- Jakie zadanie?
- To nie ma znaczenia! Ale może kosztować mnie życie. Gdyby taksię stało, pamiętaj, Jakubie, że powierzyłam ci los mego syna, Michała deMontsalvy'ego, i módl się za mnie, przyjacielu! Żegnaj!
Ujęła szarpane wiatrem poły płaszcza i odwróciła się, by odejść doSary i brata Stefana.
- Nie, Katarzyno! Nie żegnaj... lecz do zobaczenia!
Na dźwięk tych słów twarz Katarzyny przeszył bolesny skurcz. Byłyto te same słowa, które wypowiedziała na drodze z Carlat, na wpół oszalałaz cierpienia za utraconym Arnoldem... Życie toczyło się jednak dalej, aJakub wchłonięty zostanie przez swoje awanturnicze życie za pierwszymzakrętem drogi, która ich rozdzieli.
To dobrze.
Pochyliła się nad Sarą, która - skulona z zimna - siedziała nakamieniu, i podała jej rękę, aby pomóc jej wstać, a jednocześnieuśmiechnęła się do brata Stefana.
- Wybaczcie, że kazałam wam na siebie czekać. Mistrz Coeur prosił,ażeby was pożegnać w jego imieniu. A teraz ruszajmy w drogę.
Wsiedli na konie i bez słowa ruszyli przed siebie. Droga wiła sięwzdłuż stawu. Katarzyna spojrzała za siebie. W słabym świetle księżycadostrzegła oddalającą się postać Jakuba Coeura, którego poły płaszczatrzepotały na wietrze.
Jeździec nie odwrócił się ani razu.
Katarzyna westchnęła cicho i wyprostowała się w siodle. Ta chwilasłabości była ostatnią przed pokonaniem La Tremoille'a. Tam, dokądzmierzała, było zbyt niebezpiecznie, by mogła sobie pozwolić na takiedowody bezsilności.
Część druga
Zemsta
Rozdział piąty
Rycerze królowej
Katarzyna stała w głębokim obramowaniu okna zamku w Angers i zroztargnieniem patrzyła przed siebie. Po wielu dniach wędrówki ogarnęłoją takie zmęczenie, że nie była nawet w stanie zainteresować się tym, co jąotaczało. Przez dwanaście długich dni wędrówki przez Limousin nękanynędzą i głodem, przez Marches i Poitou, gdzie na każdym kroku widaćbyło krwawe ślady angielskiego ciemięzcy, troje wędrowców musiałowalczyć z zimnem, z ludźmi, a nawet z wilkami, które podchodziły dostodół będących najczęściej ich schronieniem. Zdobycie strawy takżestanowiło nie lada problem. Gdyby nie napotkane po drodze opactwa, których bramy otwierały się na widok habitu brata Stefana oraz glejtukrólowej Jolanty, Katarzyna i jej towarzysze bez wątpienia umarliby zgłodu i nigdy nie dotarliby do królewskiej rzeki.
Wreszcie otwarły się przed nimi potężne mury Angers. Miastosprawiało wrażenie spokojnego i uporządkowanego. Ani śladu żebraków,pijanych żołnierzy czy sprzedajnych dziewek. To miasto stworzone dlaprzyjemności i uciech, ze swoimi ogrodami, niebieskimi dachami i białymidomami, zamieniło się w fortecę gotową do obrony.
Na każdym kroku widać było, że Jolanta Andegaweńska umiałarządzić, pomagać i bić się.
Wrażenie to potęgował zamek, którego ogromne wieże odbijały sięw nurtach Maine. Istny las błękitnych stożkowatych dachów, błyszczącychjak stal, jeżące się dzwonnice i chorągwie. Przy otworach strzelniczychkrzątali się rycerze niosący obosieczne topory, halabardy i oszczepy, a naszczycie wieży łopotał wielki sztandar targany wichrem i smaganydeszczem od morza. Widać było na nim insygnia królowej, krzyżJerozolimy, szlak Sycylii, lilię andegaweńską i pasy Aragonii.
Po przekroczeniu głębokiej fosy wędrowcy stanęli na obszernymdziedzińcu przesłoniętym kurtyną deszczu. Przemoczeni do suchej nitki,marzyli o suchym łóżku z prawdziwą pościelą, w którym można bywygodnie rozciągnąć udręczone ciała po wielu nocach przespanych nagołej ziemi. Najpierw jednak należało stawić się przed królową Jolantą.
