Выбрать главу

Płakała przez dłuższy czas i nie dostrzegła, że Sara stała przy łożu,nie wiedząc, jak złagodzić ten olbrzymi ból. Po dłuższej chwili w końcuzaryzykowała:- Może minstrel nie widział dokładnie? Może Walter nie zginął?

- Jak mógłby uniknąć śmierci? Jeśli nie został zabity, to z pewnościązmarł w przepaści.

Kobiety ucichły. Z dalekiej sali dochodziły odgłosy wioli. Minstrelgrał dla służby, dla Donaty i Saturnina, a także dla paru notabli zMontsalvy, którzy chcieli posłuchać wędrownego pieśniarza, gdyż już oddawna nie mieli takiej okazji. Guido śpiewał starą pieśń o miłości rycerzaTristana i królowej Izoldy: Izoldo, moja pani, Izoldo, moja ukochana,jesteś moją śmiercią, jesteś moim życiem...

Katarzyna stłumiła szloch. Wydawało jej się, że poprzez pełen skargiśpiew minstrela słyszy ciepły i namiętny głos Arnolda, szepczący jej doucha: „Katarzyno, Katarzyno, moja ukochana".

Smutek, jaki ją ogarnął, był tak dotkliwy, że musiała zacisnąć zęby,aby powstrzymać okrzyk bólu. Tak, w swoim ziemskim życiu miała jużnie zobaczyć Arnolda, swej wielkiej miłości, więc byłoby lepiej opuścićten świat natychmiast, niż pogrążyć się w wiecznym cierpieniu. Zamknęłana chwilę oczy, zacisnęła dłonie, aby się opanować, a kiedy znów jeotworzyła, jej wzrok był pełen determinacji.

- Saro - powiedziała tak spokojnie, że Cyganka zadrżała - muszęodjechać. Skoro Walter nie żyje, muszę udać się na poszukiwanie megomałżonka.

- Na poszukiwanie? Ale gdzie?

- Tam, gdzie wiem, że udał się na pewno: do Composteli w Galicii.

Może zdołam się dowiedzieć, co się z nim stało. A po drodze spróbujęodnaleźć ciało biednego Waltera, aby pochować je w odpowiednimmiejscu. Myśl, że w tej godzinie i od tak dawna jest wystawiony na żerptactwa, jest nie do zniesienia.

- Ale droga jest długa i niebezpieczna. . Jak sobie poradzisz,biedactwo? Jak może ci się udać, jeśli nie udało się Walterowi?

- Zbliża się święty dzień Wielkiej Nocy. Co roku w tym dniu grupapielgrzymów z Puy-en-Velay udaje się do grobu świętego Jakuba. Pójdę znimi. Niebezpieczeństwo będzie mniejsze w gromadzie.

- A ja? - zaprotestowała zbuntowana Sara. - Czy nie mogę iść z tobą?

Katarzyna potrząsnęła przecząco głową. Wstała, położyła dłonie naramionach starej przyjaciółki i popatrzyła na nią z czułością.

- Nie, Saro. Tym razem pojadę sama. Po raz pierwszy, gdyż naszerozstanie w Chinon się nie liczy, chcę pojechać bez ciebie. Dlatego, żemusisz czuwać nad tym, co mam najcenniejszego na świecie.. nad moimmałym Michałem. Gdybyś pojechała, kto by się nim zajął? Donata iSaturnin są zbyt starzy. Będą ci pomagać, ale tobie powierzam mego syna.

Będzie z tobą szczęśliwy i zajmiesz się nim równie dobrze jak ja. Będzieszmu opowiadała o mnie i o jego ojcu. A jeśli Bóg zechce, abym niepowróciła...

- Zamilcz! - krzyknęła Sara. - Nie wolno ci mówić takich rzeczy. Tomi sprawia ból.

Teraz i ona miała łzy w oczach. Wzruszona Katarzyna ucałowała jągorąco.

- Planowanie przyszłości jeszcze nikomu nie zrobiło krzywdy, mojadobra Saro. Jeśli nie wrócę, poprosisz panów Xaintrailles'a i Bernardad'Armagnaca, aby zaopiekowali się ostatnim z Montsalvych i zadbali ojego przyszłość. Ale - zapewniła z uśmiechem - mam nadzieję, żepowrócę.

Sara otarła oczy, a następnie odeszła parę kroków.

- W porządku - rzekła. - Ja zostanę, a ty wyjedziesz. Ale jak opuściszMontsalvy? Sądzisz, że opat zgodzi się na to teraz chętniej niż wewrześniu?

