Konetabl odszukał wzrok Katarzyny i wpił się weń swym błękitnymspojrzeniem niczym drapieżny ptak.
- Ryzykujesz życie na każdym kroku. Czy wiesz, że jeśli LaTremoille cię rozpozna, to nie ujrzysz świtu dnia następnego? Czy zdajeszsobie z tego sprawę?
- Wiem, panie - odparła z lekkim ukłonem - i przyjmuję to ryzyko! Aponadto chciałabym, abyś nie czynił go większym niż jest. Wielkiszambelan prawie mnie nie zna. Byłam dwórką królowej Marii i rzadkoznajdowałyśmy się w otoczeniu króla. La Tremoille widział mnie dwa lubtrzy razy, zawsze w otoczeniu innych dam dworu i tylko przelotnie, tak iżnie może mnie rozpoznać, zwłaszcza w przebraniu.
- A więc doskonale! Na wszystko masz odpowiedź, pani! Podziwiamtwoją odwagę.
Konetabl odwrócił się, chcąc powiedzieć coś do Tristana Eremity,ale przerwał mu Jan de Bueil.
- Zakładając, że przyjmiemy propozycję pani de Montsalvy i żepozwolimy jej zagrać tę niebezpieczną rolę, nie możemy mieć pewności,że uczyni to w sposób dosyć przekonujący. Ci Cyganie mają swoje dziwnezwyczaje...
- Zwyczaje, które znam - przerwała mu Katarzyna. - Moja wiernatowarzyszka, Sara, jest jedną z nich. Została ongiś sprzedana na targuniewolników w Wenecji.
- Lecz czy ci ludzie zgodzą się być naszymi wspólnikami? - spytałPiotr de Chaumont. - Są dzicy i wolni.
Na wąskich wargach Flamanda pojawił się uśmiech, w którym czaiłasię groźba.
- Ale kochają złoto i boją się kata. Wystarczy nastraszyć ich sznuremi obiecać ładną sumkę. A do tego ta Sara jest jedną z nich i z pewnościązostanie dobrze przyjęta... Jeśli pozwolisz, panie konetablu, ja samchciałbym zaprowadzić panią Katarzynę do obozu Cyganów. I będęutrzymywał z wami łączność.
- Sądzę, że ten plan jest dobry - odparł konetabl. - Zgadzam się. Czyktoś ma coś przeciwko niemu?
- Nie, nic - odparł biskup. - Boimy się tylko, że tak szlachetna iuczciwa pani ryzykuje swą duszę i ciało w niebezpiecznymprzedsięwzięciu...
- Nie ma obawy, Wasza Świątobliwość - rzekła Katarzyna. - Umiemsię bronić.
- Ale jest jedna sprawa, którą chciałbym wyjaśnić - nalegał biskup. Jak uda ci się zmusić La Tremoille'a, aby opuścił Amboise i udał się doChinon? Lubi Cyganki, zgoda, lecz nie sądzę, by pozwalał im sobą rządzić.
A ty nie będziesz w jego oczach nikim więcej niż jedną z nich...
Katarzyna roześmiała się i jej śmiech w cudowny sposóbrozchmurzył ponure czoła rycerzy.
- Co do tego, mam pewien pomysł, lecz pozwól, WaszaŚwiątobliwość, że go teraz nie wyjawię. Wiedz tylko, że mam zamiarwykorzystać najsilniejszą słabość szambelana: umiłowanie złota!
- A więc niechaj Bóg cię prowadzi, moja córko! Będziemy modlićsię za ciebie.
I podał Katarzynie do ucałowania lewą dłoń, na której lśnił wielkiszafir, a prawą uczynił na jej czole znak krzyża.
Serce Katarzyny bilo jak bęben. Nareszcie nadszedł czas walki, czasspotkania z szakalem w jego własnej norze!
- Panowie - zabrzmiał uroczyście głos królowej - zanim sięrozstaniemy, przysięgnijcie, że wiernie strzec będziecie naszego sekretu iże nie ustaniecie w wysiłkach, dopóki człowiek, któremu przysięgliścieśmierć, będzie przy życiu! Przysięgnijcie i niech nas wspomaga MatkaBoska i Jezus Chrystus!
Rycerze wyciągnęli prawe ręce nad krzyżem z szafirów, który biskupzdjął z szyi.
- Przysięgamy! - zakrzyknęli jednocześnie. - La Tremoille zginiealbo my zginiemy!
Potem, jeden za drugim, podchodzili do królowej i przyklękając najedno kolano, całowali jej dłoń, po czym wychodzili z wielkiej sali.
Jedynie Richemont i Tristan Eremita pozostali, aby omówićszczegóły wyprawy. Królowa rozmawiała z konetablem, a Katarzynapodeszła do Flamanda.
