Выбрать главу

– No! Teraz możesz, pani, krzyczeć do woli! – rzucił z zadowoleniem. Katarzyna, lekko podduszona i czerwona ze złości, chciała skoczyć mu do oczu jak kocica, lecz Hans chwycił ją za dłonie uniemożliwiając jej zapędy.

– Rozkazuję, abyś natychmiast mnie stąd wypuścił! – krzyknęła. – Za kogo ty się uważasz, panie? Kto ci pozwolił traktować mnie w ten sposób?

– Po prostu, poczułem trochę sympatii do ciebie, ot i wszystko, panie rycerzu... czy pani Katarzyno, jak tam sobie wolisz! Gdybym patrzył bezczynnie na twoje brewerie, byłabyś w tej chwili związana i pod eskortą strażników wrzucona do lochu, gdzie czekałabyś na dobry lub zły humor alkada. I już z pewnością na nic nie przydałabyś się swojemu przyjacielowi!

Słysząc rozsądne słowa kamieniarza, Katarzyna w duszy przyznała mu rację, lecz nie chciała zbyt szybko przyznać się do przegranej.

– Nie miałby żadnego powodu, żeby mnie uwięzić! Po pierwsze jestem kobietą, po drugie nie jestem Kastylijką, lecz wierną poddaną króla Francji, Karola, a na dodatek damą dworu królowej Yolandy Aragońskiej... Popatrz! – krzyknęła sięgając do sakiewki i wyciągając z niej grawerowany szmaragd królowej. – Oto pierścień, który mi podarowała! Czy więc nadal wątpisz, że alkad zechce mnie wysłuchać?

– Nawet gdybyś była samą królową Yolandą, nie miałabyś pewności, że wyjdziesz żywa z jego szponów... tym bardziej że tutaj, w Kastylii, rodzina Aragońska nie jest dobrze widziana. Ten człowiek to dziki zwierz! Kiedy już ma swoją ofiarę, nigdy jej nie przepuści. Co zaś do tego klejnotu, to tylko mógłby wzbudzić jego pożądanie. Zabrawszy ci go, wrzuciłby cię do lochu i spokojnie wykończyłby twego przyjaciela!

– Nie ośmieliłby się! Jestem szlachetnie urodzona i jestem Francuzką! Mogłabym wnieść skargę...

– Do kogo? Król Jan wraz z dworem przebywa w Toledo, a nawet gdyby tu był, z pewnością by ci nie pomógł. Władca Kastylii to niedołęga i każda decyzja go męczy! Jest tylko jedna osoba, która mogłaby cię wysłuchać: to prawdziwy władca królestwa, konetabl Alvaro de Luna!

– W takim razie udam się do niego!

Hans wzruszywszy ramionami sięgnął po dzban wina stojący na stołku i napełniając trzy kubki, powoli powiedział: – To niemożliwe. Konetabl walczy u granic Grenady, więc tu niepodzielnie panują alkad i arcybiskup.

– Tak więc, udam się do arcybiskupa! Czyż sam nie mówiłeś mi, że to on przywiódł cię tutaj?

– W istocie. Jego świątobliwość Alonso jest człowiekiem dobrym i prawym, lecz żywi nienawiść do don Martina. Jeśli arcybiskup poprosi don Martina o łaskę dla twego przyjaciela, jest więcej niż pewne, że otrzyma odmowę. Zrozum, że Alonso ma tylko swoich mnichów do obrony, podczas gdy Martin ma zbrojnych ludzi. Don Martin zdaje sobie sprawę z własnej przewagi i nadużywa jej. A teraz chodź ze mną, jeśli chcesz coś zobaczyć... Najpierw jednak napij się wina. Dobrze ci zrobi.

Katarzyna spojrzała na nieznajomego, który z całym spokojem podawał jej kubek wina. Dlaczego zachował się jak przyjaciel? Spontaniczna sympatia? Z pewnością... lecz także zauroczenie, jakie wyczytała w jego oczach, które nie było dla niej niczym nowym, gdyż widywała je niejednokrotnie u innych mężczyzn...

Machinalnie umoczyła usta w cynowym kubku. Wino było kwaśne, lecz mocne i rozgrzewające. Opróżniwszy kubek aż do ostatniej kropli, oddała go Hansowi.

– Wypiłam... a teraz, co masz mi do pokazania?

Hans zaprowadził ją do niskiej sali bez światła i kominka, gdzie w rzędach leżały na podłodze sienniki przykryte derkami. Jedyne światło dochodziło tu z małego, zakratowanego okienka, wychodzącego na plac przed katedrą. W powietrzu czuć było ludzki pot i kurz.

– Tutaj śpią robotnicy, których przywiozłem ze sobą – wyjaśnił Hans. – Ale teraz wszyscy wylegli na plac... Popatrz przez okno!