- Nie dowie się. Już dawno temu złożyłam ślubowanie, że udam siędo Puy, aby ofiarować Najświętszej Marii Pannie ten przeklęty czarnydiament. Muszę się z nim rozstać za wszelką cenę, a im wcześniej, tymlepiej. Widzisz, że nieszczęście nie chce mnie opuścić. Mój wysłannikWalter, niezniszczalny Walter, został pokonany w drodze. Opat wie, jakbardzo pragnę spełnić to ślubowanie. Pozwoli mi wyjechać. Świętawielkanocne to dobry okres na uczczenie Najświętszej Panienki. Uznamoją chęć za normalną.

- Na wszystko masz gotową odpowiedź - rzekła Sara z goryczą. - Niewierzę, abyś wymyśliła ten plan teraz, kiedy przyszedł ten przeklętyminstrel.

- Nie - wyznała Katarzyna. - Myślę o tym od dawna. Ale czyzgodzisz się na wszystko, o co cię poproszę?

Sara wzruszyła ramionami i podeszła do łoża, w którym zamierzałaumieścić pojemnik z rozżarzonym węglem dla ogrzania prześcieradeł.

- Cóż za pytanie! Czyż odmówiłam ci kiedykolwiek pomocy? Askoro nie ma innego wyjścia. . Ale tylko jeden Bóg wie, ile mnie tokosztuje!

Kiedy Sara otwarła drzwi, aby udać się po pojemnik, głos GuidaCigala dotarł do izby. Śpiewał teraz starą pieśń trubadura Arnolda Daniela,a jej słowa tak uderzyły obie kobiety, że na chwilę zaniemówiły.

Złoto będzie warte tyle co żelazo, Kiedy Arnold przestanie kochać tę, Której oddał swe serce... Katarzyna zbladła, lecz w jej ciemnych oczach zapaliły się iskierkinadziei. Głos minstrela dał odpowiedź na pytanie, którego nie miała jużodwagi sobie zadawać. Sara gwałtownie przycisnęła pojemnik do serca.

- Chciałabym wiedzieć, kto przysłał nam tego przeklętego śpiewaka.

Diabeł? A może Pan Bóg? W każdym razie jego głos przypomina głosprzeznaczenia.

* * *

Katarzyna słusznie odgadła, że opat Montsalvy nie będzie jejprzeszkadzał w udaniu się do Puy-en-Velay podczas świąt Wielkiej Nocy.

Uparł się jedynie, aby ofiarować jej eskortę w osobie brata furtianaEuzebiusza, gdyż było nie do przyjęcia, aby szlachetna dama poruszała siępo drogach sama. Towarzystwo mnicha oddalało od niej niebezpieczeństwo zarówno ziemskie, jak i duchowe.

- Brat Euzebiusz jest człowiekiem łagodnym - rzekł opat - alezapewni ci skuteczną ochronę.

Prawdę powiedziawszy, towarzystwo furtiana nie zachwyciłoKatarzyny. Różowa, krągła postać mnicha wydawała się jej zbytprostoduszna, a ona nauczyła się ostrożności. Zastanawiała się, czy opatBernard dając jej takiego strażnika, nie przydzielił jej jednocześnieszpiega, którego trzeba się będzie jakoś pozbyć w Puy. Jak go przekona,aby wrócił do Montsalvy sam?

Ale trudności minionego życia nauczyły Katarzynę, że nie należymartwić się na zapas, gdyż każdy dzień przynosi swoje troski... Kiedyznajdą się już na miejscu, wymyśli coś, aby pozbyć się swego aniołastróża. Myślała już tylko o tej podróży, w którą wybierała się z wielkąnadzieją i gorącym sercem.

Kiedy nadszedł czas postu, biały kobierzec przykrywający całąokolicę gdzieś zniknął. Śnieg stopił się i wiele małych strumyków ruszyłowe wszystkich kierunkach, żłobiąc całą równinę i górskie jary. Ziemia jęłaukazywać się czarnymi płatami, a potem większymi płaszczyznami, którenieśmiało zaczęły pokrywać się zielenią. Trochę błękitu pojawiło się wszarzyźnie nieba i Katarzyna pomyślała, że najwyższy czas wyruszyć wdrogę.

W środę, po niedzieli Męki Pańskiej, Katarzyna i brat Euzebiuszopuścili Montsalvy na mułach pożyczonych od opata. Było ciepło, padałniewielki deszcz, a chmury przesuwały się szybko gnane południowymwiatrem. Był to wiatr, który, według Saturnina, wywołuje u owiec kołowaciznę.

Sara i Katarzyna pożegnały się szybko. Obydwie uważały, żewzruszenie zabija odwagę i niszczy wolę. Zresztą wielkie scenypożegnalne wzbudziłyby czujność opata Bernarda. Nie płacze się zpowodu dwutygodniowej rozłąki.