Выбрать главу

Kiedy nadszedł dzień, blady i chłodny, oświetlił zrujnowany burzą pejzaż. Fortunat zapukał cichutko do drzwi Katarzyny. Sara otworzyła.

Drobny Gaskończyk wsunął się do pokoju z czapką w ręku i podszedł na palcach do Katarzyny, jakby zbliżał się do ołtarza. On także chyba nie spał za wiele. Na jego opalonej twarzy widać było szarawe refleksy, w kącikach ust zarysowały się zmarszczki znużenia, a powieki opadały stale, jakby nie miał siły trzymać ich otwartych. Z trudem ugiął kolano przed Katarzyną.

- Pani - rzekł - jaśnie pan przysyła mnie z wiadomością, że może spotkać się z panią w porze tercji, po mszy, i prosi o odpowiedź, czy ta pora pani odpowiada.

Ta uroczysta forma wywołała gorzki uśmiech na wargach Katarzyny.

Więc do tego doszli - wysyłali do siebie umyślnych. Słaba nadzieja, którą obudziły w niej słowa Sary, znowu znikła.

- Dlaczego nie miałaby mi odpowiadać? Ta czy inna... Gdzie mam się spotkać z moim małżonkiem? Czy przyjdzie tutaj?

Skrępowana mina stajennego nie uszła uwagi młodej kobiety.

Opuścił twarz i miął czapkę w dłoniach.

- Nie. Przyśle mnie po panią. Już od świtu coś dziwnego dzieje się we wsi. Jaśnie pan nie chce opuszczać fortyfikacji.

Ten uprzejmy i oficjalny dialog wywołał wściekłość Sary. Złapała Fortunata za ramiona i potrząsnęła nim energicznie.

- Dość tych ceremonii, mój chłopcze! Teraz mam do ciebie parę pytań. Przypuszczam, że nie opuściłeś swego pana od wczoraj?

- Tak jest.

- Co robił od chwili, gdy wyszedł z łaźni?

- Udał się do straży i wydał instrukcje na noc. Potem wrócił do siebie i podałem mu nieco zimnej dziczyzny. Potem udał się do kaplicy. Jego matka przyszła do niego. Nie wiem, o czym mówili, ale to długo trwało.

Sara kiwnęła głową i pytała dalej: - No i co było potem? Czy starał się widzieć z panną de Comborn?

- Tak - odpowiedział Fortunat, który instynktownie przyciszył głos, rzucając wokół siebie niespokojne spojrzenia. - Posłał mnie po nią po powrocie z kaplicy. Spała już, musiałem ją obudzić. Zamknął się z nią i tutaj też nie wiem, o czym mówili... ale słyszałem krzyki!

- Krzyki? Kto krzyczał?

- Panienka! Oczywiście nie mogłem zrozumieć, o co chodzi, ale dowiedziałem się trochę później, kiedy drzwi się otworzyły i jaśnie pan mnie wezwał. On... on trzymał jeszcze w ręku bat na psy, którym się chyba posłużył, bo panienka była wbita w kąt. Miała podarte ubranie i drżała jak liść. Jaśnie pan pokazał na nią palcem: „Zamknij ją w wieży Guillot powiedział - I daj jej, czego jej trzeba, ale nie może wychodzić pod żadnym pozorem. Postawisz przy jej drzwiach dwóch ludzi. Nikomu nie wolno się tam zbliżyć".

Katarzyna i Sara spojrzały na siebie zakłopotane. To, że Arnold zbił Marię po tym, co się stało, można było łatwo wytłumaczyć, ale po cóż to uwięzienie, jeśli najprościej byłoby wsadzić ją na konia o świcie i odesłać pod eskortą do Comborn?

- Stanowczo zależy mu na tym, żeby ją tu zatrzymać! zawyrokowała kwaśno Katarzyna.

- Fortunat powiedział, że coś podejrzanego dzieje się we wsi pospiesznie wtrąciła Sara. - Pan Arnold nie może jej zapewne odesłać dzisiaj, a zwłaszcza wyzbyć się paru ludzi dla niej.

- Może odesłać ją samą! - krzyknęła z wściekłością Katarzyna. - Ileż to ceregieli dla morderczyni! Niech sobie idzie... do diabła, a jeśli się jej coś stanie, będzie to tylko akt sprawiedliwości!

Stajenny rozłożył ramiona w geście bezradności. Gniew Katarzyny wydawał mu się zasadny, ale dla swego pana żywił taki bezgraniczny podziw i niemal religijną cześć, że nie mógł sobie pozwolić na najdrobniejsze choćby słowa krytyki. Poprzestał na jeszcze jednym ukłonie, powtórzył: „Po mszy, w porze tercji..." i zniknął.

