Выбрать главу

- Przyjmę, ale tylko jako pożyczkę. Wkrótce, moja córko, odzyskaszgo z powrotem. Tak, tak. Nie zaprzeczaj. Wiem i jestem przygotowana.

Nie boję się śmierci, wręcz przeciwnie. Zabierze mnie wkrótce do tych,których opłakiwałam przez całe życie, do mojego drogiego małżonka, domojego Michała, którego próbowałaś uratować. Tak będzie bardzo dobrze.

Przez chwilę siedziała w milczeniu, podziwiając szmaragd.

Następnie zapytała:- A ten wspaniały czarny diament? Co się z nim stało? Katarzynapoczuła lekki niepokój.

- Straciłam go, ale później odzyskałam. Uczynił wiele złego iobiecałam, że to już się nigdy nie powtórzy.

- Jak to?

- Za kilka dni ofiaruję ten przeklęty diament tej, która nie musi sięobawiać jego diabelskiej mocy.

- Czy naprawdę jest taki niebezpieczny?

Katarzyna wstała i popatrzyła na małą izbę. Jak tamtej nocy, ujrzałapożar, który strawił Calves. Zacisnęła zęby, aby nie krzyknąć z trwogi, anastępnie szepnęła z nienawiścią i strachem:- Bardziej, niż przypuszczasz, matko. Czyni zło każdegostworzonego przez Boga dnia, ale ja pozbawię go tej mocy! Przywiążęszatana u stóp tej, która zdusiła kiedyś węża gołymi stopami. W płaszczuCzarnej Madonny czarny diament straci swoją moc.

W oczach Izabeli błyszczały teraz łzy, ale zapaliło się jakieś światło.

- Katarzyno, byłaś nam przeznaczona. Instynktownie chcesz postąpićzgodnie ze starą tradycją panów na Montsalvy, którzy w czasach wojny iniebezpieczeństwa udawali się do Puy, aby prosić o pomoc boską i abyzłożyć w ofierze najpiękniejsze klejnoty. Myślisz, Katarzyno, jakprawdziwa pani de Montsalvy.

Katarzyna nic na to nie odpowiedziała. Między nią a Izabelą słowabyły zbyteczne, porozumiewały się w milczeniu. Zresztą w tej chwiliwszedł do chorej z wizytą, jak każdego wieczoru, opat Bernard.

Ucałowawszy jego pierścień, Katarzyna wycofała się, pozostawiając ichsamych. Chciała udać się do kuchni, gdzie Sara kąpała Michała, ale kiedyprzechodziła przez refektarz, zobaczyła, że nadbiega brat furtian.

- Pani Katarzyno - powiedział - stary Saturnin prosi, abyś zechciałaudać się do niego. Mówi, że chodzi o coś bardzo ważnego.

Pełniący funkcję zarządcy w Montsalvy Saturnin miał za zadanierekrutować pracowników do budowy zamku. Sądząc, że chodzi o jakiśproblem związany z zatrudnieniem lub zapłatą, Katarzyna uznała, że niewarto informować o tym Sary.

- W porządku, już idę - odpowiedziała. - Dziękuję, bracieEuzebiuszu.

Upewniwszy się w małym lusterku, że jej niebieska suknia i biały,lniany czepek są czyste, Katarzyna wyszła z klasztoru i skierowała kroki wstronę domu Saturnina, który znajdował się przy głównej ulicy. Tegowieczoru wieśniacy wracali z pól, gdyż był to okres żniw. Po raz pierwszyod wielu lat pszenica i owies urosły bez przeszkód. Spieszono się, abypostawić stogi i zwieźć zboże do stodół.

Na ulicy Katarzyna natknęła się na grupki zadowolonychwieśniaków. Ich opalone twarze osłaniały słomiane kapelusze, a szerokorozpięte bluzy odsłaniały spocone ciała. Kobiety podkasały suknie i szły zodkrytymi nogami, z grabiami i sierpami na ramionach. Wszyscypozdrawiali Katarzynę uśmiechem, uniesieniem kapelusza lub ukłonem iradosnym: „Dobry wieczór, miłościwa pani", które rozgrzewało jej serce.

Ci dzielni ludzie zaakceptowali ją spontanicznie z powodu cierpień, jakie znimi dzieliła, i ze względu na pamięć Arnolda...

W Montsalvy czuła się naprawdę u siebie.

Dom zarządcy Saturnina i Donaty znajdował się tuż przypołudniowej bramie do Montsalvy. Był to jeden z najładniejszychbudynków w wiosce, prawie mieszczański, a Donata utrzymywała w nimiście flamandzką czystość.

Stary Saturnin czekał na Katarzynę na progu domu, z czapką w ręce.

