Выбрать главу

Katarzyna, ożywiona tym wybuchem, spojrzała na niego zwdzięcznością.

- To prawda. Przecież jesteś jeszcze ty... Będziesz mógł mupowiedzieć, że nigdy go nie zdradziłam, ale wiesz dobrze, że on nie zgodzisię do mnie wrócić. Nikomu nie udało się jeszcze nigdy zmienić jego woli.

- Zrobię, co będę mógł. Jeśli pan Arnold odzyska zdrowie,sprowadzę go tutaj, nawet siłą. Jeśli nie... powrócę sam. Czy zgadzasz się,pani, na mój wyjazd?

- Jakże mogłabym się nie zgodzić. Jesteś moją ostatnią nadzieją.

- A więc w drogę! - wykrzyknął Walter, który, jak wszyscy ludzieczynu, nie lubił zbędnych słów. - Straciliśmy już dużo czasu. Otwórzciebramy grodu i na koń. Na Odyna, potrafię go odnaleźć.. nawet gdybymmiał jechać do samego Mahometa!

- Jesteś w domu Pana - oburzył się opat. - Fałszywi bogowie niemają tu nic do roboty. Chodź, Katarzyno, moja córko... pójdziemypomodlić się do Najświętszej Marii Panny za tego dzikusa, który nie ma oniej pojęcia. Następnie wyprawimy go w drogę. Pomogę ci.

Godzinę później, stojąc między Saturninem i Sarą przy południowejbramie Montsalvy, Katarzyna przysłuchiwała się niknącemu w dolinierzeki Lot galopowi konia unoszącego na swym grzbiecie Waltera. Olbrzymzaopatrzony w żywność, ciepłe ubranie i pękatą sakiewkę, odjeżdżał nasilnym perszeronie śladami Arnolda i Fortunata.

Kiedy tętent ucichł, Katarzyna otuliła się mocniej ciemną opończą izaczęła szukać na firmamencie Drogi Mlecznej, którą nazywano równieżdrogą świętego Jakuba. Westchnęła.

- Czy uda mu się znaleźć Arnolda? Te południowe regiony są murównie obce jak kraina Wielkiego Chana.

- Opat poradził mu, żeby jechał drogą oznakowaną muszlami.

Powiedział też, jak nazywają się pierwsze etapy, ponieważ nie mógł mutego napisać - rzekł Saturnin. - Trzeba wierzyć, pani Katarzyno. Wiem, żeświęta Panienka i święty Jakub będą nad nim czuwać, chociaż on w nichnie wierzy. Nie opuszczają nigdy tych, którzy z dobroci serca wyruszają naodległe szlaki.

- On ma rację - włączyła się Sara, ujmując Katarzynę za rękę. Walter jest silny, inteligentny i przebiegły. Ma w sobie wiarę, którapozwala przenosić góry. Wracajmy do domu. Pani Izabela czeka na nas.

Całując synka, odnajdziesz siły do wykonania czekających cię jeszczezadań.

Katarzyna nie odpowiedziała. Stłumiła westchnienie żalu i powoliruszyła w stronę klasztoru. Wiedziała jednak, że chociaż na razie rozsądekwziął górę, to chęć udania się śladami Arnolda nie minie tak szybko.

Tego wieczoru długo kołysała w ramionach Michała, ogrzewajączbolałe serce miłością do dziecka.

Rozdział szesnasty

Minstrel*

Izabela de Montsalvy zgasła spokojnie i bez cierpień w dzień poświętym Michale. W przeddzień śmierci doznała jeszcze ostatniej radości:widziała, jak jej wnuk przyjmuje hołd od wasali...

Saturnin i inni notable z Montsalvy zdecydowali, że w dniu swoichurodzin chłopiec zostanie oficjalnie uznany panem tego małego grodu...

Teraz, kiedy król zwrócił rodowi Montsalvych tytuły i dobra, data 29września wydała się bardzo odpowiednia na tę uroczystość, tym bardziej żezbiegła się ze świętem pasterzy, które każdego roku o tej samej porzegromadziło na wzgórzach Montsalvy wszystkich pasterzy baranów zcałego regionu.

* Minstrel - średniowieczny śpiewak, recytator poezji, mim, akrobata. W tym dniu wzniesiono w wiosce na rynku, tuż przy bramiekościelnej, trybunę senioralną osłoniętą baldachimem w barwach rodziny,w której zasiedli - po uroczystej mszy odprawionej przez opata Bernarda Michał z matką, aby przyjąć hołd od wasali odzianych na tę okazję wodświętne stroje. Saturnin w ubraniu z brązowego delikatnego płótna, zezłotym łańcuchem na szyi, podał im na poduszce kłosy zboża i kiściewinogron.

