Dawno przebrzmiały dźwięki dzwonów na Anioł Pański, kiedyKatarzyna, Tristan i Sara opuścili zamek i zagłębili się w dzielnicęhandlową otaczającą katedrę Świętego Maurycego. Wszystkie okiennicebyły pospuszczane, tylko przez szpary można było tu i ówdzie dostrzecświatło świecy lub lampki oliwnej. Miasto, nad którym królowały strzelistewieże katedry, wkrótce miało zagłębić się we śnie.
Trzy cienie przesuwały się bezszelestnie wąskimi uliczkami.
Katarzyna i Sara odziane w ciemne płaszcze, z głowami ukrytymi wkapturach, były prawie niewidoczne na tle czarnych murów. Tristannasunął na oczy wielki, czarny kapelusz, osłaniając się od deszczu. Brukbył śliski, a w powietrzu unosiła się woń ryb.
- To ulica Rybaków - objaśnił. - Wkrótce będziemy na miejscu.
Kobiety przyśpieszyły kroku. Niebawem zapach ryb zastąpiła mdławoń atramentu i kleju. Byli na ulicy Wytwórców Pergaminu. Wokółpanowały ciemności, tylko z jednego okna przenikały wąskie strużkiświatła. Tristan zatrzymał się przed tym oknem, a raczej przed drzwiamiznajdującymi się tuż poniżej. Oczom Katarzyny, przyzwyczajonym dociemności, ukazał się krzywy, jakby zgarbiony dom zbudowany zkamienia. Drzwi były niskie, lecz solidnie wzmocnione żelaznymićwiekami. Nad nimi wisiał szyld przedstawiający kartkę pergaminu olekko zawiniętych rogach.
Tristan chwycił za kołatkę i powoli, trzy razy, zastukał. Po chwilidobiegł ich cichy odgłos kroków. Drzwi otworzyły się bez hałasu i naprogu ukazała się drobna staruszka w popielatej sukience, białym fartuszkui białym czepku.
- Mistrz Wilhelm czeka na ciebie, panie, i na was, szlachetne panie!
W głębi wąskiego korytarza widać było schody oświetlone lampkąoliwną. Nagle dał się słyszeć gromki głos dochodzący z góry.
Katarzyna zadrżała. Ten głos był podobny do głosu Waltera! Jednakgdy po chwili jego właściciel ukazał się na schodach, okazało się, że niema ani włosów, ani brwi, ani brody, za to jego policzki i czoło usiane sądziwnymi czerwonymi plamami. Spod nasuniętego na czoło czarnegoberetu spoglądały przekrwione, zmęczone oczy. Katarzyna musiała powstrzymać odruch obrzydzenia na widok tak odpychającej istoty.
Maszkara przypatrywała się jej uparcie, zacierając ręce i bez przerwyoblizując spieczone wargi.
- A więc to jest ta dama, której skóra ma pociemnieć... Najpierwwsadzimy ją do kąpieli. . a potem zajmiemy się włosami...
Katarzyna cofnęła się odruchowo, a Sara zmarszczyła brwi.
- Do kąpieli? - wystraszyła się. - Ale ja...
- To konieczne! - odparł mistrz Wilhelm z wielkim namaszczeniem. Twoja skóra musi zmienić kolor!
Sytuacja stała się napięta i Tristan zrozumiał, że czas wkroczyć doakcji.
- To będzie kąpiel ziołowa, pani Katarzyno, która nie może nikomuzaszkodzić. Sara pani pomoże. Myślę jednak, że najpierw muszę ciprzedstawić mistrza Wilhelma. Od lat zajmuje się sztuką zdobniczą i jestjednym z najlepszych w tym zawodzie we Francji. Oprócz tego, przez długi czas był jednym z najwyśmienitszych członków Bractwa Męki Pańskiej,które w Paryżu wystawiało przepiękne misteria. Sztuka makijażu i zmianawyglądu nie mają przed nim tajemnic. Niejedna szlachetnie urodzona zAngers, widząc swe siwiejące włosy, dyskretnie ucieka się do jegopomocy.
Człowieczek ciągle zacierał ręce, słuchając z przymkniętymipowiekami mowy pochwalnej Flamandczyka. Katarzyna, której przezmoment wydawało się, że trafiła do gniazda czarownic, teraz trochę sięuspokoiła i chcąc okazać nieco uprzejmości, zaczerpnęła powietrza ispytała:- A teraz nie wystawiasz misteriów?
- Wojna, szlachetna pani, i nędza panująca w Paryżu rozproszyłynasze bractwo. Ponadto z moim wyglądem wolę się nie pokazywać nadeskach scenicznych. .
- Miałeś wypadek, panie? Wilhelm zachichotał nerwowo.
