Выбрать главу

- Byliśmy ścigani, potępieni jak złoczyńcy, zostaliśmy zrujnowani,zabrano nam wszystko. Bylibyśmy martwi, gdyby hrabia de Padriac nieprzyszedł nam z pomocą. Mój syn utracił nazwisko, stracił swe ziemie. . amój mąż jest trędowaty... Co gorszego może nas jeszcze spotkać?

- Zawsze może się stać coś gorszego - odparła łagodnie królowa lecz w chwili obecnej najważniejszą dla mnie rzeczą jest przywrócićdawny blask przyszłości. Widzisz, moje dziecko.. bardzo lubiłam twegomęża. To był wzorowy szlachcic i jeden z najdzielniejszych rycerzy wkrólestwie. Ofiary de La Tremoille'a są zbyt drogie memu sercu, abym niechciała pomścić ich jak należy. Czy mogę liczyć na twą pomoc?

- Właśnie dlatego przybywam - odparła Katarzyna z błyskiem w oku.

- I oczekuję, wasza wysokość, że zechcesz mnie w tym dziele prowadzić iwspierać.

Królowa właśnie miała odpowiedzieć, kiedy na dziedzińcu podniosłasię wrzawa i rozniósł się głos trąbek.

Jolanta wstała, by podejść do okna wychodzącego na dziedziniec.

Katarzyna ruszyła za nią. Po dziedzińcu rozpierzchli się we wszystkiestrony rycerze, chwytając za oręż. Z książęcych apartamentów przybieglimożni panowie, paziowie i koniuszowie. Wyglądali tak, jak gdyby przedchwilą zstąpili z wiszących gobelinów.

Królowa jęła niecierpliwie tupać nogą.

- Co oznacza cała ta wrzawa? Co znaczy to zamieszanie?

W tej chwili drzwi się otworzyły i ukazała się w nich pani deChaumont.

- Miłościwa pani! Konetabl nadjeżdża!

- Richemont*? Niebo go tu sprowadza! Zaraz go przyjmę!

Odwróciła się do Katarzyny, chcąc zabrać ją z sobą, lecz widząc jejzmęczoną twarz, powiedziała z dobrocią:- Udaj się na spoczynek, moja droga. Pani de Chaumont zaprowadzicię do twego pokoju. Jutro cię wezwę i ustalimy nasz plan.

* Artur de Richemont (1393-1458) - od 1425 r. konetabl Francji. Na-leżał do grona stronników Joanny d'Arc. Katarzyna ukłoniła się i bez słowa podążyła za damą dworu.

Posłusznie dała się zaprowadzić do pokoju, którego okna wychodziły nagłówny dziedziniec. Nie miała ochoty na rozmowę i pani de Chaumontuszanowała jej milczenie. Była to miła blondynka o okrągłej twarzy idużych, wesołych oczach, która z trudem utrzymywała swą młodość nawodzy. Mając dopiero dwadzieścia lat, już od pięciu była mężatką i matkądwójki dzieci, chociaż wcale na to nie wyglądała. Mimo że miała wielkąochotę na rozmowę, uśmiechała się tylko, widząc, że Katarzyna potrzebujespokoju i odpoczynku.

- To tu, pani de Montsalvy! Zaraz przyślę służące, które pomogą cisię rozgościć. Czy życzysz sobie kąpieli?

Na myśl o tej dawno zapomnianej przyjemności oczy Katarzynyożywiły się.

- O tak! Bardzo chętnie! - odpowiedziała, oddając uśmiech młodejkobiecie. - Wydaje mi się, że moje ciało jest pokryte błotem całegokrólestwa!

- Za chwilę będzie gotowa! - odparła Anna de Chaumont i zniknęłatak szybko, że tylko jej czerwona sukienka zafurkotała w drzwiach.

Katarzyna chciała rzucić się na łoże, lecz jej uwagę przykułrozgardiasz dochodzący z dziedzińca. Poruszał się tam istny las pochodni icała armia służących w liberiach, paziów, rycerzy, szlachty i pięknych pań.

Wszyscy tłoczyli się wokół zastępu rycerzy zakutych w żelazo. Jeden znich dzierżył dużą białą chorągiew, na której widniała dzika świnia i mały,zielony dąb. Z przodu widać było człowieka z podniesioną przyłbicą,zsiadającego z konia przy pomocy koniuszego. Katarzyna rozpoznałagroźnego Bretończyka po szramie na policzku. Królowa Jolanta zeszła doniego po schodach, wyciągając ręce na powitanie. Na jej twarzy malowałsię promienny uśmiech. Richemont ukląkł i ucałował wyciągniętą dłoń.