Wygłosił uroczyste przemówienie, może trochę zagmatwane, alewszyscy uznali je za wspaniałe, a następnie mieszkańcy Montsalvy iwieśniacy z okolicznych gospodarstw podchodzili kolejno, aby ucałowaćrączkę Michała. Malec śmiał się radośnie, uradowany pięknym strojem zbiałego aksamitu, uszytym przez Sarę. Najbardziej jednak interesował gozłoty łańcuch z topazami, który matka włożyła mu na szyję. Uroczystośćtrochę dłużyła się małemu paniczowi, liczącemu zaledwie dwa latka, aletańce pasterzy i walki wręcz wywołały jego entuzjazm. Stara pani deMontsalvy, którą przyniesiono na noszach i usadowiono na trybunie obokMichała, patrzyła na niego z uwielbieniem.

Pod koniec dnia Michał, wspomagany przez matkę, rozpalił nawzgórzu ognisko. A potem, kiedy chłopcy i dziewczęta zaczęli tańczyć natrawie przy dźwiękach skrzypek, mały panicz, śpiący już od pewnegoczasu w ramionach Sary, został zaniesiony do domu.

Przez całą noc Katarzyna słyszała śpiewy i tańce wasali, ciesząc się zich radości, której jej ciężka żałoba nie zdołała przyćmić. Przez cały dzieńskrywała swój głęboki smutek, nie chcąc okazać, jak okrutne jest dla niejto święto. Hołd oddany Michałowi odsuwał na dalszy plan jego ojca, októrym nie mieli żadnych wiadomości od ponad półtora miesiąca.

* * *

Następnego ranka zacni mieszkańcy z Montsalvy, którzy położyli sięspać późno i w dobrych nastrojach, zostali obudzeni posępnymiuderzeniami dzwonu i dowiedzieli się, że ich stara pani zakończyła życie.

Sara znalazła ją martwą, kiedy przyniosła jej rano kubek mleka. Izabelależała na łożu wyprostowana, z zamkniętymi oczami i rękami złożonymina różańcu. Na bladym palcu połyskiwał w świetle słonecznym szmaragdkrólowej Jolanty. Sara stała przez chwilę na progu izby zaskoczonanadzwyczajnym pięknem zmarłej. Zniszczenia, jakie poczyniła choroba,zniknęły, zmarszczki wygładziły się. Dwa grube, siwe warkocze okalałygładką, spokojną twarz, a podobieństwo do syna było uderzające.

Sara przeżegnała się, stawiając przy drzwiach kubek z mlekiem, anastępnie poszła po Katarzynę, której nad ranem udało się zasnąć.

Potrząsnęła nią gwałtownie, a kiedy ta zerwała się, patrząc na Saręnieprzytomnie, szepnęła:- Pani Izabela przestała cierpieć, Katarzyno. Musisz wstać. Ja pójdęuprzedzić opata. W tym czasie zabierz Michała z sąsiedniej izby i powierzDonacie. Śmierć to nie widowisko dla dziecka.

Katarzyna słuchała jak lunatyczka. Od swego powrotu do Montsalvyspodziewała się tej śmierci. Wiedziała, że starsza pani oczekuje jej jakwybawienia. Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że nie powinna sięmartwić, gdyż Izabela osiągnęła w końcu upragniony spokój, lecz zdrowyrozsądek nie mógł nic zdziałać przeciw ogarniającemu ją smutkowi. Zdałasobie sprawę, że obecność Izabeli była cenniejsza, niż sądziła. Dopóki żyłamatka Arnolda, Katarzyna miała z kim porozmawiać o nieobecnym, boprzecież była to osoba znająca go najlepiej. A teraz ten łagodny głoszamilkł, pogłębiając jej samotność jeszcze bardziej. Arnold zniknął, Walterod miesiąca nie dawał znaku życia, a teraz Izabela...

Nieco później Katarzyna z Sarą przygotowały zmarłą do ostatniejdrogi. Nałożyły jej habit klarysek, zgodnie z wyrażonym już dawnożyczeniem. Surowość czarnego stroju nadawała zmarłej wyraznadzwyczajnego majestatu.

Ubierając ją, Katarzyna zdjęła łagodnie z jej palca pierścień, któregoświecka wspaniałość kontrastowała z zakonnym strojem. Potem długospoglądały wraz z Sarą na zmarłą, a kiedy uklękły, aby odmówićmodlitwę, nadszedł opat z dwoma klerykami, którzy przynieśli kadzielnicęi kropielnicę.