- Nie! Zostań! Przed chwilą wystraszyłam się, to prawda! Byłeś takiblady. Ale teraz wyglądasz już lepiej. Nie mam zamiaru się wycofać.
Sprawy zaszły za daleko. Plan jest dobry i mam zamiar wykonać go co dojoty! Ty, jeśli taka jest twoja wola, możesz od nas odstąpić!
Na twarzy Flamandczyka pojawił się straszny grymas.
- Bierzesz mnie za tchórza, Katarzyno? Kiedy podejmuję się jakiegośzadania, zmierzam prosto do celu, nie bacząc na nic! Jeżeli chcecie,możemy wyruszyć choćby dziś w nocy. Mam glejt, który otworzy przednami bramy miasta. Lepiej, żeby nikt nie widział, jak opuszczamy zamek.
Nie powinnaś też dzisiaj wychodzić ze swego pokoju. Odpoczywaj inabieraj sił. Będą ci potrzebne. Królowa sama przyjdzie do ciebie ponieszporach.
- A więc zgoda!
- W takim razie mogę powiedzieć panu de Brezemu, że jesteścierpiąca i nie chcesz z nikim się widzieć? - spytał Tristan, wskazującpalcem drzwi. - Od godziny chodzi tam i z powrotem.
- Powiedz mu, co ci się podoba, na przykład... że przyjmę go jutro.
Flamandczyk odpowiedział szerokim uśmiechem na uśmiech,którym obdarzyła go Katarzyna. Jedynie Sarze nie było do śmiechu.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że to prawdziwe gniazdo os?
Młoda kobieta wzruszyła tylko ramionami i odparła:- Nie dbam o to!
Rozdział siódmy
Cyganie
Oto gniazdo, z którego musimy wykurzyć dziką bestię - ozwał sięTristan Eremita, wskazując końcem bicza zamek majaczący po drugiejstronie rzeki. - Widzicie, jak jest strzeżone?
Troje jeźdźców stojąc nad brzegiem Loary, w pobliżu starego mosturzymskiego, patrzyło w kierunku gniazda wroga, z którym wkrótce mielisię zmagać. Katarzyna uważnie przyglądała się skalistej ostrodze,rozciągniętej wzdłuż rzeki jak śpiący lew, górującej nad nią fortecy:surowe, czarne mury, dwanaście masywnych wież, ciężka baszta,hurdycje* i machikuły**, które musiały być często używane, wszystko toodcinało się ponuro od nadrzecznego krajobrazu, nad którym unosił się jużlekki, lecz wyczuwalny powiew wiosny. Jedynie las chorągwi łopoczącychnad murami przydawał nieco wesołości tej smętnej budowli.
* Hurdycja - drewniany ganek w górnej części murów obronnych, zaopatrzony w otwory strzelnicze. ** Machikuł - w murach obronnych wysunięty ganek z otworami w podłodze, przeznaczonymi do miotania przez nie pocisków, lania gorącej smoły itp. Sara opuściwszy na plecy mnisi kaptur, spojrzała na zamek znieufnością.
- Jeśli tam się dostaniemy, to nie wyjdziemy z niego żywi!
- Udało nam się wyjść z bardziej niebezpiecznego zamku. Pamiętaszpana de Rais'go?
- Dziękuję bardzo! Jeszcze nie zapomniałam, jak Sinobrody chciałmnie upiec żywcem - odpowiedziała, drżąc, Cyganka.
- Jesteśmy blisko celu, co robimy?
Tristan odwrócił się i wskazał palcem małą oberżę niedaleko drogi,której zielono-żółto-czerwony szyld oznajmiał wędrowcom, że w„Winnicy Królewskiej" podaje się najlepsze wina z Vouvray.
- Wejdźcie do środka i zaczekajcie na mnie. Ja muszę zobaczyć się zprzywódcą plemienia. Rozlokujcie się, posilcie, lecz nie pijcie zbyt wiele.
Wina z Vouvray są doskonałe, lecz szybko uderzają do głowy.
- Za kogo nas uważasz, dobrodzieju? Za jakieś pijanice? - rozzłościłasię Sara.
- Skądże znowu, ale mnisi mają dosyć nadszarpniętą w tej materiireputację! Nie ruszajcie się stąd, dopóki nie wrócę!
Kiedy rzekomy mnich i fałszywy koniuszy zsiadłszy z koni,przywiązali je przy „Winnicy Królewskiej", Tristan puścił się biegiem wstronę mostu i zniknął im z oczu. Karczma była pusta, więc oberżystakrzątał się żywo przy tak nieoczekiwanych gościach. Miał jeszcze wzapasie świniaka w zalewie solnej, a także trochę kapuśniaku, cozaserwowane wraz ze słynnym winem smakowało wybornie. Po trzechdniach jazdy kobiety były wygłodniałe i z ochotą zabrały się do jedzenia.
Po napełnieniu żołądków świat wydał im się całkiem przyjazny.
