- Ale jedną rzecz Szkoci kochają bardziej niż złoto, przeklęty łotrze.
Honor! Przekaż to swemu panu!
Co widząc Walter, najwyraźniej niezadowolony, że zostawia mu siętak podłą zwierzynę, chwycił za kark pazia, włożył go sobie pod pachę inieszczęsny ten sługa podzielił los swego pana.
Kiedy obaj zniknęli, brat Stefan zwrócił się do rozdygotanejKatarzyny, obdarzając ją swym niezawodnym, poczciwym uśmiechem.
- Już po wszystkim! I co ty o tym sądzisz, pani?
Katarzyna nic nie odpowiedziała, gdyż po raz pierwszy od bardzodawna chciało jej się śmiać. Widok Villi-Andrada, przebierającego nogamii rękami jak wielki, czerwony pająk nad głową szkockiego olbrzyma, byłrzeczywiście godny uwiecznienia.
Rozdział drugi
Ślady na śniegu
Kiedy nadszedł wieczór, nikt już nie pamiętał o tej krótkiej chwiliwesołości. W baszcie u Kennedy'ego zebrało się kilka osób: Katarzyna,Sara, Walter, brat Stefan i seneszal Carlat, Gaskończyk Cabriac, zajmującyto stanowisko od dziesięciu lat. Był to prosty, poczciwy grubas, który nadewszystko cenił własny spokój. Nie miał właściwie żadnych ambicji, lecztrzeba przyznać, że znał swe włości i okolicę jak nikt inny.
Przed zapadnięciem zmierzchu wszyscy udali się do budki strażnika,ażeby zbadać pozycje nieprzyjaciela. Na śniegu wyrastały jeden po drugimnamioty podobne do trujących grzybów. Część żołnierzy zajęła chłopskiechaty. Ich mieszkańcy opuścili je w popłochu i schronili się w fortecy.
Wszędzie, gdzie było choć trochę miejsca w stajniach czy stodołach,tłoczyli się ludzie razem ze zwierzętami, które poszły w ślad zawłaścicielami, tak że w fortecy panował zgiełk niemal jarmarczny. Kiedyzapadła noc, wokół fortecy zapłonęły ogniska. Czerwone pióropusze dymów rozjaśniały ciemności, z których wyłaniały się wykrzywione twarzeposiniałe z zimna, istne maski karnawałowe. Katarzynie zdawało się, żewidzi piekielną otchłań pełną demonów. Ta noc zniweczyła optymizmKennedy'ego, który z trwogą patrzył, jak wokół fortecy zaciskają sięczerwone kleszcze.
- Co z nami będzie? - spytała Katarzyna.
Zwróciwszy w jej stronę swoją twarz dumnego doga, wzruszyłramionami.
- Na razie, pani, mniej się troszczę o nas, a bardziej o Maclarena.
Jesteśmy otoczeni. Obawiam się, w jaki sposób uda mu się jutro przedrzeć,wracając z Montsalvy. Zostanie schwytany... uwięziony... albo i gorzej!
Villa-Andrado jest gotowy na wszystko, żeby zmusić nas do poddania się.
Będą go wypytywali, a wiadomo, co się pod tym kryje. Villa-Andradobędzie chciał się dowiedzieć, skąd wraca.
Katarzyna zbladła. Jeśli zaczną torturować Maclarena, to powie im,gdzie jest mały Michał. Cóż za wspaniały zakładnik! Katarzyna dobrzewiedziała, że zgodzi się na wszystko, aby uwolnić syna ze szponów VilliAndrada.
- Powtarzam pytanie - powiedziała drżącym głosem. - PanieKennedy, co zrobimy?
- Do diabła, żebym to ja wiedział!
- Trzeba - przerwał spokojnie brat Stefan - by jeden człowiek opuściłw nocy fortecę i udał się w kierunku Montsalvy na spotkanie Maclarena.
Najważniejsze, żeby udało mu się przedostać. Wydaje mi się, że od stronymuru północnego nie widać ani jednego ogniska.
Kennedy wzruszył potężnymi barami odzianymi w skórę.
- Czy kiedykolwiek oglądałeś skałę w tym miejscu? Jest lita, czarna,gładka i opada pionowo w dół. Trzeba niezwykle długiego sznura i nielada śmiałka, który potrafiłby spuścić się po niej w dół, nie skręcając sobieprzy tym karku.
- Mogę spróbować - rzucił znienacka Walter, zbliżając się dokominka. Katarzyna otworzyła usta, żeby zaprotestować, lecz seneszal jąuprzedził.
- Nie potrzeba sznura, aby pokonać mur i skałę... Są schody!
W jednej chwili wszystkie oczy skierowały się na niego. Kennedychwycił go za ramię.
- Jakie schody? Co ty bredzisz?