Z zewnątrz na nowo zaczęły dochodzić krzyki i złorzeczenia. Wychyliwszy się przez okno, Katarzyna zamarła z osłupienia. Za pomocą jednego z potężnych wciągników zainstalowanych na wieżach katedry podnoszono klatkę wzdłuż muru i teraz kołysała się gdzieś na wysokości trzeciego piętra. Poniżej zbiegł się tłum, zadzierając głowy do góry i ciskając w więźnia, czym popadło. Katarzyna skierowała pytające spojrzenie na Hansa.

– Dlaczego to zrobili?

– Żeby dostarczyć gawiedzi uciechy. I tak będzie aż do dnia kaźni. Aż do tego dnia ta dzika hałastra będzie mogła się napawać cierpieniem nieszczęśnika, który, oprócz wszystkich upokorzeń, nie dostanie ani jeść, ani pić...

– A kiedy...?

– Egzekucja?... Za osiem dni...

Katarzyna krzyknęła z przerażenia, a jej oczy napełniły się łzami.

– Za osiem dni? Ależ on umrze do tej pory!

– Nie umrze – usłyszeli z tyłu głos Jossego. – Człowiek w czerni powiedział, że skazaniec jest silny jak tur i z pewnością doczeka kaźni...

– Co chcą z nim zrobić? – spytała Katarzyna czując, że ma sucho w gardle.

– Po co jej o tym mówić? – rozzłościł się Hans. – Sama zobaczy w dniu kaźni.

– Pani Katarzyna umie spojrzeć prawdzie w oczy, przyjacielu! – odpalił Josse. – Nie łudź się, że zdołasz coś przed nią ukryć! – Po czym, zwracając się do swej pani, oznajmił: – Za osiem dni zostanie żywcem obdarty ze skóry, która posłuży tym zwyrodnialcom do wykonania statuy Chrystusa, a to, co z niego zostanie, rzucą na stos!

Pod Katarzyną ugięły się nogi; czując mdłości, oparła się o ścianę. Hans chciał ją podtrzymać, lecz ona odepchnęła go.

– Zostaw mnie, panie. To minie...

– Po coś ty jej o tym mówił, panie? – irytował się Niemiec.

– Dobrze zrobił... Josse mnie zna... – wyszeptała słabym głosem, po czym opadła bezwładnie na jeden z sienników i objęła głowę rękami. Dotychczas poznała dosyć zła i okropieństw, by nie przejmować się z byle powodu, lecz to, co usłyszała, przechodziło wszelkie wyobrażenie.

– Czy to ci ludzie poszaleli, czy to ja postradałam zmysły?... Przecież to barbarzyństwo!

– U tego Maura, który oblega Grenadę, musi być jeszcze gorzej. Muszę przyznać, że ludzie w tym kraju kochają widok krwi... – stwierdził Hans.

Katarzyna nie słuchała. Powtarzała w myśli słowa Jossego, jakby chciała lepiej zrozumieć ich znaczenie: „...ze skóry zrobią statuę Chrystusa”. Czy podobne świętokradztwo było w ogóle możliwe?

– W katedrze jest już taka jedna statua – powiedział spokojnie kamieniarz.

– A teraz musimy stąd odejść, gdyż zaraz wrócą moi ludzie!

Delikatnie ujął Katarzynę za ramię i zaprowadził do znajdującej się w głębi wielkiej kuchni. Wewnątrz rozchodził się miły zapach strawy, gotującej się w czarnym od sadzy kociołku. Nie opodal, oparta o beczułkę wina, spała jak zabita służąca z rękami zwisającymi wzdłuż tułowia i otwartymi ustami. Hans usadowiwszy Katarzynę na ławie, wskazał na kobietę ruchem głowy i rzekł: – Nazywa się Urraca. Jest głucha jak pień. Możemy rozmawiać. Powiedziawszy to podszedł do niej i potrząsnął energicznie jej ramieniem.

Stara ledwo otworzyła oczy, zaczęła potwornie jazgotać, odczepiła kociołek i postawiła go na stole. Następnie wyciągnęła ze skrzyni drewniane miski i napełniła je zupą, po czym natychmiast wróciła na swoje miejsce koło beczki.

– Jedzcie! – zachęcał Hans, podsuwając Katarzynie strawę pod nos, lecz ona odsunęła miskę i potoczyła błędnym wzrokiem po swoich towarzyszach.

– Muszę uratować Waltera! – powiedziała wreszcie. – Chyba sama bym umarła, pozwalając zginąć mu w tak okropny sposób!

Nastąpiła cisza, w czasie której Hans spokojnie opróżnił swoją miskę, po czym otarłszy sobie usta rękawem, zaczął: – Pani, nie chciałbym cię denerwować. Ten nieszczęśnik był twoim wiernym sługą, lecz czas zmienia ludzkie serca. Rozbójnicy z Oca to nędzne kreatury, a twój przyjaciel był w ich gromadzie. Musiał popełnić takie same zbrodnie jak oni. Dlaczego chcesz narażać własne życie dla jednego z tych przeklętych bandytów?