- Dokąd jedziemy?
- Do Calves, i to tak szybko, jak to możliwe.
Rozdział piętnasty
Opustoszała dolina
Na skrzyżowaniu dróg jeźdźcy zatrzymali się, nie wiedząc, w którąstronę się udać. Biedna wioska Calves była już bardzo blisko, a nahoryzoncie Katarzyna spostrzegła z przestrachem bazaltową skałę Carlatnajeżoną wieżami i murami. Przeżyła tam najokropniejsze w swym życiuchwile, a widząc to znajome otoczenie, poczuła, jak znika jej odwaga.
Do skrzyżowania zbliżył się wracający z pola wieśniak z motyką naramieniu. Walter odezwał się do niego z konia:- Czy wiesz, dobry człowieku, gdzie mieszkają trędowaci?
Człowiek przeżegnał się gwałtownie i wskazał na jedną z dróg.
- Jedźcie aż do rzeki, zobaczycie wielki ogrodzony budynek. To tam.
Ale nie przyjeżdżajcie potem do wioski.
Przyspieszając kroku, ruszył w stronę chaty. Katarzyna skierowałakonia we wskazanym kierunku.
- Jedźmy - powiedziała tylko.
Droga schodziła do małej rzeczki Embene, opływającej następnieskałę Carlat. Jej bieg znaczyły rosnące tam wierzby. Katarzyna jechała naczele, nic nie mówiąc. Ogarnęło ją wielkie wzruszenie, kiedy zbliżała siędo miejsca, które tak często widziała w snach. Za chwilę znajdzie się obokArnolda, o kilka kroków od miejsca jego pobytu. Może nawet uda się jejgo zobaczyć. Na tę myśl serce zaczęło jej bić szybciej, ale pomimo to ztrudem udawało jej się zapomnieć o złych przeczuciach trapiących ją odsamego rana.
Droga skręcała teraz w mały lasek. Nierówny, pełen kolein ibłotnistych dziur teren musiał być rzadko uczęszczany. Niebo przysłaniałagęsta zasłona z liści. Było późne popołudnie. Droga do Calves zajęłaKatarzynie i Walterowi o wiele więcej czasu, niż sądzili. Las ten wyglądałjak roślinna zapora stworzona przez ludzi chcących się odgrodzić odtrędowatych z Calves. Na dole zbocza dwoje jeźdźców okrążyło skałę iznalazło się poza granicą lasu, nad brzegiem rzeki.
Wąska dolina, gdzie dał się słyszeć jedynie łagodny szmer wody,była przeraźliwie smutna. Na skraju lasu Katarzyna zatrzymała sięgwałtownie. Walter podjechał do niej i obydwoje, ramię w ramię, stalinieruchomo, skamieniali z osłupienia. Przed ich oczami, kilka sążni dalej,wznosiły się mury ogrodzenia.. same mury, gdyż pośrodku nie było nic, zwyjątkiem poczerniałych ścian ostrołuku, który musiał być wejściem dokaplicy. Wielka wyrwana brama zwisała na zawiasach, ukazującwewnętrzny dziedziniec leprozorium pełen popalonych zgliszcz. Ciszęzakłócało jedynie złowróżbne krakanie krążących po niebie kruków.
Katarzyna zbladła, zamknęła oczy i zachwiała się w siodle, jakbyzaraz miała zemdleć.
- Arnold nie żyje - wyjąkała. - To jego ducha widziałam tej nocy!
Jednym skokiem Walter znalazł się na ziemi. Mocne ramiona uniosłymłodą kobietę z siodła. Ułożył ją, bladą i szczękającą zębami, przy drodze,a potem zaczął rozcierać jej lodowate dłonie.
- Pani Katarzyno... Weź się w garść! Odwagi... Błagam - prosiłprzerażony.
Ona stawała się jednak coraz bardziej nieobecna. Czuła, że życie zniej ucieka, odpływa z ciała jak woda. Uderzył ją więc dwukrotnie wtwarz, starając się kontrolować siłę uderzenia. Blade policzki nabrałykolorów. Katarzyna otworzyła oczy i popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
Uśmiechnął się do niej niepewnie.
- Wybacz, pani. Nie miałem wyboru. Przyniosę ci wody.
Okrążył spalone budynki i pobiegł ku rzece, napełnił wodązawieszony przy pasie kubek i dał jej pić. Opiekował się nią niczymmatka. Jej reakcja była gwałtowna: wybuchnęła płaczem. Pozwolił jej sięwypłakać, wiedząc, że łzy przynoszą ulgę. Nie powiedział ani słowa, nieuczynił żadnego ruchu, aby powstrzymać dławiący ją szloch. PowoliKatarzyna odzyskała spokój. Po długiej chwili zwróciła w stronęNormandczyka bladą twarz. W poczerwieniałych oczach czaiła sięrozpacz.
