- Nie mów tego, Mario - warknął Arnold - jeśli nie chcesz, żebym cię udusił!
- Uduś mnie, to i tak niczego nie zmieni! Wiem, że prawda w oczy kole.
- Zostaw ją mnie! - zawyła Katarzyna nieprzytomnie. - Przysięgam, że wepchnę jej te kłamstwa w gardło tak, żeby się nimi zadławiła! Ja zaraz...
- Dosyć! - uciął Arnold. - Macie mnie słuchać! Dowiem się, jak to wyglądało naprawdę. Ten nędznik Escorneboeuf będzie musiał wyznać prawdę, choćby na mękach.
- Jeśli chcesz - rzuciła Katarzyna - weź na śledztwo Escorneboeufa, ale nie zapominaj o jego wspólniczce. Na łożu tortur wyzna wszystko!
- A ty - pisnęła Maria - gdyby ciebie tam położyć... i dowiedzieć się, co się wyprawia w twoim pokoju, odkąd Arnold opuścił małżeńskie łoże?
Histeryczny głos dziewczyny wzniósł się jeszcze wyżej, aż rozbrzmiał takim ostrym śmiechem, że nie dało się tego wytrzymać.
Arnold zamachnął się z całej siły i wymierzył jej dwa policzki, aż padła w kałużę wody obok kamiennej kadzi.
- Wyjdź stąd! - ryknął z zaciśniętymi pięściami. - Wyjdź stąd, jeśli nie chcesz, bym cię zabił! Ale ta sprawa nie jest jeszcze zakończona, nie zapominaj o tym!
Wstała z trudem, pokryta tłustym błotem, i wyciągnęła dłoń, którą starała się weń wczepić. Wziął ją za ramię, przeprowadził przez trzy stopnie i wyrzucił na dwór bez dalszych ceregieli. Ciężkie drzwi zamknęły się za nią z trzaskiem... Arnold zszedł powoli do Katarzyny, która usiadła na skraju kadzi, by poprawić suknię roztarganą w czasie walki.
Uspokojona nieco sposobem, w jaki Arnold obszedł się z Marią, spojrzała na męża z promiennym uśmiechem. Wzięła kawałek materiału i umoczyła w kuble zimną wodą, by przyłożyć go do ranki, jaką paznokcie rywalki zostawiły na jej policzku. Arnold, który stał ponuro parę kroków przed nią, obserwował ją ze skrzyżowanymi ramionami.
- Co się przydarzyło Michałowi?
- Och, kochany! Myślałam, że oszaleję!
Powstrzymując z trudem łzy, które cisnęły się jej do oczu, opowiedziała, jak znalazła umierające dziecko i jak Sara je uratowała.
Wspomnienie to było tak bolesne, że zapragnęła poszukać schronienia u męża, podbiegła więc do niego, chcąc otoczyć go ramieniem. On jednak odsunął ją łagodnie ręką.
- Nie! Nie dotykaj mnie!
Katarzyna, zatrzymana w swym porywie, stanęła jak rażona gromem.
Jej skamieniała twarz i rozszerzone źrenice przybrały zdumiony wyraz żołnierza, który wpada w ramiona śmierci w tej samej chwili, gdy myśli, że czeka go chwała. Odruch Arnolda ugodził ją w samo serce i w potwornej ciszy, która zapadła, słyszała jeszcze echo tych niewiarygodnych słów. Aby się od nich uwolnić, powtórzyła z niedowierzaniem: - Powiedziałeś „nie dotykaj mnie"?
I znów cisza! Przygniatająca, nieznośna! Arnold odwrócił się, zebrał ubranie zawieszone na drabince i zaczął się ubierać. Katarzyna śledziła każdy jego ruch, czekając, aż przemówi i wytłumaczy jakoś swoją postawę... Ale on nie mówił nic, ani słowa! Nie patrzył nawet na nią! I wtedy zapytała cichym głosem: - Dlaczego?
Nie od razu odpowiedział. Z pochyloną głową, nogą opartą na schodku i z rękami przy pasku zdawał się namyślać. Wreszcie podniósł głowę.
- Nie mogę ci tego powiedzieć... nie teraz! Wszystko, co dziś się zdarzyło, jest tak niewiarygodne.
- Nie wierzysz mi?
- Tego nie powiedziałem! Po prostu muszę pomyśleć! Muszę zostać sam!
Katarzyna zesztywniała, uniosła głowę w przypływie dumy. Gdzie się podziała ich cudowna bliskość, to absolutne zaufanie, które żywili do siebie? Teraz zarysowała się między nimi przepaść, której głębi Katarzyna nie była w stanie zmierzyć, ale przeczuwała, że jest przerażająca. Mówił do niej, jakby była obca, chciał pomyśleć o tym wszystkim... o tej podwójnej próbie zabójstwa, którą powinien był ukarać natychmiast z największą surowością! Ogarnęła ją fala goryczy i rozczarowania, ale nie chciała tego po sobie pokazać.
