Potem mówił dalej, już nieco ciszej, ale za to z dziką determinacją: - Nie, Katarzyno. Nie wyjedziesz... Zostaniesz tutaj, jak nie z dobrej woli, to z przymusu!
- A ty w tym czasie będziesz z inną? Chyba oszalałeś! Nie zostanę tu ani godziny dłużej. Zanim zapadnie wieczór, opuszczę ten przeklęty zamek razem z moimi ludźmi - Sarą i Walterem - I z moim dzieckiem.
Jej głos załamał się na ostatnim słowie. Wyobrażała sobie już ten wyjazd, stukot kopyt o twardą ziemię i znikający we mgle zamek, niczym jakiś sen. . sen, który trwał dziesięć lat!
- Tak więc - dodała - nie będziesz musiał opuszczać swego stanowiska, będziesz mógł zostać tutaj, pomiędzy swoją matką a tą... i nie będziesz musiał sprzeniewierzać się swojemu honorowi!
- Czym? - zapytał sucho Arnold.
- Opuszczeniem zamku, nad którym opiekę powierzył ci przyjaciel.
Miałeś strzec Carlat... i chyba bardzo musisz kochać tę dziewczynę, skoro mnie tak traktujesz i zarazem porzucasz wszystko, co należało to twojego żołnierskiego życia.
Podczas gdy Katarzyna, mówiąc to, drżała coraz bardziej, Arnold jeszcze bardziej niż przedtem przypominał stalowy posąg. Cień rzucany przez hełm na tyle zasłaniał twarz, że Katarzyna nie mogła zauważyć rozpaczy malującej się w jego oczach. Cofnął się kilka kroków, by to ukryć.
- Posłuchaj mnie, Katarzyno - rzekł, a jego głos brzmiał tak, jakby dochodził z oddali. - Czy chcesz tego, czy nie, jesteś panią de Montsalvy, jesteś matką mojego syna i nigdy żaden Montsalvy nie przejdzie na stronę Burgundii. Wierność jest świętym obowiązkiem, któremu nie wolno uchybić.
- Z wyjątkiem wierności wobec własnej żony! - zaśmiała się boleśnie Katarzyna. - Gdyby chodziło tylko o mnie, pozwoliłbyś mi zapewne odjechać. Ale jesteś wystarczająco tchórzliwy, by posłużyć się moim dzieckiem, by mnie zmusić do tego, abym była twoim więźniem, więźniem wbrew mojej woli, wbrew wszystkiemu i mimo twojej zdrady... I chcesz, żebym została tu sama, opuszczona przez wszystkich, w nieznanym kraju, wśród tylu niebezpieczeństw. Tymczasem ty jedziesz daleko, żeby przeżywać jakąś idiotyczną miłostkę. .
Nagle ból wziął górę nad gniewem. Podbiegła do męża, otoczyła ramionami jego pierś obleczoną w żelazo. Przytuliła twarz lśniącą od łez do gładkiej i zimnej powierzchni zbroi.
- To zły sen, powiedz, to koszmar, z którego się zaraz obudzę. A może chcesz mnie wystawić na próbę, żeby zobaczyć, czy naprawdę jestem ci wierna? Tak, to na pewno to. Ta dziewczyna rozjątrzyła cię swoimi oszczerstwami i chciałeś się wszystkiego dowiedzieć. . Ale przecież wiesz, że cię kocham, wiesz o tym, prawda? Więc, przez litość, przestań mnie torturować, przestań zadawać mi ból... Widzisz, że umieram z tego powodu. Bez ciebie moje życie nie ma sensu, jestem bardziej zagubiona niż dziecko w czasie burzy. Zmiłuj się, zostań ze mną! Za bardzo się kochaliśmy, żeby nic nie miało z tego zostać!
Czuła, jak pod jej policzkiem bije jego serce uwięzione w stalowej skorupie. Biło prędko, głucho i potężnie, uderzając w przyspieszonym rytmie. Czy jest możliwe, żeby to serce, na którym tyle razy układała się do snu, już dla niej nie biło? Rozdzierający ból jej własnego serca wprawił ją w przerażenie. Katarzyna chciała mocniej jeszcze objąć Arnolda, ale on łagodnie rozsunął jej ramiona i odsunął się na pewną odległość.
- Po co próbować wskrzesić to, co już nie istnieje? Nie mogę nic na to poradzić i ty także nie. . Nie jesteśmy dla siebie stworzeni. A teraz posłuchaj, co mówię. To są moje ostatnie słowa. Nie porzucam tej fortecy.
Kazałem uprzedzić Bernarda, prosząc go, by mnie zwolnił ze stanowiska i przysłał natychmiast jakiegoś kapitana... Gdy tylko on tu nadjedzie... a na pewno nastąpi to wkrótce, wyjeżdżam. Tobie zostawiam syna, nazwisko i matkę.