Na jego twarzy malowała się troska. Przywitał Katarzynę z szacunkiem ipodał rękę, aby poprowadzić ją do domu.

- Jest tutaj pewien pasterz, pani Katarzyno. Przybył niedawno zVieillevie, wioski położonej o cztery mile stąd, w dolinie rzeki Lot, iopowiada dziwne rzeczy. Dlatego wolałem nie prowadzić go do opactwa ipoprosiłem cię, pani, abyś przyszła.

- Dobrze zrobiłeś, Saturninie - odpowiedziała szybko Katarzyna.

Wstrzymała oddech, kiedy mówił o dolinie rzeki Lot.

- Cóż dziwnego opowiada?

- Zaraz się dowiesz, pani. Wejdźmy do środka.

W kuchni, gdzie wiszące przy kominie cynowe naczynia błyszczałyniczym srebra, a kamienna posadzka lśniła czystością, na ławie przy stole zczarnego dębu siedział młody chłopak ubrany w zgrzebne płótno i czapkę zbaraniej skóry. Jadł chleb z serem, którym poczęstował go Saturnin, alepodniósł się grzecznie, kiedy weszła Katarzyna, i powitał ją niezdarnie, poczym stał, czekając, aż się do niego odezwą.

- Ten chłopak jest jednym z pasterzy pana de Vieilleviego. A ty,przyjacielu, stoisz przed panią de Montsalvy. Opowiedz jej, co widziałeś wniedzielę rano.

Pasterz zaczerwienił się trochę, bez wątpienia zawstydzonyobecnością wielkiej pani, ale jego słowa, na początku ledwie słyszalne,wywołały w Katarzynie wielkie zaciekawienie.

- W niedzielę rano pasłem owce na wzgórzu nad Garrigue.

- Mów głośniej - nakazał mu Saturnin - ledwie cię słyszymy.

Chłopak odchrząknął i zaczął mówić głośniej.

- Widziałem dwóch jeźdźców, którzy zdawali się jechać odMontsalvy, jeden duży, ubrany na czarno, miał nawet czarną maskę ijechał na pięknej, białej jak śnieg klaczy.

- To była Morgana - rzekła wstrząśnięta Katarzyna. - Morgana i. .

- Drugi to był mały, chudy, żółtawy człowieczek ze spiczastą brodą.

Ten pierwszy... jeździec w masce nawet się nie odezwał i nie popatrzył namnie. Trzymał się trochę na uboczu, głaszcząc dłonią w rękawicy karkswego konia, który niecierpliwie bił w ziemię kopytami.

- Co ci powiedział ten mniejszy?

- Zapytał mnie, czy znam zarządcę z Montsalvy. Odpowiedziałem, żewidziałem go ze dwa lub trzy razy i że jestem pasterzem u pana deVieilleviego. Wtedy mały, żółty człowieczek zapytał, czy zgodziłbym sięzawieźć list do mistrza Saturnina możliwie jak najszybciej. I dał mijednego talara za fatygę.

- Gdzie jest ten list? - zapytała Katarzyna.

- Oto on - odpowiedział Saturnin, podając Katarzyniezapieczętowany list, który wzięła drżącą ręką.

- Nie otwierałeś go?

- Nie ja powinienem go otworzyć - powiedział zarządca. - Zobacz,pani, co tam zostało napisane.

Na pergaminie napisano kilka słów: Dla pani Katarzyny de Montsalvy, kiedy powróci. Katarzynie wydało się nagle, że pobielone wapnem ściany zaczynająwokół niej wirować. Bez wątpienia te słowa napisał Arnold, Arnold wewłasnej osobie. Instynktownie przytuliła list do serca, walcząc z rosnącymwzruszeniem. Dostrzegł to Saturnin i chciał odesłać pasterza.

- Dobrze się spisałeś, chłopcze. Idź teraz odpocząć. Ale Katarzynazatrzymała go.

- Poczekaj, chcę ci wynagrodzić trud, pasterzu.

Zaczęła szukać w sakiewce, ale młody chłopiec uczynił gestodmowy.

- Nie, szlachetna pani. Już otrzymałem zapłatę. Jeśli chcesz, kupmoje sery, nie przyjmę niczego innego.

- Kupię twoje sery, chłopcze. Niech Bóg cię błogosławi!

Opróżniła sakiewkę do ręki osłupiałego pasterza. Odszedł,wykrzykując słowa podziękowania, których Katarzyna już nie słyszała.

Chciała jak najszybciej zostać sama, aby przeczytać cenny list.

Kiedy pasterz znikł z pola widzenia, zwróciła spojrzenie naSaturnina.

- Nikt nie może się dowiedzieć, kogo spotkał ten chłopiec. A wszczególności pani Izabela.