- Powiedziałem: chodź, a ty jesteś mi winna posłuszeństwo! Przestań się dręczyć z powodu tych ludzi. Każę ich jutro pochować, żeby zrobić ci przyjemność, chociaż nie bardzo na to zasługują: drobny prezencik od biskupa Saint-Flour, kilku tych tuszynów*, których hodowlę prowadzi nadal w jednej z niższych dzielnic jego miasta. Od czasu do czasu wypuszcza jakąś bandę na zamek albo do miasta, które pragnie zdobyć.
Rzadko się to zdarza. Łapie się kilku z nich, wiesza i tak aż do następnego razu. Na szczęście ci ludzie nie są tacy jak w czasach wielkiego buntu, choć dobrze umieją czynić zło...
* Pięćdziesiąt lat wcześniej miał miejsce straszliwy bunt chłopski, spowodowany nędzą panującą w całym kraju. Nazwa „tuszyn" pochodzi od wyrażenia tuechiens (zabija psy), jako że buntownicy posuwali się do zabijania i jedzenia psów. Biskup Saint-Flour udzielił schronienia tuszynom, którzy objęli w posiadanie całą dzielnicę. Tuszynat przetrwał w Owernii długie lata.
Umilkł nagle. Mówiąc, cały czas rozbierał Katarzynę i rozplatał jej włosy, którymi dla zabawy okręcał sobie szyję. Gdy tak spoczywali ukryci za kotarami i było prawie zupełnie ciemno, Arnold niecierpliwym ruchem odsunął nieco materiał, by zanurzyć dłonie w gęstych włosach, które łagodnie lśniły ciepłymi odblaskami. Uwięził twarz Katarzyny w dłoniach i przybliżył do swojej twarzy.
- Chcę widzieć twoje oczy - powiedział czule. - Jaśnieją, gdy się kochamy... stają się prawie zupełnie jasne.
- Słuchaj - szepnęła Katarzyna - chciałam ci powiedzieć...
- Pst! Zapomnij o wszystkim! Nie myśl już o tym... Kocham cię! Nie ma nic, tylko my dwoje, ty i ja.. jesteśmy sami na świecie. Bernard ma rację, kiedy mówi, że jesteś najcenniejszym skarbem, a przecież z twojej urody zna tylko twarz, nie wie, jak rozkoszne jest twoje ciało. Kocham cię, Katarzyno, kocham cię tak, że wydaje mi się, iż umieram.
Łzy, których nie mogła powstrzymać, zawisły jej na rzęsach.
- Umierasz? To ja jestem skazana na śmierć. Maria mi powiedziała, że nie wyjdę stąd żywa, że mnie zabije...
Poczuła, że ręce Arnolda zaciskają się na jej głowie, zobaczyła, że zmarszczył brwi, ale nagle wybuchnął śmiechem.
- Zastanawiam się, która z was jest bardziej szalona. Czy ta nieszczęsna dziewczyna, która może powiedzieć wszystko, żeby tylko zatruć ci życie, czy ty, która wierzysz we wszystko, co ona mówi, jak w Ewangelię. Maria zna mnie zbyt dobrze, żeby mogła coś knuć przeciwko tobie. .
- A jednak, gdybyś ją słyszał...
- Daj spokój, Katarzyno, bądź rozsądna! - Głos Arnolda zabrzmiał twardo. - Powiedziałem ci już, zapomnij o wszystkim! Tylko jedna rzecz jest realna na świecie, ty i ja, my dwoje, rozumiesz, tylko my dwoje...
Katarzyna nie odpowiedziała. Tylko my dwoje? W sąsiednim pokoju Izabela spała obok kołyski Michała. Sara również spała w tym pokoju, odmawiała bowiem pozostawienia dziecka samego z babką i broniła swych praw niańki jak kwoka. Rozumiała, że Izabela zrobi wszystko, by odciąć dziecko od matki, i miała zamiar to uniemożliwić. W następnym pokoju była Maria. Katarzyna pomyślała gorzko, że w każdym z tych pokojów ktoś chciał ją czegoś pozbawić: Izabela syna, Maria męża... Skądże więc Arnoldowi przyszło do głowy, że są tylko we dwoje?
- Nie umykaj mi - mruknął Arnold do jej ucha. - Powinnaś myśleć tylko o naszej miłości, gdy jesteśmy razem...
Ucałował ją, ale pod ustami Arnolda jej usta były nadal zimne i drżące. Zamknęła oczy, by powstrzymać łzy, które toczyły się jej po policzkach. Arnold zaklął pod nosem i z naglą furią rzekł: - Dobrze, płacz sobie! Ale na pewno wybiję ci z głowy te niemądre myśli!
