- To był pan Arnold?
- Tak, Saturninie, to był on. Leprozorium spłonęło parę dni temu.
Udało mu się uciec jakimś cudem. Ale lepiej, żeby pani Izabela niedowiedziała się o tym. Powiemy tylko Donacie, Sarze i Walterowi.
- Nie ma obawy. Nikt się o niczym nie dowie. Dla wszystkich tutaj,nawet dla opata, pan Arnold zginął w Carlat. Nadal będą tak myśleć. Terazzostawię cię, pani, przez chwilę samą.
- Dziękuję ci, Saturninie, jesteś taki dobry. Wyszedł na palcach,starannie zamykając za sobą drzwi.
Katarzyna usiadła na czystych kamieniach wygaszonego paleniska ipowoli rozwinęła pergamin. Ręce drżały jej z podniecenia i radości, leczdo oczu cisnęły się łzy, tak że z trudem odcyfrowywała śmiałe pismoswego małżonka. Przesunęła ręką po oczach i czole, jakby chciała usunąćniewidzialną zasłonę.
- Mój Boże - zaśmiała się nerwowo. - Nigdy mi się nie uda. Muszęsię uspokoić!
Odetchnęła trzy razy głęboko, przetarła oczy. Teraz widziała jużwyraźnie.
Katarzyno - czytała - nie jestem zręczny w piórze, ale zanim zniknę na zawsze, chciałem się z Tobą pożegnać i życzyć Ci szczęścia, na jakie zasługujesz. Powiedziano mi, że już je znalazłaś, więc moje życzenie nie ma znaczenia. Czyż nie jestem już trupem, który jeszcze oddycha i, niestety, nie przestał myśleć. Mogę więc Ci powiedzieć, że od tej chwili jesteś wolna, zgodnie z moją wolą. Serce Katarzyny przestało bić. Palce zacisnęły się na pergaminie, aleodważnie kontynuowała lekturę. Ciąg dalszy był jeszcze gorszy.
Ten, którego wybrałaś, da Ci wszystko, czego ja nie mogłem Ci ofiarować. Jest dzielny i godny Ciebie. Będziesz bogata i szanowana. Jednak ja, Katarzyno, mimo że jestem trupem, nie potrafiłem jeszcze zabić w sercu mej miłości do Ciebie, nie mogę dłużej pozostawać w krainie, gdzie Ciebie nie będzie. To, co mogłem zaakceptować, kiedy byłaś blisko mnie, nie będzie już możliwe, kiedy stąd odjedziesz! Nie chcę zdychać jak szczur w swej norze, rozpadać się powoli w piwnicy. Chcę umrzeć w biały dzień... i samotnie. Fortunat, który mimo moich zakazów był stale ze mną w kontakcie i narażając swe życie, pomógł mi uciec, był moim ostatnim przyjacielem... Pamiętasz tego pielgrzyma, którego spotkaliśmy kiedyś? Nazywał się chyba Barnaba i do dzisiaj słyszę, jak nam mówi: „Wspominajcie w trudnych chwilach, jeśli takie nadejdą, starego pielgrzyma z drogi świętego Jakuba...". Przypomnij sobie, Katarzyno! Przy grobie apostoła odzyskał wzrok... Jeśli Bóg pozwoli, przeklęta choroba opuści mnie w Galicii*. *Galicia - historyczna kraina w północno-zachodniej Hiszpanii. Pojadę więc pod zmienionym nazwiskiem ofiarować Panu mój miecz przeciw niewiernym. Jeśli jednak łaska ozdrowienia zostanie odmówiona grzesznikowi, jakim jestem, znajdę sposób, aby umrzeć jak mężczyzna... ... Tutaj nasze drogi rozchodzą się na zawsze. Ty zmierzasz ku szczęściu, ja ku memu przeznaczeniu. Żegnaj, Katarzyno, moja ukochana... List wypadł ze zdrętwiałych rąk Katarzyny. W jej duszy ból mieszałsię ze złością. Ze straszną, gwałtowną złością przeciwko panu de Brezemu.
Jakież nieszczęścia spowodowało jego gadulstwo, jego wyznania miłości.
Rychłą śmierć Izabeli, ucieczkę Arnolda i jej okrutne wyrzuty sumienia.
Arnold odjechał daleko, bardzo daleko, myśląc, że była mu niewierna.
Pisał, że kocha ją nadal i dlatego odjeżdża. Jak długo jeszcze będzie trwałata miłość bez jej wsparcia. Ogarnęła ją bezsilna złość również na siebie.
Jak mogła zapomnieć starego pielgrzyma i radę, jakiej im udzielił.
Dlaczego nie zostawiła tego wszystkiego, dlaczego szukała jakiejś małoznaczącej zemsty, zamiast zaprowadzić ukochanego mężczyznę tam, gdzieznajdował się ratunek? Dlaczego już dawno temu nie pojechała z nim, abypróbować niemożliwego. W swoim gniewie zapomniała, że Arnold nigdynie zgodziłby się na wspólną wyprawę, aby jej nie zarazić.
