Выбрать главу

- Czego tak nasłuchujesz, Walterze? Czy coś słyszysz?

Skinął głową i bez słowa pobiegł w kierunku schodów. Katarzynarzuciła się w ślad za nim, lecz nie mogła nadążyć za olbrzymem.

Zobaczyła tylko, jak przebiega co sił w nogach przez zamkowy dziedzinieci znika pod dachem kuźni, a za chwilę wybiega z niej w towarzystwieKennedy'ego. Równocześnie z wieży dobiegł jej uszu donośny głos strażnika:- Zbrojni ludzie na horyzoncie!

Katarzyna zawróciła i pobiegła z powrotem po schodach, unoszącdłonią rąbek sukni. Skierowała się do Czarnej Wieży. Chociaż nieznajominadciągali z drugiej strony, serce Katarzyny przepełnił lęk o synka. Kiedydotarła na szczyt wieży, Walter i zarządca byli już przy otworachstrzelniczych. Katarzyna rzuciła się do jednego z nich: istotnie, na drodze zAurillac widać było liczną grupę zbrojnych ludzi, która tworzyła na białymśniegu szarą plamę powoli sunącą ku zamczysku. Katarzyna zmrużyłaoczy, usiłując dostrzec znaki herbowe na ich chorągwiach, lecz odległośćbyła jeszcze zbyt duża. Jedynie na przodzie dało się zauważyć długączerwoną chorągiew łopoczącą na wietrze. Tymczasem obdarzony sokolimwzrokiem Walter już zdążył ją rozpoznać.

- Tarcza herbowa podzielona na cztery pola... półksiężyce i wąskiepoprzeczne pasy... już gdzieś to widziałem!

Kennedy zasępił się i wymamrotał coś w swoim dialekcie, po czymkrzyknął:- Spuścić kratę! Podnieść most! Łucznicy na mury!

W mgnieniu oka w fortecy zapanował ruch: jedni rzucili się dospuszczania kraty, drudzy do podnoszenia mostu, inni, niosąc łuki ihalabardy, zajmowali pozycje na murach. Zewsząd słychać było okrzyki,nawoływania i szczęk broni. Zamek budził się gwałtownie z uśpienia. Namurach układano stosy polan, wciągano kadzie na gorący olej. Katarzynazbliżyła się do Kennedy'ego.

- Panie, dlaczego przygotowujesz zamek do obrony? Powiedz, ktosię do nas zbliża?

- To Villa-Andrado, pies Kastylii! - odparł krótko Szkot i splunął zobrzydzeniem, po czym dodał: - Ubiegłej nocy strażnicy dostrzegli odblaskpożaru od strony Aurillac. Nie przejąłem się tym zbytnio, lecz widzę, żepopełniłem straszny błąd. To był on!

Katarzyna oparła się o potężny filar rozdzielający strzelnice.

Poprawiła woalkę potarganą przez wiatr i schowała zmarznięte ręce wszerokich rękawach. Imię Hiszpana obudziło w niej straszliwewspomnienia. Rok temu Arnold walczył z oddziałami Kastylijczyka namurach Ventadour. Przypomniała sobie grotę służącą pasterzom zaschronienie, w której wydała na świat syna. Znowu zobaczyła migotanieognia i wysoką postać Arnolda broniącego jej przed dziką zgrają. Nagleujrzała pochyloną nad sobą kanciastą twarz Villi-Andrada płonącąpożądaniem. Łotr recytował chyba jakiś wiersz, którego słów nie mogłasobie przypomnieć... przysłał też kosz z żywnością... gdyby nie potwornaniespodzianka, jaką im zgotował na koniec: dobra w Montsalvy zrównanez ziemią, zamek spalony aż po fundamenty z rozkazu Villi-Andrada przezporucznika Valetie, którego Bernard d'Armagnac kazał za to powiesić. Ateraz Andrado znowu był na tropie Montsalvych.

Tymczasem do Katarzyny zbliżał się brat Stefan z lekkimuśmiechem na ustach.

- Co brata tak rozbawiło? - spytała nieco zirytowana.

- O, to zbyt wiele powiedziane! Ci ludzie mnie interesują... izadziwiają jednocześnie. Dziwny człowiek z tego Kastylijczyka. Wszędziego pełno. Przysiągłbym, że jest w Albi, gdzie mieszkańcy nie mieli za jegosprawą powodów do radości. Od znajomego z Angers zaś dowiedziałemsię, że ten wściekły pies. .

- Czy rozmyślnie dobierasz, bracie, słowa? - przerwała Katarzyna,specjalnie podkreślając słowo „brat".

Mały mnich zaczerwienił się jak panienka, lecz jednocześnieobdarzył młodą kobietę dobrodusznym uśmiechem.