Katarzyna zaczęła krążyć dokoła pokoju jak zwierzę w klatce, z trudem opanowując rosnącą irytację. Miała chęć się wyładować, tak jak mężczyzna krzyczeć, wyć, wyzywać niebo i ziemię, zagłuszyć jękami innych ból własnego serca. Zrozumiała raptem rozkosz płynącą z czynienia zła, kiedy cierpienie staje się nie do wytrzymania.

- Wiem! - rzekła Sara, która od dawna umiała czytać w myślach Katarzyny. - Ale kobiety mogą sobie pozwolić tylko na łzy i milczenie.

Pora już zająć się małym. Potem pomogę ci się przygotować do mszy.

Wokół zamek budził się ze snu. Na murach rozległy się okrzyki wart, ze skrzypieniem otwierały się drzwi stajni i stodół, służący nawoływali się na całe gardło. Wyprowadzano konie na poranne czyszczenie, na dziedzińcu folwarcznym rozlegało się gdakanie drobiu i gruboskórne żarty służących. W kuźni kowal już walił w kowadło, a dzwon kaplicy nawoływał na poranne nabożeństwo. Katarzyna lubiła zazwyczaj ten poranny zgiełk, ale dziś rano irytował ją. Wolałaby ciszę, by móc usłyszeć bicie własnego serca. Przebrała i nakarmiła Michała, a następnie kazała sobie przygotować gorącej wody i zanurzyła się w niej cała, by pozbyć się zmęczenia i złego samopoczucia wywołanego bezsenną nocą. Sara wyszorowała ją mocno szczotką, aż skóra jej się zaróżowiła.

Już wkrótce Katarzyna poczuła się lepiej, jej ciało było bardziej rozprężone, a umysł jaśniejszy. Wróciła jej też odwaga i instynkt walki, chęć wyjścia z nieprawdopodobnego marazmu, w którym była pogrążona.

Zanim dojdzie do ostatecznych rozwiązań, zanim porzuci wszystko, by wrócić do Burgundii, postanowiła walczyć aż do końca!

Sara zauważyła tę zmianę, gdy Katarzyna się wyprostowała, by umocować na głowie biały, haftowany woal, naciągnięty na spiczasty i krótki czepiec sporządzony z grubej, sztywnej materii. Była jakaś determinacja w ruchach jej smukłej, giętkiej szyi, w wojowniczym błysku oczu.

- Tak jest dobrze! - rzekła z półuśmiechem, nie precyzując, czy chodzi o uczucia Katarzyny, czy o strój. - Teraz możesz iść! Ja zostanę tu z małym.

Katarzyna narzuciła szeroką czarną pelerynę i owinęła się nią szczelnie, gdy dzwon kaplicy zadzwonił pierwszy raz na mszę. Zeszła ze schodów, minęła posterunek straży, gdzie Fortunat właśnie czyścił szablę, a dwaj łucznicy starali się rozdmuchać gasnący ogień. Na progu domu zatrzymała się na chwilę, żeby odetchnąć świeżym powietrzem. Wicher się uspokoił, niebo było teraz czyste, miało cudowny, błękitny, łagodny kolor.

Przejrzyste jak kryształ powietrze pachniało wilgotnym drewnem i świeżą trawą. Dziedziniec, stary buk o pogiętych gałęziach i cały szeroki krajobraz były obmyte i świeże. Katarzyna syciła się tym wszystkim parę chwil, a następnie pomału skierowała się do kaplicy. Rzuciła spojrzenie na wieżę Świętego Jana, niemą i cichą, a potem na wieżę Guillot. Ale i stamtąd nie dochodził żaden znak życia. Służące, które także udawały się na mszę, rozstąpiły się, by zrobić jej przejście i ukłonić się. Rozpoznała między nimi grubą dziewczynę z łaźni, ale oddaliła się, nie spoglądając na nią.

W kaplicy panowały wilgoć i piwniczny zapach. Olbrzymie kamienie, z których były zrobione ściany, ociekały wodą, od której rdzewiały zamki i czerniało drewno starego krucyfiksu. Katarzyna zadrżała, podchodząc do pustej ławy senioralnej. Proboszcz Carlat, który zazwyczaj odprawiał nabożeństwa w zamku, rozpoczął mszę, gdy tylko Katarzyna nadeszła. Był to drobny i nieśmiały staruszek, który prawie zawsze się garbił i sprawiał wrażenie żyjącego w ciągłym strachu. Miał jednak łagodne, współczujące oczy i Katarzyna, która już się spowiadała u niego, wiedziała, że jego dusza była niemal anielska i przepełniona litością dla nieszczęsnych, grzesznych przedstawicieli rodzaju ludzkiego.