Katarzyna ze swojego miejsca nie mogła słyszeć, o czym rozmawiają, leczodniosła wrażenie, że między królową a konetablem istniało całkowitezrozumienie, i ta myśl była wielce pocieszająca. Pamiętała, jaką sympatiądarzył Richemont Arnolda, a także z jakim uporem dążył do celu. Tak,królowa Jolanta i Artur de Richemont to dwa filary, na których można byłozbudować przyszłość Michała!

Chwilę potem, siedząc w wielkiej kadzi wypełnionej gorącą,pachnącą wodą, zapomniała o trudach ostatnich dni i o zmęczeniu.

Zamknąwszy oczy, oddawała się z lubością kojącemu działaniu ciepławkradającego się w każdy zakamarek jej ciała. Miała wrażenie, żepozbywa się nie tylko brudu, ale strachu i cierpienia, i że ubyło jej dziesięćlat. Jej umysł stawał się jaśniejszy, a krew zaczynała szybciej krążyć.

Znowu poczuła się młodą, silną kobietą. Tak, nadal była piękna - widziałato w spojrzeniach służących, które pomagały jej wejść do kadzi - isprawiało jej to przyjemność.

Łoże było przygotowane. Służąca trzymała gorące prześcieradłozagrzane przy kominku. Katarzyna wstała i ręką jęła otrzepywać kroplewody spływające po udach. W tej samej chwili dał się słyszeć na korytarzuodgłos kroków, drzwi się otwarły i do pokoju wtargnął nieznajomymężczyzna.

Katarzyna była tak zaskoczona, że zauważyła tylko wysoką sylwetkęintruza i jego jasne włosy. Wyrwawszy prześcieradło z rąk służącej,owinęła się nim pośpiesznie, nie zważając na to, że się zamoczy.

- Jak śmiesz? Wyjdź! Natychmiast wyjdź! - krzyknęła pełnaoburzenia.

Nieznajomy, nie spodziewając się takiego widoku, stał zrozdziawionymi ustami jak słup soli.

- Na co czekasz? Wyjdź! Chyba słyszysz, co do ciebie mówię? wykrzykiwała rozgniewana Katarzyna.

- Kim jesteś? - spytał w końcu nieznajomy.

- To nie twoja rzecz! Ale za to mogę ci powiedzieć, kim ty jesteś:nieokrzesańcem! Czy wyjdziesz wreszcie?

- Ale... ale - bełkotał nieszczęśnik.

- Bez żadnego ale! Czego jeszcze tu sterczysz?

Rozwścieczona Katarzyna porwała wielką gąbkę pływającą w kadzi ikapiącą od wody rzuciła w nieprzyjaciela, celując tak wprawnie, że pocisktrafił go w twarz, a woda spłynęła na błękitny żupan. Tym razemprzeciwnik postanowił się poddać. Mamrocząc pod nosem przeprosiny,uciekł, czyniąc okropny hałas ostrogami.

Wówczas Katarzyna wyszła z kąpieli z godnością obrażonejkrólowej, ale obie służące stały jak wryte, nie czyniąc najmniejszegoruchu, aby jej pomóc.

- No, co tak stoicie, moje panny? - spytała ostro.

- Czy szlachetna pani wie, kogo raczyła potraktować w ten sposób? wybełkotała wreszcie jedna z nich. - To pan Piotr de Breze! Zaufanykrólowej, a poza tym...

- Dosyć tego! - przerwała Katarzyna. - Nawet gdyby był królem,zrobiłabym to samo! A teraz wytrzyjcie mnie! Jest mi zimno...

Katarzyna nie bez pewnego rozbawienia wypędziła ze swych myśliniedyskretnego gościa, życząc sobie, aby nie było jej dane znowu kiedyśgo spotkać, gdyż czuła się ośmieszona.

* * *

Ale, jak na złość, właśnie jego pierwszego ujrzała następnego dnia wsali przyjęć, do której wezwała ją królowa. Rzecz dziwna, lecz wcale siętym nie przejęła. Spokojny sen, obfite śniadanie i dokładna toaletauczyniły cuda. Czuła, że jest innym człowiekiem, gotowym do walki naśmierć i życie.

Królowa przysłała jej cały stos ubrań do wyboru. Katarzyna wybrałasuknię z czarnego brokatu, do tego kamizelkę obszywaną sobolim futrem.

Na głowę nałożyła spiczasty stroik, z którego spływały potoki srebrzystegomuślinu. Jej wejściu towarzyszyły szepty zachwytu, lecz ona w milczeniuzbliżyła się do tronu królowej. W sali oprócz niej i Jolanty byli samimężczyźni, z których najwyższy niewątpliwie był Piotr de Breze, anajbardziej władczy Artur de Richemont. Obydwaj stali na stopniachtronu. Obok królowej, lecz nieco poniżej, zasiadał starzec w okularach,biskup Angers.