- Ale ty jesteś bledsza od niej. Co się stało?
- Wiem, gdzie jest Arnold - powiedziała Katarzyna głucho. - Miałaśrację, Saro, kiedy mówiłaś, że jeśli posłucham Piotra de Brezego, będężałowała przez całe życie. Żal przyszedł bardzo szybko.
- No, mów wreszcie!
- Nie, nie teraz. Saturnin czeka w refektarzu. Poproś go, żeby tamzostał. Idź też po Waltera i poproś czcigodnego opata, aby do nas dołączył.
Sprawa jest bardzo poważna.
* * *
Godzinę później wszyscy wymienieni udali się do kapitularzaopactwa, gdzie zaprosił ich opat. Prowadzeni przez brata Euzebiusza,Katarzyna, Walter, Saturnin i Sara przeszli przez cichy o tej nocnej porzekościół, w którym przed posążkiem Najświętszej Marii Panny, patronkikolegiaty, migotał płomyk oliwnej lampki. Następnie weszli do dużej sali.
Oświetlały ją cztery pochodnie umocowane przy podpierających sklepieniekolumnach. Czekał tam na nich opat niczym duch w czarnej, długiejszacie. Przechadzał się powoli tam i z powrotem, z rękami ukrytymi wszerokich rękawach i z pochylonym czołem. Światło pochodni nadawałotej młodej, ascetycznej twarzy kolor kości słoniowej. Był to jednocześnieczłowiek czynu - kierujący opactwem mocną ręką - i duchowny. Jegomiłość do Boga była olbrzymia, w jego życiu nie było miejsca na słabości ijeśli na zewnątrz wydawał się surowy, a nawet groźny, chciał w ten sposóbutwierdzić swój autorytet. W rzeczywistości pod tym pozornymlodowatym chłodem kryła się olbrzymia litość dla ludzi i gorące serce.
Na widok wchodzących stanął i ruchem dłoni wskazał Katarzynietaboret.
- Siadaj, moja córko. Jestem gotów wysłuchać cię i udzielić rad, takjak prosiłaś.
- Dziękuję, ojcze, gdyż jestem w wielkiej rozpaczy. Nieoczekiwanezdarzenie wstrząsnęło moim życiem, dlatego chciałam prosić cię o pomoc.
Obecni tutaj to moi wierni słudzy, przed którymi nie mam żadnychtajemnic.
- Mów więc.
- Przede wszystkim muszę wyjawić ci prawdę na temat rzekomejśmierci mego małżonka Arnolda de Montsalvy'ego. Najwyższy czas, abyśsię o tym dowiedział.
Opat wyciągnął bladą dłoń, chcąc Katarzynę powstrzymać.
- Oszczędź sobie fatygi, córko. Pani Izabela wyjawiła mi naspowiedzi ten bolesny sekret. Ponieważ chciałaś o tym mówić, zostałemzwolniony z tajemnicy.
- Więc zechciej przeczytać ten list, ojcze... przeczytaj go na głos.
Walter nie umie czytać, a Sara z trudem składa litery.
Bernard de Calmont zaczął czytać. Katarzyna skrzyżowała ramiona izamknęła oczy. Powolny i poważny głos opata nadawał słowompożegnania rozdzierający ton, który ją poruszył, pomimo że starała sięzachować spokój. Za plecami słyszała stłumione okrzyki swoichtowarzyszy, ale nie patrzyła na nich. Otworzyła oczy dopiero, kiedy opatskończył czytać. Zobaczyła wówczas, że wszystkie spojrzenia sąskierowane na nią i że w oczach opata maluje się głęboka litość. Sarapołożyła rękę na jej ramieniu.
- Jakiej rady oczekujesz ode mnie, córko? - zapytał. - I jakiejpomocy?
- Chciałabym pojechać za nim, ojcze, mimo żalu z powodu rozstaniaz moim dziecięciem. Ponieważ mam tylko jego, a on ma tylko mnie,muszę odnaleźć go za wszelką cenę. Pan de Breze sądził w dobrej wierze,gdyż okazywałam mu przyjaźń, że zgodzę się zostać jego żoną. Nie znałprawdy i nie wiedział, że za żadną cenę nie zgodzę się nosić innego - niżMontsalvy - nazwiska. Działał nieodpowiedzialnie, jak człowiekzakochany... i wywołał straszne nieszczęścia. Chciałabym cię prosić, abyśzajął się moim synem, czuwał nad nim jak ojciec i zastąpił mnie wposiadłości Montsalvy, zajmując się budową zamku. Moi słudzypozostaną. Ja ruszam w drogę.
- Dokąd chcesz jechać? W ślad za nim?
- Oczywiście. Nie chcę go stracić na zawsze.
- On już jest stracony na zawsze - rzekł opat surowo. - Zwrócił się kuBogu. Czemu chcesz go sprowadzić na ziemię? Trąd jest nieuleczalny.
