Gdy obie kobiety stanęły obok siebie, zdjęto z nich ubranie,zostawiając je w samych koszulach, które ściśnięto w pasie skórzanymisznurówkami. Potem Yakali bez słowa wręczył każdej sztylet i oddalił sięw stronę pozostałych Cyganów.
Katarzyna stała twarzą w twarz z Dunichą. Przerażał ją nóż, którywetknięto jej do ręki. Jak się nim posłużyć? Czy nie lepiej dać się od razuzabić? Oczy Cyganki lśniły jak dwa węgle na ogorzałej twarzy, lecz kuzdziwieniu Katarzyny nie było w nich śladu nienawiści, tylko jakaś dzikaradość z tego, co miało nastąpić. Pomyślała ze zgrozą, że rywalka pewnajest zwycięstwa i z góry cieszy się na jej śmierć.
Potoczyła wzrokiem po cichym tłumie, licząc, że może ujrzy wśródgapiów Tristana albo przynajmniej Sarę. Coś złego musiało się jejprzytrafić, inaczej nigdy nie zostawiłaby jej samej w takiej chwili.
Tymczasem Fero dał znak ręką i Dunicha ruszyła z miejsca. Powoli,powoli, najpierw w lewo, potem w prawo, kręciła się wokół Katarzyny.
Uśmiechała się. . Katarzyna poczuła dziwne ciepło ogarniające jej członki.
To nie był strach! To mikstura Tereiny zaczynała działać.
Nagle Cyganka rzuciła się niespodziewanie na przeciwniczkę zewzniesionym sztyletem. Katarzyna zdążyła się uchylić i śmiertelne ostrzerozerwało tylko kawałek koszuli. Dunicha, straciwszy równowagę, upadłana klepisko, więc Katarzyna, nie tracąc ani sekundy, skoczyła na nią, odrzucając precz sztylet, z którym nie wiedziała, co począć. Pragnęła zawszelką cenę rozbroić przeciwniczkę. Chwyciła Dunichę za nadgarstek iściskając z całych sił, próbowała wytrącić jej zdradziecką broń. Tłumzaszemrał z zadowoleniem.
Dunicha była jednak większa i silniejsza. Wytężając siły irozdymając nozdrza, gwałtownym ruchem odepchnęła Katarzynę, którakrzyknęła z bólu. Cyganka bowiem ugryzła ją w ramię, zmuszając dowypuszczenia swej ofiary. Teraz ona leżała na ziemi, a Dunichaprzyciskała ją, dusząc kolanem.
Czuła, że zbliża się śmierć. Czytała to jasno w zwycięskim uśmiechuprzeciwniczki. Cyganka ściskała Katarzynę za szyję, tak jakby szukałanajlepszego miejsca do zadania ostatniego ciosu. Katarzyna zamknęłaoczy.
- Arnold, ukochany... - wyszeptała w myślach. Nagle do jej uszudobiegł gromki głos:- Rozdzielić te kobiety! Natychmiast!
Katarzynie zdało się, że to dzwony wielkanocne dzwonią naZmartwychwstanie. Z jej piersi wyrwało się głębokie westchnieniewdzięczności, któremu zawtórowało wycie wściekłej Dunichy, brutalnieoderwanej przez dwóch łuczników od przeciwniczki. Dwaj inni postawilichwiejącą się Katarzynę na nogi. Nie mogła uwierzyć swemu szczęściu.
Obie kobiety znowu stały twarzą w twarz, lecz tym razem przytrzymywanesilnymi ramionami łuczników. Między nimi stał wysoki mężczyzna,wytwornie ubrany w zielono-czarne brokaty, i śmiał się pogardliwie.
W tej chwili radość Katarzyny zgasła i pociemniało jej w oczach.
Ratunek bowiem był gorszy niż niebezpieczeństwo: człowiekiem, który jąuratował, był Gilles de Rais!
W ułamku sekundy stanęły jej przed oczami wieże w Champtoce,ponure okropieństwa, jakie wydarzyły się w tym zamczysku, polowanie naczłowieka, z którego Walter ledwo uszedł z życiem, stos, na którym Gillesmiał zamiar spalić Sarę, wreszcie straszna twarz Jana de Craona irozdzierająca skarga jego zranionego serca, kiedy się dowiedział, jakimpotworem jest jego wnuk...
Liczyła, że w stroju cygańskim nie zostanie rozpoznana, a ponieważmarszałek utkwił natarczywe spojrzenie w jej pokrytej kurzem twarzy,spuściła głowę, udając skrępowanie z powodu swej nagości. W istocie, jejkoszula wiele ucierpiała w czasie walki... tymczasem Dunicha wyrywałasię nadaremnie z rąk łuczników. Powietrze przeszył ostry głos Gilles'a:- Puścić ją wolno i przepędzić mi biczami całą tę zgraję!