- Trzeba się dowiedzieć, co się stało - powiedziała mocniejszymgłosem.
Walter podał jej rękę i pomógł wstać. Uchwyciła ją mocno,szczęśliwa, że czuje siłę dającą oparcie przed tym, co ją jeszcze czeka.
Przy jego pomocy podeszła do zniszczonej bramy, za którą widać byłoruiny opactwa Saint-Geraud d'Aurillac, sprawującego opiekę nadprzytułkiem dla trędowatych. Jej serce biło mocno, gdy przekraczała próg,który Arnold przekroczył... na zawsze.
Łzy płynęły wciąż po policzkach, powoli i bez końca, ale niezwracała na to uwagi. Zniszczenie wewnątrz było całkowite. Pozostałyjedynie sczerniałe ruiny, tak bardzo przypominające Katarzynie ruinyMontsalvy. Pożar strawił wszystko z wyjątkiem kilku najgrubszychmurów. Ale nie pozostał ani jeden dach, ani jedna brama, tylko rozrzuconekamienie, nad którymi pochylał się teraz Walter.
- Pożar zgasł niedawno - powiedział. - Kamienie są jeszcze ciepłe.
- Mój Boże - jęknęła Katarzyna słabym głosem. - Tam pod gruzamispoczywa mój ukochany małżonek.. moja miłość.
Uklękła na zgliszczach i próbowała odsuwać kamienie niezręcznymi,drżącymi dłońmi. Walter podniósł ją niemal przemocą.
- Pani Katarzyno, nie możesz tu pozostać. Idziemy. Ale opierała się zniespodziewaną siłą.
- Zostaw mnie. . chcę tutaj zostać! On tu jest...
- Nie sądzę, a i ty, pani, w to nie wierzysz. A nawet gdyby tak było,na co się przyda twoja obecność na tych zgliszczach.
- Mówię ci, że on nie żyje! - krzyknęła wyprowadzona z równowagiKatarzyna. - Tej nocy widziałam jego ducha. Przyszedł w masce do izbymojej teściowej, pochylił się nad nią i zniknął.
- I nie wszedł do twojej izby, pani? Czy pani Izabela spała, czy nie?
- Spała. Nic nie widziała. Sądziłam najpierw, że to sen, ale terazwiem, że nie śniłam, widziałam ducha Arnolda.
Znowu zaczęła szlochać. Walter chwycił ją za ramiona, silniepotrząsnął i zaczął mówić:- Mówię ci, pani, że to nie był duch! Duch zbliżyłby się również dociebie. Z całą pewnością pan Arnold nie wiedział o twoim powrocie, więcdo ciebie nie podszedł.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
Katarzyna uspokoiła się natychmiast i popatrzyła na Waltera, jakbynagle zwariował.
- Chcę przez to powiedzieć, że duchy wiedzą wszystko, co się tyczyżyjących. Podszedłby do ciebie, pani. A poza tym, czemu miał na twarzymaskę?
- Sądzisz, że widziałam Arnolda?
- Trudno powiedzieć. Ale dzieją się dziwne rzeczy. Może Fortunatwidział się z panem Arnoldem i powiedział mu, że jego matka jestumierająca? Na łożu śmierci trąd nie jest już niebezpieczny. Może chciał jązobaczyć po raz ostatni. Do ciebie nie podszedł, bo nie wiedział, żewróciłaś. Przecież Fortunat o tym nie wiedział.
- No, to gdzie jest teraz? Co się tutaj stało? Skąd te ruiny, ta cisza?
- Nie wiem - odpowiedział zamyślony Walter - ale spróbuję siędowiedzieć. Może Fortunat mógłby nam powiedzieć, gdzie jest panArnold, może mógłby również wyjaśnić nam, co stało się z Morganą iRolandem.
Powoli odciągnął ją od ruin. Katarzyna szła za nim jak wystraszonedziecko i spoglądała z nadzieją w oczach.
- Naprawdę wierzysz w to, co mówisz?
- Czy kiedykolwiek mówiłem coś innego, niż myślałem? Szczególnietobie, pani?
Bliska łez, uśmiechnęła się do niego, a Normandczyk poczuł, żeogarnia go wzruszenie. Był jej bardzo oddany i nie pragnął niczego innego,jak tylko widzieć ją szczęśliwą. Niestety. Wydawało się, że los uwziął sięna nią, a za chwilę słabości, o którą się oskarżała, czekało ją tyle łezzarówno teraz, jak i w przyszłości!