- Chyba że Bóg zechce inaczej! Czy mam ci przypomnieć, ojcze, żezdarzają się cuda? Kto ci powiedział, że nie odzyska zdrowia u grobuświętego Jakuba w Galicii?
- Więc pozwól mu się tam udać samemu, jak tego chce.
- A jeśli odzyska zdrowie? Czy mam mu pozwolić, aby z dala odemnie dał się zabić, walcząc z niewiernymi?
- A co czyniły kobiety, kiedy ich mężowie wyruszali na wyprawykrzyżowe?
- Niektóre wyruszały z nimi. Chcę odnaleźć mężczyznę, któregokocham - rzuciła Katarzyna z tak gwałtowną nutą w głosie, że opat spuściłwzrok i lekko zmarszczył brwi.
- A... jeśli nie wyzdrowieje? - zapytał w końcu. - To rzadka łaska, nieuzyskuje się jej łatwo.
Zapadła cisza. Do tej pory pytania opata i odpowiedzi Katarzynykrzyżowały się szybko, jak miecze pojedynkujących się rycerzy. Aleostatnie słowa wywołały wielki strach przed przeklętą chorobą. Drżenieprzebiegło przez ciała wszystkich zgromadzonych. Katarzyna wstała ipodeszła do Chrystusa na krzyżu. - Jeśli nie odzyska zdrowia, zostanę z nim, żyjąc, dopóki on będzieżył, i umrę na tę przeklętą chorobę, ale razem z nim - rzekła stanowczo zoczami wpatrzonymi w krzyż, jakby chciała go wziąć za świadka.
- Bóg zakazuje samobójstwa. Żyć z trędowatym to szukaćdobrowolnej śmierci - zaprotestował chłodno opat.
- Wolę żyć z trędowatym niż ze zdrowymi. Wolę śmierć z nim niżżycie bez niego, nawet potępienie, jeśli jest obrazą boską kochać ze wszechmiar.
- Zamilcz! Jeśli chcesz, aby twoje prośby zostały wysłuchane, okażskruchę. Wiedz o tym, że zew miłości cielesnej obraża czystość Pana.
- Wybacz mi, ojcze, ale nie potrafię kłamać, gdy chodzi o coś, co jestcałym życiem, ani mówić inaczej. Czy zgodzisz się zastąpić mnie wMontsalvy, opiekować się moimi bliskimi, być jednocześnie panem iopatem aż do mojego powrotu?
- Nie!
Słowo, które padło, było zdecydowane i ostateczne. Znowu zapadładławiąca cisza. Trzej niemi świadkowie tej sceny, stojący za Katarzyną,wstrzymali oddech. Młoda kobieta popatrzyła z niedowierzaniem naszczupłą surową twarz.
- Nie? Dlaczego, mój ojcze?
Był to prawdziwy krzyk rozpaczy. Powoli osunęła się na kolana iwyciągnęła ramiona w błagalnym geście.
- Dlaczego? - zapytała ze łzami w oczach. - Pozwól mi pojechać.
Jeśli stracę moją miłość na zawsze, moje serce przestanie bić.
Surowe rysy opata złagodniały. Podszedł do niej, pochylił się ipodniósł ją łagodnie.
- Nie możesz teraz wyjechać, moja córko. Myślisz jedynie o swejludzkiej namiętności, o swoim bólu, może zasłużonym. Czyż nie dawałaśtemu młodzieńcowi nadziei? Nie, nie odpowiadaj. Powiedz mi tylko, czyto miłość popycha cię do okrucieństwa, czy nie ma w twoim sercu żadnejmiłości dla bliźniego?
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Nie mówiąc już o twoim synu, który powinien cię powstrzymać,czy chcesz, aby ta stara kobieta, która nie ma już nikogo innego, ta matka,której cierpienie jest z pewnością znacznie większe od twojego, bo ty maszw głębi serca nadzieję na odnalezienie małżonka, umarła samotnie, beztwojej czułości. Ona wie, że już nigdy nie zobaczy swego syna. Czybyłabyś aż tak nieczuła?
Katarzyna opuściła głowę. W swej rozpaczy zapomniała o Izabeliumierającej w małej, klasztornej izbie. Michał był tym, który wzbudzał jejwahanie i mógł ją powstrzymać. Ale nie pomyślała o starej kobiecie. Terazrobiła sobie wyrzuty, czując jeszcze, jak protestuje jej miłość. Nikt się nieliczył, gdy chodziło o Arnolda.
- Nie - powiedziała, ale odwróciła się, by szukać pocieszenia wramionach Sary, po czym dodała z westchnieniem: - Zostaję.
Wtedy dał się słyszeć szorstki głos Waltera.
- Musisz zostać, pani Katarzyno, dla umierającej i dla dziecka, ale jajestem wolny i jeśli mi pozwolisz, mogę pojechać w ślad za panemArnoldem. Nic nie stoi na przeszkodzie. - Gwałtownym ruchem odwróciłsię w stronę opata, którego przewyższał o głowę. - Daj mi konia i topór,opacie! Nie boję się dalekich dróg ani długiej jazdy.