- Powinienem wiedzieć, że nigdy nie zapominasz o niczym,przyjacielu! A więc, powierzam ci panią Katarzynę, Tristanie! Wiesz, jakbardzo jest mi droga. Kasztel w Mesvres należy do mego kuzyna Ludwikaz Amboise. Tam będziecie bezpieczni. Odpoczniecie, odzyskacie siły idacie paniom stroje odpowiednie ich randze...
- A gdzie potem mamy się udać, Piotrze? Czy się zobaczymy?
Chciałabym być w Chinon świadkiem końca La Tremoille'a! - rzuciłazaniepokojona Katarzyna.
Pan de Breze podszedł do niej, zdjął z jej głowy przytłaczający jąhełm i cisnął go w krzaki.
- Niechaj choć przez chwilę będzie mi dane popatrzeć na twą słodkątwarz, zanim się rozstaniemy. Oczywiście, udasz się do Chinon, gdziekrólowa Jolanta ma dołączyć do swego zięcia. Spotkasz się tam z nią, jakjuż będzie po wszystkim. W Chinon zatrzymasz się w oberży „PodKrzyżem Wielkiego Świętego Mexme". Powiedz oberżyście, że ja cięprzysyłam, a będzie ci wiernie służył. Jest to dobry i wierny poddanykróla, a ponieważ ongiś dał schronienie Dziewicy Orleańskiej, dałby siępokrajać na kawałki przez pamięć o niej. Nakaż mu całkowitą dyskrecję, anie dopuści do ciebie nikogo.
Nastąpiła tak głęboka cisza, że Katarzyna i pan de Breze moglisłyszeć bicie swych serc... Pozostali odeszli na bok. Katarzyna utkwiła wPiotrze oczy pełne wdzięczności i wyciągnęła do niego ręce, któreuchwycił w locie, klęknąwszy uprzednio na jedno kolano, tak jak w izbietortur.
- Dziękuję ci, mój rycerzu - wyszeptała z gardłem ściśniętym zewzruszenia. - Dziękuję ci za wszystko. Jak mam wyrazić to, co czuję w tejchwili? Doprawdy, nie znajduję właściwych słów. .
- Moja słodka pani, żyję tylko miłością do ciebie.. Gdybyś zginęła,moje serce przestałoby bić... Nie szukaj zbędnych słów.
I złożył swe usta na dłoniach, które ściskał jak szaleniec. Katarzynapochyliła się nad klęczącym i wycisnęła skromny pocałunek na krótkich,jasnych włosach młodzieńca, uwalniając jednocześnie swe dłonie zuścisku.
- Do rychłego zobaczenia, panie! Niech Bóg cię ma w swej opiece! I zwracając się do koniuszego, krzyknęła: - Pomóż mi, panie!
Armenga podbiegł, aby wsadzić ją na konia, Katarzyna podniosładłoń i pozdrowiła Piotra, który stojąc w trawie, nie spuszczał z niejrozanielonych oczu.
- Kiedy spotkamy się następnym razem, będę na powrót Katarzyną rzuciła radośnie. - Zapomnij o Egipcjance! I to tak szybko, jak ja samapragnę o niej zapomnieć! Raz jeszcze dziękuję wam wszystkim!
Spiąwszy konia ostrogami, ruszyła w las, a za nią podążyli Tristan iSara.
Rozdział jedenasty
Chinon
Zachodzące słońce rzucało krwistoczerwone blaski na wysokie, szarebudowle Chinon, na dachówki miasta, otoczonego potężnymi murami,które wyglądały tak, jakby wychodziły prosto z rzeki Vienne. Po jejspokojnych wodach wśród świergotania zimorodków i szybkiego lotujaskółek sunęły barki przewoźników. Wieczór był ciepły i w powietrzurozchodził się zapach świeżo skoszonego siana, kiedy Katarzyna wraz zSarą i Tristanem Eremitą przeszli przez pierwszą bramę i znaleźli się podmurami kolegiaty Świętego Mexme. Należało jeszcze przejść drugą bramę,bramę Verdun, która broniła wstępu do samego miasta. Na wzgórzu stałzamek składający się z trzech części: fortu Świętego Jerzego,zbudowanego dawno temu przez Plantagenetów, zamku środkowego inajdalej stojącego Coudray, zwieńczonego okrągłą,trzydziestopięciometrową wieżą Chinon - miasto-twierdza zdecydowaniezasługiwało na taką nazwę i Katarzyna z rozkoszą kontemplowała imponującą kamienną pułapkę, w której wkrótce miał się znaleźć jej wróg.
Czas upływał szybko. Wydawało się jej, że wszystkie tragicznewydarzenia z Amboise były daleko poza nią. A przecież minęły dopierotrzy dni, od kiedy Tristan z panem de Brezem wyrwali ją z objęć śmierciczyhającej w piwnicach królewskiego zamku...
