Выбрать главу

- Zaczynasz mnie denerwować, przyjacielu! - odpowiedział Maclareni dodał z pogardą: - Czy jesteś koniuszym pani Katarzyny, czy jejmamką?... Chcę tylko ją wyleczyć. Chyba że wolisz, aby jej ramięspokojnie zgniło?

- Bardzo mnie boli, Walterze - przerwała w porę Katarzyna. - Jeślipotrafi ulżyć memu cierpieniu, będę mu stokrotnie wdzięczna. Pomóż mi,Saro...

Walter nie odpowiedział, tylko, zgarbiwszy się, z kamienną twarząusunął się w najbardziej oddalony zakamarek stodoły. TymczasemKatarzyna z pomocą Sary wstała i obydwie zabrały się do odwijaniabandaża.

- Wy tam! Odwrócić się! - rzuciła Cyganka w stronę żołnierzy,którzy jeszcze nie spali.

Ostrożnie zdjęła z niej flanelową opończę, kolczugę, a następnie,kiedy Katarzyna została w samych getrach i koszuli, kazała jej usiąść iwprawnym ruchem rozerwała kołnierz, aby dostać się do rannegoramienia. Maclaren spokojnie przyglądał się temu z boku, bezczelnieślizgając się oczami po jej długich udach, krągłych biodrach i dochodzącaż do piersi, których zarys, pomimo zabandażowania surowym płótnem,mógłby niejednego mężczyznę zwalić z nóg. Kiedy była już gotowa,Maclaren bez słowa rozerwał założony przez Sarę opatrunek i przytknął dorany tlącą się żagiew z ogniska, a usłyszawszy syczenie, zmarszczył brwi;rana nie wyglądała pięknie. Była nabrzmiała i przybierała niezdrowy,sinawy odcień.

- Jeszcze trochę, a infekcja gotowa - mruknął. - Lecz zrobię, cotrzeba. To będzie bolało... Odwagi!

Oddalił się, aby zaraz wrócić z manierką z koziej skóry i z małątorbą, z której wyciągnął garść szarpi. Uklęknąwszy przy chorej, chwyciłza swój sztylet i jednym, szybkim jak błyskawica cięciem otworzył ranę.

Katarzyna nie zdążyła nawet krzyknąć. Kątem oka zauważyła tylko cienkąstrużkę krwi spływającą z ramienia.

Wtedy Szkot nasączył tampon w płynie z manierki i bezceremonialnie zaczął czyścić nim ranę.

- Uprzedzam, że będzie piekło - powiedział.

Rzeczywiście, piekło tak mocno, że Katarzyna musiała zacisnąćzęby. Powstrzymała gwałtownie krzyk, lecz z oczu trysnęły jej łzy. Jedna znich upadła na dłoń Maclarena. Kapitan spojrzał na swą ofiarę znieoczekiwaną łagodnością i uśmiechnął się.

- Skończone! Jesteś pani bardzo dzielna.

- Co to za medykament? - spytała rozogniona Sara.

- Maurowie nazywają go tchnieniem Boga i leczą nim swoichchorych. Zauważono, że zapobiega zakażeniom trudno gojących się ran.

Mówiąc, zakładał świeże bandaże. Jego ręce były teraz bardzodelikatne, tak że Katarzyna zapomniała o bólu. Ręka kapitana jakbymachinalnie dotknęła jej pleców, zatrzymując się na nich w przelotnejpieszczocie, która wprawiła jej ciało w nieoczekiwane drżenie.

Pomieszanie gniewu i wstydu zabarwiło jej policzki na czerwono, ajednocześnie ta bezczelna męska dłoń obudziła w niej świadomość z dzikąsiłą zdławionej młodości. Sądziła, że jej zmysły na zawsze pozostaną wuśpieniu, ponieważ serce umarło, a tymczasem ta ulotna chwila wyrwała jąbrutalnie z dotychczasowego odrętwienia. Odwróciła głowę, aby nienapotkać wzroku, który natarczywie szukał jej oczu, i nerwowo poprawiłakoszulę.

- Dzięki ci, panie! Już prawie nie boli. A teraz, jeśli pozwolisz, udamsię na spoczynek.

Jan Maclaren opuścił ręce i skłoniwszy się, odszedł bez słowa,ścigany podejrzliwym spojrzeniem Sary. Katarzyna czerwona aż po czubekgłowy - pośpiesznie ubrała się i ułożyła na słomie. Chciała zamknąć oczy,kiedy pochyliła się nad nią Cyganka z wypiekami na twarzy iszelmowskimi ognikami w źrenicach.

- Moja duszko - zaczęła cichym szeptem - nie wystarczy chciećumrzeć, aby wszystko w tobie umarło.. Zobaczysz, życie przyniesie cijeszcze niejedną niespodziankę!

