Выбрать главу

- Nie, nie całuj mnie, kochana! Jestem brudny i czuję, że mam gorączkę. Dokuczają mi zadawnione rany. Musiałem się zaziębić, a ty powinnaś unikać choroby.

- Cóż mi po tym? - krzyknęła wściekła Katarzyna, czuła bowiem za plecami zadowolony uśmieszek Marii.

Arnold uśmiechnął się, uniósł rękę, by położyć ją na głowie żony, ale pohamował ten gest.

- Pomyśl o synku. Karmisz go jeszcze, a on potrzebuje matki zupełnie zdrowej.

Było to logiczne i mądre, lecz Katarzynie ścisnęło się serce. W podobny sposób przeprosił jednak matkę, skłoniwszy się tylko przed nią oraz przed Marią. Izabela przypatrywała się synowi ze zdziwieniem pomieszanym z niepokojem.

- Dlaczego jesteś w zbroi? Chcesz jeść, mając na plecach pięćdziesiąt funtów żelaza?

- Nie, matko. Nie będę jadł... w każdym razie nie teraz. Jestem niespokojny. Chłopi zameldowali o jakichś dziwnych ruchach, jakie miały miejsce w nocy. Widziano ludzi, którzy podchodzili do zewnętrznych murów, inni nawet próbowali się wspinać. Muszę też dokładnie się zorientować, jakie zapasy są w zamku, i zapoznać się z ludźmi. Rozkazałem już, aby ustawiono mi łóżko polowe w wieży Świętego Jana, najbardziej wysuniętej do przodu.

Odwrócił się w stronę Katarzyny. Blada, ze ściśniętym sercem, powstrzymywała się dumnie od skargi cisnącej się jej na usta. Czemu chciał się od niej odizolować, pozbawić ją tego, co było największym jej szczęściem: tych cudownych godzin spędzanych sam na sam?

- Musimy być rozsądni, skarbie. Żyjemy w czasach wojny i spoczywa na mnie poważna odpowiedzialność.

- Jeśli chcesz mieszkać w wieży Świętego Jana, czemu nie miałabym udać się tam razem z tobą?

- Dlatego, że kobieta nie ma nic do roboty w strażnicy! - ucięła sucho matka Arnolda. - Już czas, byś się nauczyła, że żona żołnierza musi przede wszystkim być mu posłuszna!

- Czy żona żołnierza koniecznie powinna mieć kamienne serce albo założyć pancerz na swoją duszę? - rzuciła wzburzona Katarzyna.

- Czemu nie? Kobiety z naszej rodziny nigdy nie były słabe, nawet jeśli było to trudne; zwłaszcza wtedy, kiedy to było trudne! Jest oczywiste, że nie zostałaś wychowana w taki sposób.

W tonie starszej pani zabrzmiała niewątpliwa pogarda, a Katarzyna, już przewrażliwiona rozczarowaniem, jakie przeżyła, odczuła to boleśnie.

Właśnie miała odpowiedzieć, lecz Arnold ją wyręczył: - Zostaw ją, matko! Jeśli nie możesz jej zrozumieć, to przynajmniej nie daj jej tego odczuć! A ty, moja ukochana, będziesz dzielna, bo tak trzeba. Sara będzie z tobą spała. Nie chcę, żebyś została sama.

Odchodząc, zrobił pożegnalny ruch ręką, a Katarzyna z trudem się powstrzymała, by nie wybuchnąć płaczem. Tego wieczoru znowu wszystko zaczynało być absurdalnie beznadziejne. Czy Kadet Bernard zabrał stąd całe poczucie bezpieczeństwa, radość życia i beztroskę? Czy powróci strach i zwątpienie, odrzucone na jakiś czas przez zdrowy rozsądek? Katarzyna doznała bolesnego uczucia, że się dusi. Ściany jak gdyby pochylały się, by ją pogrzebać pod gruzami. Co robiła w tej obcej komnacie między dwiema wrogo nastawionymi do niej kobietami?

Dlaczego Arnold zostawił ją samą? Czy nie wiedział, że bez niego wszystko traci swój smak i barwę? Każda jego nieobecność ciągnęła się długo jak zima... Suchy głos teściowej dotarł do głębi jej samotności.

- Zatem siadajmy do stołu! Na nic się zda dłuższe zwlekanie.

- Proszę mi wybaczyć - rzekła Katarzyna - nie jestem głodna. Wolę wrócić do siebie. Z pewnością moja nieobecność nie będzie przykra dla nikogo. Życzę wszystkim dobrej nocy.

Pospieszny ukłon i opuściła salę. Na schodach przestała się dusić.

Stanowczo lżej się jej oddychało, gdy była daleko od Izabeli i Marii.

Zebrała fałdy sukni, by biec szybciej, wdrapała się na ostatnie stopnie i wpadła prosto w objęcia Sary, która właśnie ułożyła Michała do snu. Drżąc ze zmartwienia i zimna, zawisła na szyi starej przyjaciółki, szukając instynktownie ciepła i pociechy.