- Chciałam ci podziękować - powiedziała cicho. - Twój koncepturatował nas wszystkich i sądzę, że to znak przeznaczenia. Nie mogłeśprzecież wiedzieć, że moja służąca...
- A jednak wiedziałem, pani - odpowiedział Tristan. - Nie dziękujmi! To nie ja wpadłem na ten koncept, lecz ty sama mi go podsunęłaś!
- Wiedziałeś? Ale skąd?
- Wiem zawsze to, co chcę wiedzieć! Lecz nie obawiaj się: będęsłużył ci tak samo wiernie, jak służę konetablowi!
- Dlaczego? Wcale mnie nie znasz!
- To prawda, ale nie muszę spotkać kogoś dwa razy, aby poznać jegowartość. Będę ci służył z prostej przyczyny: mam na to ochotę!
Zagadkowy Flamand opuścił Katarzynę i zbliżył się do konetabla,zostawiając kobietę z jej myślami. Kim był ten dziwny człowiek, zwykłykoniuszy, który potrafił dowiedzieć się o niej wszystkiego? Było w nimcoś niepokojącego, lecz Katarzyna zdecydowała się przyjąć go jakotowarzysza przygody.
Spieszno jej było do Sary, poprosiła więc o pozwolenie odejścia.
Wychodząc z sali, natknęła się na Piotra de Brezego. Wydawał sięniezwykle poruszony.
- Łaskawa pani - zwrócił się do niej drżącym głosem. - Czy możeszofiarować mi kilka chwil rozmowy? Mam ci wiele do powiedzenia!
- Aż tyle? - spytała ironicznie Katarzyna. - Myślałam, że wszystkojuż sobie powiedzieliśmy wczoraj wieczorem!
Na wspomnienie tamtego spotkania Breze zawstydził się i Katarzynapomimo urazy zauważyła, że ten kolos - czerwieniący się jak dziecko - jestczarujący, a przy tym przystojny jak młody Bóg. Poczuła, że jej urazaznika jak za dotknięciem różdżki. Spojrzała na niego już nie tak surowo, anawet przyjęła jego dłoń. Podeszli do okna. Katarzyna usiadła nakamiennej ławie i podniosła oczy na olbrzyma.
- A więc słucham! Co masz mi do powiedzenia?
- Najpierw chciałem przeprosić cię, pani, za wczoraj. Wpadłem dotego pokoju, bo zazwyczaj ja go zajmuję. Nie wiedziałem, że jest zajęty.
- Wobec tego przebaczam ci. Czy o to ci chodziło?
Piotr de Breze nie odpowiedział od razu. Stał, mnąc nerwowo końceżupana.
- Muszę ci coś wyznać - wyrzucił wreszcie z siebie, nie próbującnawet podnieść oczu na Katarzynę.
Piotr de Breze nie spotkał dotąd równie pięknej kobiety, a blask jejfiołkowych oczu tak onieśmielał tego człowieka, przed którym uciekli lordScales i Thomas Hampton, że nie był w stanie wymówić słowa.
- Słucham - rzekła spokojnie Katarzyna.
Zacisnął dłonie, nabrał powietrza jak pływak rzucający się do wody irzekł:- Pani, odrzuć myśl o planie, nie idź tam! Po co ci to? Chcesz, aby LaTremoille zginął? Przysięgam, że pójdę tam sam i w obliczu króla zadammu śmiertelny cios w twoim imieniu!
- To by było wystawienie się na pewną zgubę. Król kazałby cięwrzucić do lochu i stracić!
- Co mi tam! Wolę to, niż widzieć, jak narażasz życie! Na litośćboską... zrezygnuj z tego! Miej litość dla siebie.. i dla mnie! Nie umiemdobierać słów, jestem niezręczny... - ale wiesz już, że cię kocham, niemuszę ci tego mówić...
- I kochając mnie, chcesz dla mnie umrzeć? Piotr upadł do jej stóp,wznosząc na Katarzynę przepełnione uczuciem oczy.
- Niczego nie pragnę bardziej! - wyszeptał.
- A ja chcę, abyś żył! Musisz wiedzieć, że to, co mnie popycha dotego czynu, to pamięć człowieka, którego nazwisko noszę, jedynegoczłowieka, którego kochałam i zawsze będę kochać!
- Och! Nie mam nadziei, że kiedyś mnie pokochasz - westchnął. Widywałem często kapitana de Montsalvy'ego, kiedy jeszcze byłemzwykłym paziem, a potem koniuszym, i podziwiałem go jak żadnegoinnego rycerza. A także zazdrościłem mu. Był taki, jaki ja chciałem być:silny, odważny, pewny siebie! Która kobieta, mając miłość takiegomężczyzny, chciałaby drugiego?... Ja wcale nie mam złudzeń...
- A jednak - przerwała Katarzyna, nie chcąc dać poznać po sobiewzruszenia - każda kobieta mogłaby być dumna, kochając cię.