Katarzyna wolała nie odpowiadać. Zamknęła mocno oczy, aby niemyśleć i zasnąć. W stodole słychać było gardłowe chrapanie Szkotów iciche, melodyjne pochrapywanie brata Stefana. Do tych odgłosów dołączyłmiarowy oddech Sary. Cały ten koncert długo nie pozwalał Katarzynieznaleźć ukojenia nieznośnych myśli. Za chwilę dogorywający ogień zgasł izostała ze swymi myślami sama w całkowitych ciemnościach.

W odległym kącie stodoły ktoś inny czekał bezskutecznie na sen.

Tym kimś był Walter.

Rozdział trzeci

Cios toporem

Kiedy nadszedł ranek i zaczęto przygotowania do dalszej drogi,Katarzyna czuła się już znacznie lepiej. Gorączka spadała. Natychmiastpostanowiła to wykorzystać i kazała Maclarenowi, okulbaczyć konia.

Zaczęła się teraz bać bezpośredniego kontaktu z młodym Szkotem podczasdługiej jazdy, lecz ten odparł zniecierpliwiony:- Skąd wezmę dla ciebie konia, pani? Jedynego wolnego dałemtwojemu koniuszemu Fortunatowi, aby mógł udać się do Montsalvy.

Mnich i Sara też jadą każde na jednym wierzchowcu z mymi ludźmi. A niemogę zabrać konia jeszcze jednemu i oddać go tobie, abyś mogłaharcować, jak ci się podoba. Czyżby nie w smak ci było podróżowanie zemną?

- Nie, nie... oczywiście, że nie - odpowiedziała trochę zbyt szybko ...lecz pomyślałam sobie. .

Maclaren pochylił się tak, aby nikt nie usłyszał jego słów.

- Boisz się mnie, ponieważ wiesz, że nie jesteś dla mnie tylkopomnikiem odzianym w czarne szaty, który się podziwia z daleka, leczkobietą z krwi i kości, której się pożąda, nie bojąc się jej o tympowiedzieć!

Piękne usta młodej kobiety wydęły się pogardliwie, lecz policzkispłonęły rumieńcem.

- Nie masz się czym szczycić, panie, że trzymasz mnie w garści, bojestem słaba i bez obrony! Insynuujesz, że twój dotyk mógłby mniezmieszać? Jeśli tak, to w drogę! Lecz strzeż się, mój panie, bo w raziepotrzeby potrafię ci dać nauczkę, na jaką zasłużysz!

Kapitan wzruszył ramionami, zwinnie wskoczył na konia iuśmiechając się drwiąco, podał Katarzynie dłoń. Kiedy zajęła już miejsceza jego plecami, chciał znowu opasać ją popręgiem, lecz napotkałzdecydowany opór.

- Mam już dosyć sił, aby trzymać się sama. Nie pierwszy to raz jadękonno, mój panie!

Kapitan postanowił nie nalegać i dał znak do odjazdu.

* * *

Przez cały dzień nie zdarzyło się nic ciekawego. Na tym pustkowiu zrzadka można było napotkać jedynie jakichś chłopów, którzy na widokzbrojnych ludzi czmychali ile sił w nogach. Wojna dała im się takdotkliwie we znaki, niszcząc ich dobytek, dziesiątkując najbliższych iwyciskając morze łez, że już nawet nie chcieli wiedzieć, do czyjego obozunależeli ci, którzy kolejno pojawiali się na horyzoncie. Wróg czyprzyjaciel, każdy był tak samo niebezpieczny, tak samo okrutny. Na widokbłyszczącej w słońcu lancy zamykali pośpiesznie drzwi i ryglowali okna.

Za niemymi murami ich domostw można było odgadnąć wstrzymywaneoddechy, bijące serca i spocone ze strachu skronie. Myśląc o tym,Katarzyna nie mogła pozbyć się uczucia pewnego zażenowania.

Koń, który niósł ją i Maclarena, był dzielnym dereszem. Prawdziwyciężki koń bojowy, stworzony do zmagań i walki, a nie do śmigania wśróddrzew czy dzikich galopad po nagich wyżynach. To była Morgana! Nawspomnienie swej małej klaczy Katarzyna poczuła ściśnięcie serca. Coprawda, wyjeżdżając z Carlat, poleciła Kennedy'emu, żeby nad nią czuwał,ale czy szkocki kapitan nie miał aż nadto innych zajęć?...

Na rozmyślaniach minął Katarzynie cały dzień. Maclaren nieodezwał się do niej ani słowem. Wydawało się już, że porzucił swojezapały, lecz wieczorem, kiedy stanęli na odpoczynek w Mauriac,pomagając jej zsiąść z konia, ścisnął ją w pasie mocniej, niżby należało.

Zaledwie jednak Katarzyna stanęła na własnych nogach, kapitan wypuściłją z uścisku i jak gdyby nigdy nic udał się do swoich ludzi, aby zająć sięrozlokowaniem ich w kwaterze. Tymczasem Sara przybiegła do Katarzynyi spytała prosto z mostu.