Tristan wrócił o zmierzchu zmachany i markotny, lecz w jegowzroku błyszczała nadzieja. Ale najpierw oznajmił, że nie będzie mówił,dopóki nie wychyli dzbana wina, gdyż zaschło mu w gardle.
Trawiona ciekawością Katarzyna patrzyła niecierpliwie, jak Tristanwychyla łapczywie dzban wina, aż w końcu nie wytrzymała:- No więc.. mówże!
Tristan odstawił naczynie, wytarł rękawem usta i rzuciwszy w jejstronę drwiące spojrzenie, rzucił:- Widzę, że ci spieszno rzucić się w paszczę lwa!
- Owszem, spieszno mi! - odparła sucho. - Żądam odpowiedzi!
- A więc możesz być kontenta! Wszystko przygotowane. Z jednejstrony masz szczęście, ale tylko z jednej, gdyż stosunki między obozemCyganów i zamkiem są raczej napięte.
- A ci Cyganie - przerwała Sara - z jakiego są plemienia? Czypomyślałeś, żeby się tego dowiedzieć?
- Powinnaś się ucieszyć. To są Kalderasi. Utrzymują, że sąchrześcijanami i że mają list papieża Marcina V, który pomarł dwa latatemu, co nie przeszkadza wcale, aby ich przywódca Fero uważał się zaksięcia Egiptu.
W tej chwili twarz Sary pokraśniała. Kiedy Tristan skończył, wesołoklasnęła w dłonie.
- Są z mego plemienia! Teraz mogę być spokojna, że przyjmą mniedobrze!
- Tak, zostaniesz przyjęta, ale tylko przywódca zna prawdę o paniKatarzynie. W oczach pozostałych Cyganów będzie uchodzić za twojąsiostrzenicę, która wraz z tobą została sprzedana na targu niewolników,kiedy była mała.
- Powiedz, Tristanie, co przywódca myśli o naszym planie?
Eremita zmarszczył czoło.
- Udzieli ci wszelkiej pomocy, gdyż pali go nienawiść. La Tremoilledla własnego kaprysu zabronił mu opuszczania fosy zamkowej, w którejrozbity jest obóz, ponieważ lubi oglądać tańce dziewcząt z jego plemienia.
A poza tym, jeden z Cyganów został schwytany na kradzieży w pałacowym ogrodzie i powieszony dziś rano. Fero dawno by uciekł, gdyby nieobawiał się, że jego ludzie zostaną zdziesiątkowani podczas długiej drogi.
Dlatego twierdzę, że w pewnej mierze masz szczęście, chociaż wejdzieszdo gniazda czarownic.
- Nie dbam o to! Trzeba mi tam iść!
- Na razie jest jeszcze zbyt zimno, żeby chodzić boso, spać podgołym niebem albo w starym wozie, znosić trudy i. .
Katarzyna parsknęła śmiechem tak nagle, że Tristan urwał w półsłowa.
- Dosyć tego, mości Tristanie! Gdybyś lepiej znał moje życie,wiedziałbyś, że nie lękam się takich przeciwności. Gotujmy się więc dodrogi!
Po zapłaceniu oberżyście troje spiskowców ruszyło w drogę, kierującsię w stronę mostu na rzece. Od kilku dni było ciepło. Wokół panowałacisza, przerywana tylko cichym pluskiem wody wśród sitowia i odgłosemkońskich kopyt. Katarzyna wdychała z lubością miły zapach ziemi. Mostdoprowadził wędrowców do podnóży samego zamku. Trzy cieniezatrzymały się nad brzegiem fosy. Katarzynie wydało się, że przed niąotworzyły się bramy piekieł. Pośrodku obozowiska płonęło potężneognisko, wokół którego siedzieli na gołej ziemi Cyganie. Nie poruszali się,tylko z ich ust dobywały się dźwięki na kształt melodyjnej skargi, głuchej imonotonnej, której od czasu do czasu odpowiadało echo bębnów z oślejskóry.
Czerwone płomienie tańczyły na ciemnych skórach pokrytychtatuażami. Kobiety w poszarpanych odzieniach miały gęste, tłuste ibłyszczące włosy, grube wargi, cienkie, orle nosy i płonące dzikimblaskiem oczy, nawet u tych starych, których skóra pomarszczona byłabardziej niż pergamin. Wiele z nich nosiło rozchełstane koszule.
Mężczyźni byli brudni i niechlujni, z poskręcanymi jak wełna włosami. Nagłowach mieli podarte kapelusze lub hełmy znalezione w przydrożnychrowach. U wszystkich błyszczały w uszach ciężkie, srebrne pierścienie. Tenieruchome twarze, te oczy wpatrzone w buchające płomienie, ta skargaciągnąca się w nieskończoność, wszystko to przejęło Katarzynę zimnymdreszczem. Spojrzała pytająco na Sarę, lecz ta przytknęła szybko palec doust.