Co do niej, któż mógłby rozpoznać księżnę de Montsalvy, pięknąwdowę z Chinon, w kobiecie odzianej w lnianą koszulę, suknię z grubejwełny, solidne buty i grubą opończę mającą ochronić przed deszczem iwiatrami? Na głowie miała wielki, czarny, pilśniowy kapelusz. W zawieszonej u pasa sakiewce znajdowały się złoto i sztylet Arnolda, wiernytowarzysz trudnych i niebezpiecznych chwil. W prawej ręce dzierżyła znakpielgrzyma, słynny pielgrzymi kostur - długi kij, na którego końcuuczepiona była okrągła manierka... Nie, nikt nie rozpoznałby tak odzianejKatarzyny, i to jej odpowiadało. Była tylko pielgrzymem pośród wieluinnych. .
* * *
Ceremonia dobiegała końca. Poważny głos biskupa życzyłodchodzącym szczęśliwej drogi. Teraz poświęcił kostury pielgrzymie,które uniosły się w jednakowym geście. Księża z wielkim, procesyjnymkrzyżem, mający odprowadzić pielgrzymkę aż do bram miasta, podnieślisię z miejsc. Katarzyna spojrzała po raz ostatni na króla, konetabla orazbogato ubrany dwór, chroniony przez żołnierzy. W dali, nad ich głowami,połyskiwał przeklęty diament Garina, leżący u stóp małej Madonny.
Brama otwarła się i ukazało się bladoniebieskie, zachmurzone niebo.
Stojąc na progu, Katarzyna nabrała w płuca powietrza. Miaławrażenie, że bramy otworzyły się ku nieskończoności i ku nadziei.
Za mnichami wysypali się pokrzykujący radośnie pielgrzymi. Po obustronach ulicy tłoczyli się ludzie przyglądający się odchodzącym.
Niektórzy wykrzykiwali życzenia, inni słowa pożegnania skierowane doczłonków rodzin i przyjaciół.
Po przekroczeniu murów obronnych, na których powiewałykrólewskie proporce, ostatnia eskorta opuściła pielgrzymów. Ichprzywódca, potężny zuch o płomiennych oczach, zaintonował mocnymgłosem pieśń marszową, zawsze dodającą odwagi pielgrzymom znużonymdługą wędrówką, dziwną, starą pieśń w dawnym języku.
E ul treia (A ponadto),E sus eia (A na dodatek),Deus aia nos (Bóg nam pomaga).
Prosty i rytmiczny śpiew wspierał ich w marszu. Biegł poprzezszeregi pielgrzymów niczym zapalający się proch.
Katarzyna również włączyła się do śpiewu. Czuła się lekko ispokojnie, przepełniała ją większa niż zwykle energia. Za jej plecamidzwony znikającego już miasta rozbrzmiewały z całą siłą. Ich zwycięskiton przytłumił straszne wspomnienie dzwonu z Carlat, które od tak dawnawzbudzało trwogę w jej sercu. Przepełniona wiarą równie silną jak ta,która prowadziła niegdyś krzyżowców na podbój Ziemi Świętej, była terazpewna, że na końcu otwartej przed nią drogi któregoś dnia odnajdzieArnolda. I gdyby musiała iść na koniec świata, aby go odnaleźć, a nawetumrzeć dla niego, zrobiłaby to bez wahania.
Na szczycie stromego wzgórza pielgrzymów przywitała fala zimnegowiatru z deszczem. Katarzyna opuściła głowę, aby się przed nim ochronić,i wsparta na kosturze szła mu naprzeciw. A ponieważ nie chciała siępoddać siłom natury zaraz przy pierwszym zetknięciu, zaczęła śpiewaćgłośniej niż zwykle. Wiejący wiatr był wiatrem z południa. Zanim dotarłdo niej, przemierzył nieznane ziemie, do których dzień po dniu zbliżała sięcoraz bardziej, aby odnaleźć utraconą miłość.
Sprzyjał jej.