- Wszystko to, co cię krępuje! - krzyknęła Katarzyna, którą na powrót ogarnął gniew, zmieszany z okrutnym rozczarowaniem. - Ale nie będziesz w stanie mnie zatrzymać ani ty, ani twoi ludzie. Gdy tylko się odwrócisz na pięcie, wyjadę. . a nazwisko de Montsalvy będzie błyszczeć w herbarzu Burgundii, słyszysz? Burgundii! Nauczę Michała nienawiści do Armaniaków, zrobię z niego pazia księcia Filipa, żołnierza Burgundii, który nie będzie znał innego pana niż wielki książę Zachodu!
- Nawet gdy mnie nie stanie, będę umiał ci to uniemożliwić! warknął Montsalvy.
- Nikt nigdy nie uniemożliwił mi niczego, co miałam ochotę zrobić!
Nawet Filip Burgundzki... a on był potężniejszy niż ty!
- Straże!
I nagle małżonkowie stojący naprzeciwko siebie byli już tylko dwójką wrogów. Przybiegli dwaj strażnicy. Arnold wskazał im kobietę, która pobladła i z zaciśniętymi zębami starała się opanować swój ból i wściekłość, oparłszy się o blanki.
- Zaprowadzić panią de Montsalvy do pokoju. Nie wolno jej wychodzić z niego pod żadnym pretekstem. Pilnujcie jej dobrze, to rozkaz.
Odpowiadacie za nią głową. Postawcie dwóch ludzi pod jej drzwiami, a trzeciego w jej pokoju. Gdy będzie się udawać do mojej matki, ktoś musi za nią iść, ale nie ma prawa udać się nigdzie indziej. Jej służąca, Sara, jak również mężczyzna o imieniu Walter mają mieć do niej wolny dostęp. A teraz odejść! I poproście pana de Cabanes'a, żeby przyszedł do mnie na rozmowę. - Następnie zwrócił się do Katarzyny: - Jest mi przykro, że muszę tak surowo postąpić z panią, ale sama pani mnie do tego zmusiła...
chyba że da mi pani słowo, iż nie będzie próbować ucieczki.
- Takiego słowa nie dam nigdy. Zamknij mnie, panie, to będzie godne ukoronowanie całego pańskiego postępowania wobec mnie.
Bardzo sztywno, z głową wysoko uniesioną, zrobiła półobrót i bez słowa i bez spojrzenia skierowała się ku schodom, a za nią straże.
Wszystkie jej ruchy były automatyczne. Szła jak we śnie, umysł jej był zamglony, oczy ją piekły, a głowa ciążyła. Miała dziwne wrażenie, że jest skazana na śmierć, że wykonano już egzekucję, a mimo to schodzi po schodach ze swego szafotu. . Ogrom katastrofy, która ją dotknęła, był taki, że nie mogła ogarnąć jej umysłem. Oszołomiona, wiedziała jednak, że to błogosławione osłupienie skończy się niebawem, a cierpienie będzie tym żywsze. Na razie gniew, oburzenie i pewien niesmak dołączyły się do tego i w pewnym sensie łagodziły.
Przekraczając próg swego pokoju, zatrzymała się. Sara, stojąca obok kołyski Michała, odwróciła się i na widok bladej Katarzyny stojącej w drzwiach między dwoma żołnierzami krzyknęła i podbiegła do niej: - Katarzyno! Na rany Chrystusa. .
Młoda kobieta otworzyła usta, by coś powiedzieć, wyciągnęła ramiona w żałosnym, błagalnym geście...
Umysł ogarnęła fala gorąca...
Nagle zrobiło jej się duszno... W jej głowie wszystko płonęło.
Wreszcie poczuła przeszywający ból i ze słabym okrzykiem padła u stóp Sary w straszliwym ataku nerwowym. Z oczami wywróconymi do góry, zgrzytając zębami i tocząc pianę z ust, poruszała spazmatycznie rękami i nogami, a na koniec potoczyła się po kamiennych płytach podłogi ku wielkiemu przerażeniu żołnierzy, którzy zapominając o swej misji, uciekli w popłochu. Nie usłyszała krzyku przerażenia Sary, nie widziała Waltera, który wpadł do pokoju, ani innych służących, którzy przybiegli na pomoc... Zmagała się z tak straszliwym cierpieniem fizycznym, że świadomość ją opuściła i przynajmniej na chwilę zapomniała o swojej miłości.
Był to może wyraz miłosierdzia bożego, ale próbując ratować Katarzynę, Sara pomyślała, że jej prawdziwa męka dopiero się zaczęła.