- A co zrobić z tą kobietą, panie? - zapytał człowiek, który trzymałKatarzynę.
Jej serce przestało bić, kiedy znienawidzony głos rozkazał:- Zabrać ją!
Rozdział ósmy
W norze szakala
Wraz z zapadnięciem nocy Katarzyna została wepchnięta do jednej zkomnat w wieży. Gdy łucznicy wlekli ją do zamku, bała się, że wrzucą jądo strasznego lochu jak wtedy w Rouen. Tymczasem znalazła się w obszernym i gustownie umeblowanym pokoju. Kamienne mury pokryte byłygobelinami i wschodnimi jedwabiami w kolorach ciemnej czerwieni isrebra, a ścielące się wszędzie poduszki mieniły się błękitem, czerwienią izłotem, kolorami rodu Amboise, który niedawno, z woli króla, zostałpozbawiony swych dóbr.
W głębi kusiło wielkie kwadratowe łoże z rozsuniętymi zasłonami,wyścielone białą lnianą pościelą i aksamitnymi kołdrami. Spać! Wyciągnąćudręczone ciało, pokryte siniakami i zadrapaniami. Jednak wielki mieczleżący na stole, stojąca w kącie zbroja oraz porozrzucane tu i ówdzie męskie stroje, jak również wykwintne przybory toaletowe i jedwabne koszulewidoczne w pootwieranych skrzyniach świadczyły wymownie, że znajdujesię w komnacie samego Gilles'a de Rais'go. Nie wiedziała już, co się z niądzieje, ale strach jej nie opuszczał. Wspomnienie pobytu u Gilles'a deRais'go było zbyt bolesne. W sumie jej koszmar trwał nadal.
Dlaczego Rais kazał ją tu przywlec i co zamierzał z nią zrobić? Niemógł jej rozpoznać. A więc? Jeśli odkryje, kim jest, czeka ją pewnaśmierć. A jeśli nie odkryje, to i tak, znając jego pociąg do rozlewu krwi,może zabić Cygankę, jeśli przyjdzie mu na to ochota... A wcześniej weźmie ją siłą... Tak czy inaczej, groziła jej śmierć. Jaki inny powód niż chęćzabawienia się pchnął Rais'go do przyprowadzenia sobie Cyganki?
Katarzyna zbliżyła się do kominka, w którym strzelały wysokiepłomienie, i rzuciwszy się na ławę usłaną poduszkami, wyciągnęła wkierunku ognia zziębnięte dłonie i bose stopy. Jej ciało - ledwo okryterozdartą koszulą - drżało z zimna, lecz zbawienne ciepło walczyłozwycięsko z wilgotnym rzecznym powietrzem i chłodną nocą. OczyKatarzyny bezwiednie wypełniły się łzami, które, kropla po kropli,spływały na surową koszulę. Poczuła doskwierający głód. Zresztą od czasuprzybycia do obozu Cyganów nigdy nie jadła do syta. Bolały ją wszystkieczłonki i czuła, że drętwieje ze zmęczenia. Jak na razie wynik jej działaniabył przygnębiający: wpadła w ręce Gilles'a de Rais'go, najgorszego wroga!
Sara i Tristan nie wiadomo gdzie się podziewali. Została sama.
Pogrążona w rozpaczy, nie pomyślała nawet, że wreszcie znalazła sięw zamku, do którego przecież pragnęła się dostać za wszelką cenę...
Przez otwarte, wąskie okno dolatywały dźwięki piosenki. Po drugiejstronie dziedzińca, w apartamentach królewskich, śpiewał jakiśmężczyzna, przygrywając sobie na harfie.
Piękna moja, o czym rozmyślasz? Co myślisz o mnie? Nie ukrywaj przede mną... Katarzyna uniosła głowę, odrzucając do tyłu czarny kosmyk włosów,który spadł jej na czoło. Była to ulubiona piosenka Xaintrailles'a. Śpiewakoddawał się swej muzie w wyszukany sposób, podczas gdy jej staryprzyjaciel strasznie fałszował. Tę właśnie piosenkę śpiewał w obozie w Arras i wspomnienie tych drogich chwil dodało jej sił. Jej myśli stały siębardziej jasne, krew zaczęła krążyć w żyłach i Katarzyna powoli odzyskałapanowanie nad sobą. Przypomniała sobie słowa konetabla de Richemonta:La Tremoille nie mieszka w apartamentach królewskich. Spędza noce w wieży strzeżony przez pięćdziesięciu zbrojnych wojów... W wieży? Przecież znajdowała się w wieży! Odruchowo spojrzała na kamienne sklepienie,którego łuki ginęły w ciemności wysoko nad jej głową. Człowiek, któregoszukała, musiał być tam, na górze... na wyciągnięcie ręki!