- Niestety! Pewnego dnia, kiedy wcielałem się w postać szatana iporuszałem się wśród płonących żywicą pochodni przedstawiającychpiekło, mój kostium się zapalił. Byłem na granicy śmierci... ale udało misię przeżyć... w stanie takim, jak widzisz... Pozostała mi moja sztukazdobnicza i rady, których udzielam, kiedy jakaś trupa daje przedstawienie.
A teraz chodź ze mną, szlachetna pani. Kąpiel czeka i nie należy dopuścić,żeby wystygła.
Czarownik ruszył przodem, prowadząc Katarzynę do swojejpracowni. Było to przytulne pomieszczenie, wypełnione zwiniętymirulonami pergaminu, pełne słojów z kolorowymi farbami, pędzli cienkichjak włosek zrobionych ze świńskiego włosia lub z sierści kuny leśnej. Napulpicie leżała wielka stronica mszału, na której złotym tle mistrz Wilhelmmalował miniaturę Ukrzyżowania. Wzrok Katarzyny zatrzymał się nazaczętym dziele.
- Jesteś, panie, wielkim artystą - powiedziała z przejęciem.
W zmęczonych oczach mistrza Wilhelma błysnęła duma.
- Szczera pochwała jest zawsze miła sercu - odparł. - Tędy,szlachetna pani.
Mały gabinet, do którego weszli po odsunięciu zasłony, tym razemprzypominał całkowicie gniazdo czarownic. Wokół paleniska z cegieł,przy którym stała wielka balia pełna gorącej, ciemnej wody, walało sięmnóstwo słoi, retort oraz wypchanych zwierząt.
Katarzyna spojrzała nieufnie na brunatny płyn, w którym miano jązanurzyć.
- Co wsypaliście do wody? - spytała podejrzliwie.
- Zioła, same zioła - odpowiedział z kamiennym spokojem mistrzWilhelm. - Pozwolicie, że ich skład pozostanie moim sekretem. Mogętylko powiedzieć, że są wśród nich także łupiny z orzechów... Teraz,piękna pani, musisz się w nich zanurzyć aż po szyję i polewać twarz jaknajczęściej. Po kwadransie efekt gotowy!
- I jak będę wtedy wyglądać?
- Będziesz miała ciało tak śniade jak ta szacowna osoba, która citowarzyszy.
- I... już na zawsze taka zostanę? - zaniepokoiła się Katarzyna,wyobraziwszy sobie minę teściowej i małego Michała, gdyby ją ujrzeliprzemienioną w Cygankę.
- Nie, nie obawiaj się. Kolor będzie stopniowo znikał. Po dwóchmiesiącach nie zostanie ani śladu. Pośpiesz się, bo woda stygnie!
Po tych wyjaśnieniach mistrz, jakby niechętnie, ruszył ku wyjściu.
Sara zasunęła starannie zasłony, zasłoniwszy swoimi szerokimi plecamiszparę, która przecież mogła pozostać. Katarzyna rozebrała się szybko izamknąwszy oczy, zanurzyła się w tajemniczej kąpieli. Jej nozdrzanapełniły się słodkawą, lecz równocześnie pieprzową wonią. Woda byłamiła i ciepła i obrzydzenie Katarzyny nagle zniknęło. Wstrzymując oddechi zamykając oczy, zanurzyła głowę raz, dwa razy, dziesięć razy.
- No i jaka jestem? - spytała niespokojnie Sarę, która podała jej sucheprześcieradło.
- Teraz można cię wziąć za moją córkę! Niesamowite! Trzeba tylkozrobić coś z twoimi jasnymi włosami.
Do uszu kobiet doszedł głos mistrza.
- Skończyłyście? Ale jeszcze się nie ubieraj, poplamiłabyś ubranie!
Owinięta prześcieradłem Katarzyna przeszła do pomieszczenia obok,gdzie czekali na nią obaj mężczyźni. Na trójnogu stała miska pełna gęstej,czarnej mazi. Mistrz wskazał Katarzynie taboret z czerwoną poduszką, agdy usiadła, pokrył jej włosy mazią o mocnej, nieprzyjemnej woni.
Tristan skrzywił się, ściskając sobie nos.
- Co za okropieństwo! Czy kobieta może być pociągająca,wydzielając podobny smród?
- Kiedy balsam zadziała za około godzinę, umyjemy włosy,pozbawiając je przykrej woni.
- Z czego jest zrobiony?
- Z galasówki, rdzy, rzymskiego witriolu i baraniego mięsa.
Wszystkie te składniki zostały roztarte, przedestylowane i zmieszane złojem.
- O, szalony! Rzymski witriol może ją zabić! - krzyknęła Sara.
- Uspokój się, kobieto! We wszystkim trzeba umieć zachowaćwłaściwą miarę! Każda trucizna jest śmiertelna, jeśli zostanie użyta wnieodpowiedniej ilości...