- Prawdziwe schody, wąskie i kręte, wykute w skale. Zaczynają się wjednej z baszt. O ich istnieniu wiedziały tylko dwie osoby: Cabanes i ja.
Tymi schodami uciekł ten łotr, Bezrogie Byczysko, gdy...
Katarzyna zadrżała na wspomnienie dnia, w którym ten gaskońskirzezimieszek próbował zepchnąć ją do przepaści. Często potem nawiedzałyją koszmary, w których widziała czerwoną i spoconą, nabrzmiałą odobleśnej żądzy zabijania twarz grubego sierżanta.
- Jak poznał tę tajemnicę? - wyszeptała zdziwiona. Mały seneszalspuścił głowę z zakłopotaniem i zacząługniatać w dłoniach beret.
- To mój ziomek... Obydwaj pochodzimy z Gaskonii - wymamrotał. Nie mogłem dopuścić, aby stało mu się coś złego... Nie mogłem narazić gona śmierć. .
Katarzyna zamilkła. W chwili, kiedy seneszal wyjawił jej tajemnicętakiej wagi, nie mogła żądać od niego dalszych wyjaśnień. Kennedy niezniósłby tego. Był wpatrzony w ogień i całkowicie nieobecny. Machinalniezapytał, czy kobieta przeszłaby tymi schodami, a uzyskawszy odpowiedźtwierdzącą, powiedział:- Mam lepszy pomysł. Skorzystamy z tego, że Villa-Andrado niezdążył jeszcze całkowicie otoczyć fortecy. Pewnie doszedł do wniosku,widząc skałę od strony północnej, że nie jest to takie pilne. Obawiam sięjednak, że jutro może zmienić zdanie. Tak więc jedyną szansę mamy tejnocy. Pani Katarzyno, proszę przygotować się do drogi.
Na policzkach Katarzyny pojawiły się lekkie rumieńce, a jej dłonieodruchowo się zacisnęły.
- Czy mam iść sama?
- Nie. Będą ci towarzyszyć Sara, brat Stefan i Walter. Oczywiście,ten ostatni opuści panią, gdy już wyjedziecie z Carlat, i uda się naspotkanie Maclarena, podczas gdy wy będziecie czekać na niego wAurillac. Dostanie rozkaz, aby udał się wraz ze swymi ludźmi na waszespotkanie i by ochraniał was w dalszej drodze.
- A co pan będzie robił w tym czasie?
Szkot wybuchnął głośnym śmiechem, który w cudowny sposóbrozładował napiętą atmosferę panującą w wieży. Jego śmiech przepędziłwszystkie demony strachu i przerażenia.
- Ja? Przez kilka dni będę się tu bawił z Villi-Andradem. Muszę teżzaczekać na nowego zarządcę, lecz on nie zdoła zbliżyć się do Carlat,dopóki będzie trwało oblężenie. Za parę dni, kiedy już będzieciewystarczająco daleko, by nie obawiać się pościgu, zaproszę tutaj VillęAndrada, by zobaczył, że was tu nie ma. Kiedy tylko się o tym dowie, napewno odstąpi od oblężenia. Wtedy przekażę władzę mojemu następcy ispakuję bagaże.
Brat Stefan zbliżył się do Katarzyny i ujął jej zimne dłonie w sweręce.
- Co myślisz o tym, moje dziecko? Sądzę, że przez usta kapitanaprzemawia głos rozsądku.
Tym razem Katarzyna obdarowała mnicha ciepłym, promiennymuśmiechem, po czym spojrzała radośnie na wielkiego Szkota, którypoczerwieniał z emocji.
- Sądzę, że to dobry pomysł - powiedziała z wypiekami na twarzy. Pójdę się przygotować! Chodź, Saro! A panu, panie Kennedy, będęwdzięczna, jeśli zechce pan przygotować męskie stroje dla mnie i dla Sary.
Cyganka westchnęła ciężko. Nie znosiła męskiej odzieży, w którejjej obfite kształty z trudem się mieściły. Najwidoczniej jednak czasprzygód się nie skończył i, chcąc nie chcąc, trzeba było zgodzić się na to,co nieuniknione.
Chwilę później, w swoim pokoju, Katarzyna przeglądała z niejakimzdziwieniem męskie fatałaszki, które przysłał jej Kennedy. Pożyczył je odswojego pazia, a był to ni mniej, ni więcej tylko strój ludowy, jaki noszonow jego stronach. Tamtejsi górale, przyzwyczajeni do ostrego klimatu, mielitwardą skórę. Ich codzienny przyodziewek składał się z obszernegokawałka wełny w barwach klanu, z flanelowej kurtki i kolczugi. Draperiabyła zwykle umocowana na ramieniu za pomocą blaszki z kutego żelaza.