- Masz, pani, po stokroć rację. Chciałem rzec, że pan Villa-Andradospędzał zimę w Kastylii na dworze króla Jana. Jest oczywiste, że w Angersnie pobłażano mu zbytnio...

Chciałbym, żebyś słyszała, pani, jak królowa Jolanta wyraża się onim. .

Tymczasem zbrojna banda zbliżała się do podnóża fortecy. Wpewnej chwili od reszty oddzielił się jeździec z wielką chorągwią i jednąręką skierował swego konia w stronę skalistego muru, na którym wznosiłsię zamek. Z tyłu podążał człowiek w fantazyjnym stroju herolda. Z jegowyglądu można było wnosić, że przeszedł niejedno. Reszta oddziałuzatrzymała się.

Zbliżywszy się do palisady, stanęli i podnieśli głowy.

- Kto tu jest dowódcą? - spytał herold.

Kennedy pochylił się, stawiając na murze szeroką stopę w bucie zgrubej skóry, i zagrzmiał:- Ja, Hugo Allan Kennedy z Gleneagle, kapitan króla Karola VII,dowodzę tym zamkiem z woli księcia d'Armagnac! Czy macie cośprzeciwko temu?

Zbity z tropu herold wymamrotał kilka słów, zakaszlał dla dodaniasobie odwagi, po czym dumnie podniósł głowę i zawołał:- Ja, Fermoso, kapitan pana Rodryga de Villi-Andrada, hrabiego deRibadeo, pana na Puzignan, na Talmont i na. .

- Do rzeczy! - przerwał niecierpliwie Szkot. - Czego chce od nas panVilla-Andrado?

Pierwszy jeździec, uznawszy, że negocjacje trwają za długo, spiąłkonia i stanął pomiędzy swoją chorągwią i heroldem. Spod uniesionejprzyłbicy szyszaka, ozdobionego dwoma złotymi skrzydłami i koroną,ukazały się białe spiczaste zęby i krótka czarna broda.

- Udać się do was z wizytą - odpowiedział uprzejmie - iporozmawiać...

- Ze mną? - zapytał Kennedy z powątpiewaniem.

- Ależ nie, nie z tobą! Nie sądź jeno, że pogardzam twoimtowarzystwem, mój drogi Kennedy. Lecz nie do ciebie mam sprawę, ale dopani de Montsalvy. Wiem, że jest tutaj.

- Czego od niej chcesz? - spytał nieufnie Szkot. - Pani Katarzyna nieprzyjmuje nikogo!

- To, co mam do powiedzenia, powiem tylko jej, za twoimpozwoleniem. I śmiem sądzić, że zechce zrobić wyjątek dlaprzybywającego z daleka. Przekaż jej, że nie odjadę, dopóki mnie niewysłucha!

Katarzyna, nie wychodząc z ukrycia, wyszeptała:- Ciekawe, czego chce. Powiedz, że go przyjmę... ale samego! Niechprzyjdzie bez eskorty! To da nam trochę czasu i mój syn dotrze do celu.

Kennedy dał znak, że zrozumiał, i wszczął pertraktacje z Hiszpanem.

Tymczasem Katarzyna, w towarzystwie Sary i brata Stefana, opuściłaswoje miejsce na murach. Powzięła decyzję bez wahania, ponieważ VillaAndrado był człowiekiem pana de La Tremoille'a, a ponadto nigdy nie bałasię stawić czoła niebezpieczeństwu. Jeśli Kastylijczyk przedstawiał sobąniebezpieczeństwo, a należało się tego spodziewać, lepiej było poznaćprawdę natychmiast.

* * *

Chwilę potem Rodrygo de Villa-Andrado, w towarzystwie pazianiosącego jego szyszak, wszedł do wielkiej komnaty, w której czekała naniego Katarzyna. Siedząc w fotelu, z Sarą z jednej i bratem Stefanem zdrugiej strony, patrzyła nieruchomo na niepożądanego gościa. Na widoktej dumnej kobiety lub raczej statui spowitej w czerń Hiszpan zawahał sięna progu, po czym niepewnym krokiem ruszył w jej kierunku, a jegozwycięski uśmiech przygasł jak zdmuchnięta świeca.

Kiedy był już blisko niej, zgiął się w głębokim ukłonie, co nieprzeszkodziło mu patrzeć spode łba na młodą kobietę.

- Pani - zaczął powściągliwie - składam dzięki za tę chwilę, którązechciałaś mi poświęcić, lecz życzyłbym sobie, abyśmy mogli rozmawiaćbez świadków.

- Panie, zechciej zrozumieć, że nie mogę zadośćuczynić twemużyczeniu, dopóki nie dowiem się, co cię do mnie sprowadza! A poza tym,nie mam niczego do ukrycia przed Sarą, która się mną opiekuje, ani przedmoim spowiednikiem, bratem Stefanem!