Brat Stefan zostawił swe towarzyszki w wielkiej komnacie o wysokichoknach wychodzących na rzekę, a sam udał się do królowej, aby oznajmićo ich przybyciu. Sara opadła ciężko na ławę przy płonącym kominku inatychmiast usnęła. Katarzyna stanęła obok niej. Całe ciało miała takobolałe, że nie chciała usiąść w obawie, że potem nie będzie mogła wstać.
Brat Stefan nie dał długo na siebie czekać. Po chwili pojawił się zpowrotem.
- Chodź, moje dziecko, królowa czeka na ciebie!
Rzuciwszy okiem na Sarę, która nie dawała oznak życia, Katarzynaruszyła w ślad za duchownym. Przeszli przez niskie drzwi, przy którychstało w rozkroku dwóch strażników z halabardami, nieruchomych jakposągi. Przed nimi otworzyła się duża komnata, której ściany pokrywałygobeliny przedstawiające różne postaci. Salę oświetlały płomieniekominka i wielkie, żółte świece stojące na trójnogu z brązu.
W oczy rzucało się olbrzymie łoże z podwieszonymi purpurowymizasłonami, na których wyhaftowane były lilie Francji. W kącie siedziaładama dworu zajęta robótką.
Na szerokim hebanowym krześle wyłożonym poduszkami, trzymającstopy na grzejniku, siedziała królowa. Katarzynę uderzyły spustoszenia,jakich na tej dumnej i delikatnej twarzy dokonały trzy minione lata. Jejhebanowe włosy posiwiały, czoło i policzki pokryły się głębokimibruzdami, a matowa cera pożółkła jak pergamin. Te miesiące nieustannejwalki z przekleństwem Francji, z jej wrogami, Anglikami iBurgundczykami, pozostawiły piętno na tej pięknej twarzy, opłakującejuwięzionego syna, księcia Rene*, który wpadł w ręce FilipaBurgundzkiego w bitwie pod Bugneville.
* Rene II Lotaryński - syn Jolanty Andegaweńskiej (1451-1508), książę Lotaryngii od 1473. W latach 1493-1508 tytularny król Neapolu i Jerozolimy. Przyszły król. W wieku pięćdziesięciu czterech lat królowa Czworga Królestw byłastarą kobietą. Jedynie jej piękne i władcze czarne oczy zachowały żywyblask młodości. Skurczone ciało zaś ukryte było w fałdach czarnych szat iw poduszkach. Kiedy jednak Katarzyna przyklękła u jej stóp i królowauśmiechnęła się, w mgnieniu oka odzyskała cały swój dawny czar.
Wyciągnęła do niej idealnie białą dłoń.
- Nareszcie, moje dziecko - powiedziała dobrotliwie. - Już od dawnapragnę cię widzieć.
Katarzyna, bardzo wzruszona, padła do jej stóp. Jolanta była jedynąosobą z otoczenia króla, do której miała zaufanie. Chciała wyciągnąć doniej ręce, aby prosić o wsparcie i pomoc, lecz głos uwiązł jej w gardle iukrywszy twarz w dłoniach, wybuchnęła szlochem.
Królowa przez chwilę przyglądała się leżącej u jej stóp kruchejpostaci w nędznych szatach. Ona również zauważyła zmęczenie na dawnoniewidzianej twarzy oraz ogrom boleści i rozpaczy w fiołkowych oczach.
Z westchnieniem współczucia wstała z krzesła, objęła Katarzynę i oparłajej zapłakaną twarz na swym ramieniu.
- Płacz, moja mała - szepnęła. - Płacz. Łzy przynoszą ulgę. - Niewypuszczając Katarzyny z objęć, odwróciła się i powiedziała: - Zostaw nassame, pani de Chaumont! Idź przygotować pokój dla pani de Montsalvy.
Dama dworu pokłoniła się głęboko i bezszelestnie odeszła.
Tymczasem królowa poprowadziła Katarzynę do ławy wyściełanejaksamitem i usiadła obok niej. Ze swej sakiewki wyciągnęła buteleczkę zwodą królowej Węgier, wylała kilka kropel na chusteczkę i przyłożyła jądo czoła Katarzyny. Intensywny zapach postawił Katarzynę na nogi.
Zawstydzona, chciała paść królowej do nóg, lecz została powstrzymanasilną ręką.
- Porozmawiajmy jak kobieta z kobietą. Jeśli posłałam brata Stefanapo ciebie, to dlatego, że nie jesteś dla mnie zwykłą damą dworu i nie czasna wspólne wylewanie łez. Nadeszła godzina, aby pozbyć się człowieka,który jest przyczyną twojego nieszczęścia, ciemnego typa, który bogacisię, wyprzedając królestwo. Nadchodzi koniec twoich cierpień!