Katarzyna uważnie spojrzała na mnicha. Tułacze życie wydawało siędla niego źródłem wiecznej młodości. Wcale się nie zmienił. Jego twarzbyła jak dawniej okrągła, świeża i dobroduszna. Katarzyna jednak tyleprzeszła, że nie mogła wyzbyć się nieufności. Nawet najbardziej anielskatwarz kryła w sobie zagrożenie.
- Co powiedziała królowa, przysyłając cię do mnie, bracie Stefanie?
Czy możesz powtórzyć mi jej słowa?
Mnich skinął głową.
- Są boleści nieuśmierzone - powiedziała królowa - lecz zemstaczęsto przynosi ulgę w cierpieniu. Pojedziesz po panią de Montsalvy iprzypomnisz jej, że nigdy nie przestała być moją dwórką. Żałoba nie możeoddalić jej ode mnie.
- Jestem jej wdzięczna za pamięć, lecz czyż nie wie, że cały ród deMontsalvych to „zdrajcy", wygnańcy poszukiwani przez namiestnikakrólewskiego? Ze tylko martwy de Montsalvy... albo trędowaty może ujśćprzed zbrojnymi ludźmi? Królowa wspomniała o mojej żałobie. To znaczy,że wie wszystko?
- Ona zawsze wie wszystko. Powiadomił ją pan Kennedy.
- To znaczy, że cały dwór musi o tym mówić - zauważyła Katarzynagorzko. - Najwaleczniejszy kapitan króla w przytułku dla trędowatych! Coza sukces dla pana La Tremoille'a!
- Nikt oprócz królowej o niczym nie wie. Królowa potrafi milczeć! Apan Kennedy zapowiedział swoim ludziom, że własnoręcznie poderżniegardło każdemu, kto piśnie choć słowo na temat losu, jaki spotkał kapitana.
Dla całego świata pani małżonek nie żyje, nawet dla króla. Wydaje mi się,że mało wiesz, pani, o tym, co się dzieje pod twoim własnym dachem!
Katarzyna poczerwieniała. To była prawda. Od dnia, w którymmnich powiódł Arnolda do przytułku dla trędowatych w Calves, nieopuszczała zamku, odmawiała wyjścia do miasteczka, nie mogąc znieśćwidoku miejsc i ludzi. Przebywała w zamknięciu, wychodząc dopiero pozapadnięciu zmroku dla zaczerpnięcia świeżego powietrza na murachfortecy. Potrafiła stać na nich nieruchomo całymi godzinami ze wzrokiemutkwionym uparcie w jedno miejsce. Towarzyszył jej zawsze koniuszy,Walter Normandczyk, którego ongiś uratowała przed szubienicą, lecztrzymał się kilkanaście kroków za nią, nie chcąc zakłócać jej medytacji.
Żołnierze spoglądali ze współczuciem i z niepokojem na tę zawsze dumniewyprostowaną kobietę w czerni, z twarzą ukrytą pod woalem. Wieczoremprzy ogniskach opowiadali sobie najdziwniejsze historie. Podobno pięknahrabina kazała ogolić sobie głowę i pokiereszować twarz, by nigdy więcejnie wzbudzić w żadnym mężczyźnie miłości! Ludzie z miasteczka czyniliznak krzyża na jej widok. Piękna pani de Montsalvy stawała się legendą...
- Masz rację, bracie - odparła Katarzyna, wzdychając. - Nic niewiem, bo nic mnie nie interesuje oprócz jednego: zemsty! Jednakże niepojmuję, dlaczego królowa pragnie w tym pomóc osobie wyjętej spodprawa.
- Nie jesteś nią, jeśli wzywa cię królowa. U niej będziesz bezpieczna.
Co zaś tyczy się zemsty, tak się składa, że jest ona po myśli królowej.
Zapewne nie jest ci wiadome, że La Tremoille dopuszcza się coraz nowychzuchwałości i że ostatnio ludzie będący na jego usługach puścili z dymemdobra samej królowej w Maine i Andegawenii! Nadszedł czas wyrównaniakrzywd. Czy pojedziesz, pani? Pragnę dodać, że pan Kennedy wraz zemną, twoim wiernym sługą, będziemy cię ochraniać w drodze.
Oczy Katarzyny nagle zabłysły, a policzki oblały się rumieńcem.
- A kto będzie pilnował Carlat? Co stanie się z moim synem? Costanie się z matką?
Mnich zwrócił się w stronę siedzącej nieruchomo w fotelu Izabeli deMontsalvy.
- Pani de Montsalvy ma się udać wraz z dzieckiem do opactwaMontsalvy, gdzie przyjmie ją młody i odważny opat. Znajdą tambezpieczne schronienie, a ty w tym czasie zmusisz króla, aby przywróciłtwemu mężowi dobre imię i oddał jego dobra. Fortecą Carlat zajmie sięnowy zarządca, którego przyśle hrabia d'Armagnac. A więc jak brzmitwoja decyzja?
Katarzyna podeszła do teściowej i upadłszy przed nią na kolana,ujęła jej pomarszczone, lecz piękne ręce w swe dłonie.