Kiedy opadła złość, pozostał tylko ból. Skulona nad płytą paleniskaKatarzyna szlochała bez opamiętania, wzywając nieobecnego. Myśl, żeArnold mógł się czuć zdradzony i zapomniany, była dla niej nie dozniesienia. Paliło ją to jak przypiekanie żelazem! Ze zgrozą przypomniałasobie, jak w ogrodach Chinon omdlewała w ramionach Piotra de Brezego,i zaczęła się przeklinać. Jakąż nieludzką cenę przyszło jej płacić za tęchwilę słabości?
Podniosła głowę, zobaczyła, że jest sama w tym zamkniętympomieszczeniu, jak w środku pajęczej sieci. Jej wystraszone spojrzeniepobiegło w stronę okien i drzwi. Ona również musi uciec, musi jechać wślad za Arnoldem. Potrzebny jest jej koń, natychmiast! Musi pognać przezdoliny i góry! Musi go odnaleźć. Musi go odnaleźć za wszelką cenę,czołgać się do jego stóp, błagać o wybaczenie i nigdy nie opuścić... nigdywięcej!
Jak szalona podbiegła do drzwi, otworzyła je i krzyknęła:- Saturnin, Saturnin, konia, a żywo!
Nadbiegł, zaniepokojony, i patrząc na zapłakaną kobietę zczerwonymi i płonącymi oczami, zapytał:- Pani! Co się z tobą dzieje?
- Saturninie, potrzebuję konia, natychmiast. Muszę jechać!... Muszęgo odnaleźć!
- Pani Katarzyno, zapada zmrok, bramy są zamknięte. Gdzie chceszjechać?
- Muszę go odnaleźć, mojego pana... Arnolda! - wykrzyknęła zrozpaczą imię ukochanego.
Saturnin potrząsnął głową i zbliżył się do młodej kobiety. Nigdy niewidział jej tak bladej i wstrząśniętej.
- Ty drżysz, pani!... Chodź ze mną, zaprowadzę cię do klasztoru. Niewiem, co się stało, ale tej nocy nic nie da się zrobić. Musisz odpocząć.
Podniósł pergamin, włożył jej do rąk i łagodnie wyprowadził ją nazewnątrz. Pozwoliła na to, protestując jakby z głębin snu.
- Nic nie rozumiesz, Saturninie. Muszę go dogonić. Odjechał takdaleko.. i na zawsze!
- Już dawno odszedł na zawsze, pani Katarzyno. I to do miejsca, skądsię nie powraca. Chodź, pani, ze mną. W klasztorze czekają na ciebieIzabela, Walter, Sara. Oni cię kochają i pomogą ci, kiedy zobaczą twojąrozpacz. Chodźmy, pani Katarzyno.
Świeże, wieczorne powietrze pomogło jej przyjść trochę do siebie.
Szła, wspierając się na ramieniu Saturnina i starając się uspokoić. Musiałarozważyć wszystko na chłodno. Saturnin miał rację, mówiąc, że Sara iWalter jej pomogą... Musi zapanować nad nerwami, musi przestać myśleć,że Arnold odszedł od niej na zawsze, że zerwał łączące ich jeszcze więzi.
Podniosła głowę i starała się trzymać dzielnie, kiedy mijali ludzi naulicy. Gdy przybyli do klasztoru, zobaczyli opata stojącego w izdebcebrata furtiana.
- Właśnie po ciebie szedłem, pani Katarzyno. Twoja teściowa straciłaprzytomność.
- Jeszcze niedawno była w dobrej formie.
- Wiem. Rozmawialiśmy spokojnie, ale nagle osunęła się napoduszki i zaczęła ciężko oddychać... Brat pigularz i Sara czuwają przyniej.
Wiele wysiłku kosztowało Katarzynę, aby zapomnieć o swychzmartwieniach i pobiec do wezgłowia starej kobiety. Włożyła straszny listdo sakiewki i udała się do Izabeli. Chora nadal leżała nieruchomo.
Pochylona nad nią Sara usiłowała ją cucić, podsuwając pod nos flakonik zsolami, a brat pigularz nacierał jej skronie „wodą królowej węgierskiej".
Katarzyna pochyliła się nad teściową.
- Czy bardzo z nią źle?
- Wraca do przytomności - szepnęła Sara.
- A już przypuszczałam, że to koniec.
- W każdym razie - rzekł mnich - nie pociągnie już długo. Ledwo siętrzyma.
Izabela rzeczywiście zaczęła odzyskiwać przytomność. Sarapodniosła się z westchnieniem i uśmiechnęła się do Katarzyny, leczuśmiech ten zgasł prawie natychmiast.