Po rozdzieleniu się w lesie Katarzyna, Sara i Tristan w swychżołnierskich przebraniach dotarli do kasztelu w Mesvres, gdzie Katarzynawreszcie mogła przybrać własną skórę. Dzięki gorącej kąpieli, mocnemuszorowaniu, nacieraniu alkoholem etylowym, potem tłustym krememsporządzonym ze świńskiego sadła, jej skóra stała się taka biała jakdawniej. Pozostał tylko lekki, złocisty odcień, który zawdzięczała bardziejżyciu na świeżym powietrzu niż emulsjom mistrza Wilhelma. Następnieodpięła czarne warkocze, umyła włosy, stwierdzając, że pokazały się jasneodrosty. Niestety włosy należało obciąć, i to bardzo krótko.
Katarzyna nie wahała się. Wręczyła Sarze nożyczki, mówiąc:- No dalej, tnij!
Sara z ciężkim sercem zabrała się do dzieła. Po ostrzyżeniuKatarzyna miała na głowie krótką, jasną czuprynkę i wyglądała jak chłopięalbo młody paź, co, rzecz dziwna, nie ujmowało jej kobiecości.
- To okropne! - oświadczyła Sara. - Nie mogę na ciebie patrzeć!
- Nie przejmuj się, ja również! - odparła Katarzyna.
Teraz, w czarnej sukni, pelerynie z czarnego adamaszku i wysokimstroiku z muślinu w kształcie księżyca, znowu była damą, a Sara odnalazłaz prawdziwą ulgą swoje dawne, wygodne stroje służącej, Tristan zaśprzywdział z powrotem kostium z czarnego zamszu. Przechodnie iprzekupki odwracali głowy na widok pięknej i wyniosłej kobiety wsurowej żałobie.
Po przejściu bramy Verdun troje podróżnych zagłębiło się wruchliwej uliczce, w której wiosenny wiatr poruszał licznymi szyldami.
Przez otwarte okna można było dostrzec gospodynie krzątające się przykociołkach z jedzeniem. Sklepy nie były jednak tak pełne towarów jakdawniej. Z powodu trwającej wojny nie docierały tu towary z zagranicy.
Najgorzej wiodło się kupcom korzennym, sukiennikom i kuśnierzom,pozbawionym dawnych jarmarków. Za to stragany handlarzy jarzynuginały się od świeżych warzyw i kwiatów. Rzeka dostarczała ryb, a wieśdrobiu. Ulicę wypełniał swojski zapach kapusty i wędzonki.
- Jestem głodna jak wilk - oznajmiła Katarzyna.
- A ja mógłbym zjeść własnego konia - odparł Tristan.
W miejscu rozwidlenia uliczek, pod ścianą jednego z domów, przywielkim głazie modlił się mnich odziany w czarny, wysłużony habit,wołając, że ten kamień pomógł Dziewicy Orleańskiej zsiąść z konia, kiedyzesłał ją tutaj Bóg, i że Joanna powróci pewnego dnia, by przegnaćantychrysta.
Wokół niego zgromadziła się garstka mężczyzn i kobiet, którzyprzytakiwali mu milcząco. Domy w tej części miasta wydawały się nowszei bogatsze. Było to Grand Carroi, serce Chinon. Tristan począł rozglądaćsię za oberżą, która wkrótce ukazała się oczom zdrożonych podróżnych.
Już z daleka zobaczyli jej piękny czerwono-niebieski szyldprzedstawiający świętego Mexme w aureoli, który, przy całej swojejgodności, miał potwornego zeza.
Skierowali się do wejścia. Katarzyna i Sara pozostały w siodle,podczas gdy Tristan udał się na poszukiwanie gospodarza. Była to piękna,błyszcząca czystością oberża. Małe okienne szybki połyskiwały w słońcu,a belki sprawiały wrażenie, jakby przed chwilą zostały odkurzone. Nieminęła chwila, a w progu pojawił się Tristan w towarzystwie wysokiegojegomościa obdarzonego przez naturę owłosieniem pokrywającym prawiecałą twarz. Spośród gęstej brody, krzaczastych brwi i sumiastych wąsówwyłaniał się wielki jak warząchew nochal i para czarnych, niespokojnych,nienapawających zaufaniem oczu. Katarzyna, po białym fartuchu i takimsamym czepcu oraz po wielkim nożu kuchennym wiszącym na jegobrzuchu domyśliła się, że to sam imć Baranek, właściciel oberży „PodKrzyżem Wielkiego Świętego Mexme". Patrząc na niego, nie mogła powstrzymać uśmiechu, gdyż ten baranek w zadziwiający sposóbprzypominał grubego zwierza.
Tymczasem imponująca ta figura zgięła się przed Katarzyną wpół zewszystkimi oznakami głębokiego szacunku.