- Jeśli będzie mnie stale zostawiał z tymi dwiema kobietami, to nie wytrzymam, Saro, nie będę mogła! Czuję ich nienawiść i pogardę tak, jakby to były rzeczy namacalne. Jutro zobaczę się z Arnoldem, powiem mu, że musi dokonać wyboru, że musi...

- Będziesz siedziała cicho! - ucięła stanowczo Sara. - Powinnaś się wstydzić, że się zachowujesz jak mała dziewczynka. I dlaczego? Dlatego, że twój mąż ma inne obowiązki i nie może spędzać czasu na gruchaniu z tobą? Co za dziecinada! On jest mężczyzną, wiesz o tym, i musi prowadzić życie mężczyzny. A twoją rzeczą jest mu pomagać. Czasami jest to trudne, bardzo trudne. Trzeba mieć odwagę.

- Odwagę, odwagę! - narzekała Katarzyna. - Czy nadejdzie dzień, w którym przestanie się wymagać jej ode mnie? Ja już nie mam odwagi.

- Właśnie że masz!

Sara objęła macierzyńskim ruchem młodą przyjaciółkę. Jasna główka wtuliła się natychmiast w jej ramię.

- Odwagi, maleńka, musisz mieć jeszcze dużo odwagi, więcej niż myślisz, ale ty się nie załamiesz, bo go kochasz... bo jesteś jego żoną.

Sara gładziła czule pochyloną głowę Katarzyny, która jednak zauważyła, że ciemne oczy Cyganki znów wypełniły się łzami. Nie dosłyszała jednak modlitwy, gorącej modlitwy płynącej prosto z serca starej przyjaciółki, by oddalił od niej ten kielich goryczy, zanim go zakosztuje.

- Jaśnie pani - wyjąkał zadyszany od biegu żołnierz - wielmożny pan Arnold prosi panią! Szybko... to pilna sprawa! On pani potrzebuje... Jest chory!

- Chory?

Katarzyna wypuściła z ręki kądziel, którą przędła przy kołysce Michała, aby zająć czymś ręce, i zerwała się na równe nogi.

- Co mu się stało? Gdzie jest?

- W forcie. Oglądał system obronny na zwieńczeniu muru i nagle upadł... Proszę się pospieszyć!

Katarzyna nie zadawała więcej pytań. Rzuciwszy ostatnie spojrzenie na synka i nie tracąc czasu na przywołanie Sary, która zeszła po coś do kuchni, pobiegła za żołnierzem. Gdy przekroczyła próg domu, uderzył ją niczym bicz - powiew wiatru, przyklejając jej suknię do nóg. W oddali wznosił się fort otoczony pasmami mgły, które wirowały pod wpływem burzliwego wichru. Katarzyna schyliła się instynktownie. Walcząc z wilgotnym powiewem, mając głowę podaną do przodu jak mały byczek, pobiegła przez olbrzymi plac. Pchana do przodu przez niepokój, jednocześnie odczuwała dziwną radość. Wreszcie ją zawołał, wreszcie jej potrzebował!

Wkrótce minąć miał tydzień, od kiedy postanowił sypiać w wieży Świętego Jana. Przez ten czas prawie go nie widywała. Co rano i co wieczór przychodził, by przywitać się z żoną i matką, ale ich nie całował.

Mówił, że boli go gardło i że kaszle. Z tego samego powodu nie chciał dotykać synka. Zaniepokojona Katarzyna zagadnęła Fortunata, a to, czego się dowiedziała, bynajmniej jej nie uspokoiło. Arnold prawie nic nie jadł i nie spał po nocach, krążąc po pokoju całymi godzinami.

- To nienormalne, żeby tak się zachowywać! Można od tego zwariować! - zwierzał się jej Fortunat. - Jaśnie pana gryzie jakiś kłopot, ale nie chce się przyznać.

Kilkakrotnie Katarzyna próbowała znaleźć się sam na sam z mężem, ale z bólem stwierdziła, że uciekał jakby jeszcze bardziej od niej niż od innych. Pilnowanie bezpieczeństwa Carlat i jego mieszkańców było chyba jedyną rzeczą, jaka go obecnie interesowała. Poświęcał się temu zadaniu bez reszty, unikając - jak sądziła Katarzyna - domu, w którym zamieszkałe tam kobiety, skupione wokół kołyski Michała, prowadziły odrębne życie.

Obserwowały się nawzajem, śledziły, czyhały na każdy fałszywy krok czy na chwilę depresji, by uczynić z tego swoją broń. W tej walce zwyciężała Maria, podczas gdy Katarzyna wychodziła z niej okaleczona. Z całego serca pragnęła zrozumieć tę rzecz, może drobną, która wymykała się jej i która oddalała od niej męża. Biegnąc teraz przez dziedziniec zamiatany porywami południowego wiatru, miała nadzieję, że za sprawą tej nagłej niedyspozycji odzyska Arnolda. Teraz ona wczepi się w niego tak mocno, że będzie musiał jej powiedzieć prawdę!