I od razu zasypał Katarzynę takim huraganem pieszczot i pocałunków, że zmiażdżona, rozgnieciona, ale uniesiona falą rozkoszy, która zdawała się nie osiągać nigdy punktu kulminacyjnego, rozdzierana namiętnością, która wyrywała z jej piersi okrzyki, myślała już tylko o tym, by poddać się Arnoldowi. Kiedy podporządkował ją sobie już całkowicie, usłyszała jego kpiący i czuły szept triumfu: - A nie mówiłem, że zapomnisz o tych głupstwach?
Opuścił ją raptem, by podbiec do szafki stojącej blisko kominka, w której stały szklaneczki i karafka z winem. Omdlała, nieprzytomna z błogiego zmęczenia, Katarzyna odemknęła powieki, które nigdy nie wydawały się jej takie ciężkie. Jej całkowite wyczerpanie rozbawiło młodego mężczyznę. Uniósł srebrną karafkę.
- Chcesz trochę wina? Mam straszliwe pragnienie! Dała ręką znak, że nie, nie mając siły przemówić.
Przez zmrużone rzęsy widziała, jak napełnia sobie kieliszek, wypija jego zawartość jednym haustem i ociera usta gołym ramieniem. Miała już zamiar przymknąć na powrót oczy, gdy usłyszała metaliczny brzęk.
Kielich upadł na ziemię, ale Arnold nie zwrócił na to uwagi. Podszedł do ognia i przyglądał się czemuś na wewnętrznej stronie ramienia. Jego całkowite znieruchomienie zastanowiło Katarzynę, która z niejasnym niepokojem uniosła się na poduszkach.
- Co to takiego? Na co tak patrzysz?
Nie odpowiedział i nie poruszył się. W jego bezwładzie było coś tak przerażającego, że Katarzyna krzyknęła.
- Arnold? Co ci jest?
Odwrócił się, opuścił ramię i uśmiechnął się. Był to wszakże uśmiech dziwny, machinalne rozciągnięcie warg, prawie grymas.
- Nic, moja ukochana! Polano pękło i odprysk oparzył mi ramię. Śpij już, potrzeba ci tego...
Jego głos dochodził jakby z daleka. Mechanicznie zdjął z drabinki długą szatę z zielonej materii, obramowaną futrem, nałożył ją i ścisnął paskiem wokół bioder. Katarzyna przyglądała mu się w osłupieniu.
- Dokąd się wybierasz?
- Chcę się upewnić, że wszystko jest w porządku, że warty stoją.
Żołnierze wypili dziś sporo, więc zawsze możliwa jest jakaś niespodzianka.
Zbliżył się do łóżka, nachylił, uniósł zwisające z łóżka pasmo włosów Katarzyny i namiętnie przycisnął do niego wargi.
- Śpij, mój aniele, śpij. . za chwilę wrócę.
Ten nocny spacer był w końcu rzeczą normalną u gubernatora fortecy. A poza tym Katarzyna była zbyt znużona, żeby stawiać sobie za dużo pytań. Arnold często zaskakiwał ją swoim zachowaniem. Teraz oddalił się na palcach, naciągnąwszy uprzednio starannie przykrycie na ramiona żony. Ona zaś zamknęła oczy, ogarnięta już rozkosznym odrętwieniem. Mimo to, zanim zapadła całkowicie w stan nieświadomości, doznała jakiegoś dziwnego wrażenia. Czy było to już we śnie, czy też naprawdę zauważyła przed chwilą w spojrzeniu Arnolda niepokój, a nawet strach? W owej chwili jego twarz wyglądała tak, jakby była wykuta z granitu, wszystko było w niej nieruchome, tylko to spojrzenie... Ależ skąd!
To jakieś przywidzenie jej wyczerpanego umysłu! Katarzyna z uśmiechem na ustach usnęła głębokim snem.
Katarzynę obudził głos Sary nucącej starą pieśń.
Mogłaby przysiąc, że spała nie więcej niż pięć minut, a jednak było już zupełnie widno. Uśmiechnęła się na widok Cyganki siedzącej w nogach łóżka, w pozycji, w której widziała ją setki razy, gdy była mała.
Sara trzymała w ramionach Michała. To jemu właśnie śpiewała uśmiechając się, a zachwycone dziecko wymachiwało rączkami.
- Czy jest tak późno? - spytała Katarzyna, uniósłszy się na łóżku.
- Nadeszła pora karmienia! Twój syn jest bardzo głodny.
Katarzyna wyciągnęła ramiona po dziecko z owym uczuciem głębokiej miłości i pełni szczęścia, jakiego zawsze doznawała, karmiąc dziecko. Mała jasna główka wtuliła się w nią, a rozstawione szeroko paluszki objęły jej pierś. Michał zaczął ssać z zapałem. Katarzyna wybuchnęła śmiechem.