Wyjazd Arnolda niezwykle zbliżył obie kobiety. Dawną wyniosłośćIzabeli zastąpiła wielka czułość, widoczna na pierwszy rzut oka.
- Co mam uczynić, matko?
- Bądź posłuszna, córko! Nie odmawia się królowej, a ponadtonaszej rodzinie może to tylko wyjść na dobre.
- Wiem. Lecz ciężko mi będzie opuścić ciebie i Michała... a takżeoddalić się od. .
Odwróciła twarz w stronę okna, lecz Izabela rzekła:- Dla twojej miłości odległość nie ma znaczenia. Ruszaj w drogę bezobawy. Będę czuwać nad Michałem za nas obie!
Katarzyna ucałowała pośpiesznie dłonie starej damy i podniosła się zklęczek.
- A więc dobrze, ruszam w drogę. - Nagle jej wzrok padł na leżącepośrodku stołu klejnoty. - Wezmę ze sobą trochę tego, gdyż złoto mi sięprzyda. Zachowaj resztę, matko, i używaj wedle potrzeby!
Chwyciła czarny diament i ścisnęła mocno w dłoni, jakby chciała gozgnieść.
- Gdzie odnajdę królową?
- W Angers, pani... Stosunki między królem i jego teściową sąjeszcze bardzo napięte. Królowa Jolanta czuje się bezpieczniej na swychwłościach niż w Bourges czy Chinon.
- Niech będzie Angers. Ale pozwolisz, że wstąpimy do Bourges.
Chcę prosić Jakuba Coeura, aby znalazł mi kupca na ten przeklęty kamień.
Wiadomość o rychłym wyjeździe ucieszyła przede wszystkimHugona Kennedy'ego. Szkot źle się czuł wśród gór Owernii, któreprzypominały mu jego ojczyznę. Doskwierała mu też coraz bardziejponura atmosfera panująca w zamczysku. Targały nim sprzeczne uczucia,z jednej strony odczuwał silny pociąg do młodej kobiety i głębokiepragnienie, aby pomóc jej zapomnieć o nieszczęściu, a z drugiej tęsknotęza dawnym obozowym życiem i męską kompanią. Ujrzeć znowu wesołemiasta w dolinie Loary i ruszyć w drogę w towarzystwie Katarzyny to byłopodwójne szczęście! Nie tracąc ani minuty, rozpoczął przygotowania dodrogi.
Dla Waltera Malencontre'a perspektywa podróży też była dobrąnowiną, ale z innej przyczyny. Ten normandzki olbrzym, ongiś drwal,potomek wikingów, darzył Katarzynę uczuciem ślepym, fanatycznym iskrytym. Korzył się przed nią jak przed bóstwem. Nie wierzył w Boga,lecz miał zakorzenione stare nordyckie przesądy, antyczne legendy, którenarodziły się na długich statkach, i uczynił ze swej pogańskiej miłości doKatarzyny rodzaj swoistego kultu. Od kiedy Arnold przebywał w przytułkudla trędowatych i od kiedy Katarzyna zaczęła opłakiwać męża, także dlaWaltera życie straciło sens. Przestał wychodzić z fortecy, a nawet niegarnął się do polowania.
Myśl o rozstaniu z Katarzyną była dla niego nie do zniesienia.
Wydawało mu się, że mogłaby umrzeć, gdyby on przestał nad nią czuwać.
Jednak czas okropnie mu się dłużył. Mijał dzień za dniem i ciągle nie byłonadziei, że Katarzyna kiedykolwiek otrząśnie się ze smutku.
I oto, cudownym zrządzeniem losu, ten dzień nadszedł! Nareszcieopuszczą ponure zamczysko, ruszą w drogę, coś zacznie się dziać!
Walter, w swej prostocie, spojrzał na mnicha jako wysłannikaopatrzności.
Trzecią osobą cieszącą się z wyjazdu była Sara, wierna towarzyszkadoli i niedoli Katarzyny. Pomimo swoich czterdziestu pięciu lat wyglądałamłodo i pociągająco, tylko w jej kruczoczarnych włosach pojawiły się tu iówdzie siwe pasemka, ale ciemna skóra pozostawała gładka i jędrna.
Umiłowanie przygód było w niej silniejsze niż troska o własną wygodę.
Ona również, podobnie jak Walter, cierpiała, widząc, jak Katarzynapogrzebała się żywcem w Owernii w imię beznadziejnej miłości dopotępieńca z Calves. Brat Stefan zjawił się w samą porę! Wezwaniekrólowej wyrwie Katarzynę z jej boleści i zmusi do zajęcia się sprawami, októrych przestała myśleć. Cyganka pragnęła, aby Katarzyna nauczyła się zpowrotem żyć, nie zakochując się jednak. To prawda, że potrafiła kochaćtylko jednego, ale wiadomo, że życie lubi płatać figle. Często w ciszynocnej pytała ognia i wody, co przyniesie przyszłość, lecz ogień gasł, awoda pozostawała przejrzysta. Od czasu odejścia Arnolda Księga Życiabyła dla Sary nieodgadniona.