- A ta dziewczyna, Maria, co z nią zrobisz?
- O tym także muszę pomyśleć!
- Musisz pomyśleć? - wycedziła pogardliwie Katarzyna. Doskonale, ale przedtem posłuchaj: ta dziewczyna ma wyjechać dziś wieczór, jeśli nie ona - to ja wyjadę, wraz z moim synem.
- Dokąd pójdziesz?
- To moja sprawa! Albo ją przepędzisz, albo ja wyjeżdżam! Nie zostanę ani dnia dłużej pod jednym dachem z tą morderczynią!
Arnold zbliżył się o krok do Katarzyny i stanął w pełnym świetle.
Uderzył ją widok jego zniszczonej twarzy i oczu somnambulika.
- Zaczekaj do jutra! Błagam cię! Tylko do jutra! Jutro powiem, jutro podejmę decyzję. Jeszcze tylko jedna noc!
Przesunął rozgorączkowaną dłonią po czole, na którym perlił się pot.
Wydawał się taki zagubiony, że Katarzyna zapomniała o swej dumie.
Błagalnie wyciągnęła ku niemu ręce.
- Proszę cię, mój słodki panie, weź się w garść! Od wielu dni nie jesteś sobą, a ja mam wrażenie, jakbym żyła w jakimś koszmarnym śnie.
Czy zapomniałeś o wszystkim? Ja jestem Katarzyną, jestem twoją żoną i kocham cię bardziej niż wszystko na świecie! Czy zapomniałeś o naszej miłości, o naszych pocałunkach... o namiętnych nocach? Tę ostatnią noc, kiedy obawiałam się o swoje życie i kiedy w twoich ramionach krzyczałam z rozkoszy...
Raptownie odwrócił się do niej plecami, jakby nie mógł już dłużej znieść jej widoku, zatkał sobie uszy dygocącymi rękami.
- Milcz, Katarzyno, milcz!... i, na litość Boga, zostaw mnie samego!
Jutro, przysięgam na mój honor, wszystkie niepewności usunę, podejmę decyzję! Obiecuję ci! Ale do jutra zostaw mnie samego!
Ręce Katarzyny opadły bezwładnie wzdłuż sukni. Odwróciła się, podeszła do drzwi, otworzyła je i z ręką na klamce odezwała się martwym głosem: - Jutro? Dobrze, zaczekam do jutra. Poślesz po mnie, kiedy będziesz chciał mnie widzieć! Ale nie później, Arnoldzie! Nie będę czekała ani jednego dnia dłużej!
Katarzyna całą noc nie zmrużyła oka. Wsłuchiwała się w wichurę szalejącą wokół murów fortecy, siedząc całymi godzinami na kamieniach przy palenisku z plecami okrytymi kołdrą, z podwiniętymi nogami i rękami wokół kolan oraz wzrokiem utkwionym w płomienie, które pełgały po ziemi targane wiatrem. Huragan szalał nad okolicą, ale pastwił się zwłaszcza nad domostwem, tak jak fale oceanu biją w wysoką burtę statku.
Czasami, między porywami wichru, dało się słyszeć trzaskanie okiennic, pękanie gałęzi drzew czy spadanie kawałków dachówek. Wszystkie demony nieba i ziemi szalały tej nocy, a Katarzyna siedziała w środku owego zamętu, dobrze odpowiadającego temu, który miała w sobie. Jej serce wyło wprost z niepokoju i smutku. Torturowała samą siebie, szukając niemożliwej odpowiedzi na wszystkie pytania, jakie sobie zadawała. Od czasu do czasu Sara, która siedziała naprzeciwko niej, słyszała jej szept: - Dlaczego... ale dlaczego?
Grube łzy spływały po policzkach młodej kobiety i opadały na zieloną tkaninę jej sukni. Ta niema rozpacz miała w sobie coś tak dojmującego, że Sara chciała jej ulżyć.
- Niepotrzebnie tak się dręczysz, Katarzyno, na próżno starasz się zrozumieć to, czego zrozumieć się nie da. Czemu nie czekasz spokojnie do jutra?
- Do jutra? A co przyniesie mi jutro, jeśli nie większy ból? Tak, tak, wiem o tym! Czuję to tutaj! - rzekła, wskazując palcem na serce. - Chcę tylko wiedzieć, co się stało, czemu Arnold tak raptownie się zmienił.
Kochał mnie, jestem tego pewna. Och, jak on mnie kochał! I nagle odwrócił się ode mnie, jakbym stała mu się obca. Byliśmy jednym ciałem, jedną duszą... a teraz?