Выбрать главу

Chleb i boczek miały takie samo powodzenie jak woda, lecz po zaspokojeniu głodu nieszczęśnik nadal wydawał się być głuchy na wezwania Katarzyny. Co prawda podnosił głowę do góry, lecz patrzył na nią tak, jakby była przezroczysta, po czym odwracał głowę. Z jego ust dobywała się cicha, monotonna skarga.

– Boże! Czy on zwariował? – przeraziła się Katarzyna.

– Nie, nie sądzę – pocieszał ją Hans – ale ma majaki. Chodźmy, na razie nic więcej nie możemy dla niego zrobić. Jutro postaram się naoliwić wciągnik, żeby nie skrzypiał, a następnej nocy spróbujemy go stąd wyciągnąć.

– Ale czy uda nam się wyprowadzić go z miasta? Bramy są solidne i dobrze strzeżone.

– Wszystko w swoim czasie! I na to znajdzie się sposób!

– Za pomocą mocnego sznura – wtrącił milczący dotąd Josse – można by spuścić się po murze obronnym.

– Tak... ale to ostateczność! Ja mam coś lepszego w zanadrzu. W moim fachu wystarczy dobrze patrzeć, żeby nauczyć się wielu rzeczy – dodał uśmiechając się zagadkowo. – A teraz musimy wracać.

Katarzyna, rzuciwszy ostatnie spojrzenie więźniowi, dała się poprowadzić do schodów. W ciemnym wnętrzu katedry słychać było nadal monotonne głosy modlących się mnichów, nie podejrzewających niczyjej obecności. Brama zamknęła się cicho i trzy cienie na powrót znalazły się na ulicy.

Po powrocie do domu kamieniarz zrobił swoim gościom małą lekcję.

– Jakby was kto pytał, macie utrzymywać, że jesteście moimi kuzynami w drodze do Composteli. Nie rozmawiajcie tylko z moimi robotnikami, gdyż kilku z nich pochodzi z mojego kraju i mogłoby ich zdziwić, że nie znacie naszego języka. Poza tym, możecie wychodzić do miasta i robić, co się wam podoba.

– Dzięki ci, panie, ale nie mam ochoty wychodzić, gdyż na widok tej klatki czuję się chora. Zostanę w domu.

– A ja nie! – rzekł Josse. – Jak się planuje ucieczkę, trzeba mieć uszy i oczy otwarte!

Następny dzień był dla Katarzyny istną męką. Od samego rana siedziała w domu wsłuchując się w padające krople deszczu. Znowu dobiegały jej uszu złorzeczenia i okrzyki nienawiści pod adresem biednego Waltera. Jedynym jej towarzystwem była stara Urraca, która cały czas mamrotała jakieś niezrozumiałe wyrazy, krzątając się po kuchni. Gdy nadeszła pora posiłku, postawiła przed Katarzyną miskę pełną zupy, kilka prawie całkiem spalonych placków i dzbanek wody. Sama zaś odeszła do swojego kąta przy beczce i zaczęła przypatrywać się młodej kobiecie tak uporczywie, że Katarzyna, nie mogąc dłużej znieść świdrującego spojrzenia staruchy, wyszła na podwórze i usiadła na krużganku, postanowiwszy w tym miejscu czekać na powrót mężczyzn.

Pierwszy wrócił Josse, lecz jego mina nie wróżyła niczego dobrego.

– Ucieczka nie będzie łatwa – powiedział. – Miejscowi ludzie tak nienawidzą bandytów z Oca, że nie przepuszczą żadnemu z nich. Jeśli uprowadzimy ich więźnia, gotowi są wzniecić rewolucję!

– A niechże rozniosą wszystko! – krzyknęła Katarzyna. – Co mnie to obchodzi, nie jesteśmy stąd! Liczy się tylko życie Waltera!

Josse popatrzył na nią jakoś dziwnie i rzekł: – Czy aż tak go kochasz?

Katarzyna wyczuła uszczypliwość w jego głosie, spojrzała prosto w oczy dawnego włóczęgi i nie bez pewnej wyniosłości rzuciła: – A tak! Kocham go jak brata... albo i więcej! To wieśniak, lecz jego dzielność i lojalność czynią go bardziej godnym złotych ostróg niż niejednego szlachetnie urodzonego! Więc jeśli myślisz, że uda ci się mnie namówić, bym opuściła to miasto zostawiając go samego na pastwę tej krwiożerczej gawiedzi, to tracisz czas, mój panie! Zrobię wszystko, by go uratować, nawet gdybym miała zginąć!

Usta Jossego rozszerzyły się w uśmiechu, a w jego oczach zatańczyły żartobliwe iskierki.

– A kto mówi inaczej? Ja tylko zauważyłem, że to będzie trudne i może nawet wywołać rewolucję, ale nic poza tym! Posłuchaj, pani!

W istocie, z zewnątrz dobiegały coraz bardziej napastliwe okrzyki domagające się śmierci skazańca.

– Alkad musiał podwoić straże przy wieży – stwierdził Josse.

– Podwoić straże?

– Ale to nie straże mnie niepokoją, lecz tłum żądny krwi – rzucił Hans, który właśnie wrócił z miasta. – Jeśli deszcz ich nie przegoni z placu i będą tam sterczeć przez całą noc, pilnując skazańca, to nasz plan się nie powiedzie.

Otrząsnąwszy się jak kundel z błyszczących na nim kropli deszczu, popatrzył na Katarzynę oczami pełnymi współczucia. Kobieta była blada jak papier i z trudem udawała spokój. Nie odzywała się, obserwując jak Hans zzuwa zabłocone buty. W końcu odważyła się zadać pytanie, które od dłuższej chwili cisnęło się jej na usta: – A wciągnik?... Czy mogłeś się nim zająć?

– Oczywiście! Naoliwiłem go tak, że można by go usmażyć na patelni! Lecz nic nie poradzę na ten cały motłoch, który nie zamierza stąd odejść. Nawet nie będziemy mogli nakarmić twojego przyjaciela.

– Muszą odejść! – powiedziała Katarzyna przez zaciśnięte zęby. – Muszą!

– Tak, ale jak ich do tego zmusić? Jeśli nawet deszcz nie dał im rady i nie zmusił do schowania się w domach?

W tej chwili dało się słyszeć potężne uderzenie pioruna, od którego wszyscy troje aż podskoczyli. Równocześnie deszcz zamienił się w prawdziwy potop. W mgnieniu oka plac opustoszał. Ludzie pouciekali do domów, a żołnierze zbili się w kupkę, szukając schronienia pod murami katedry. Robotnicy w pośpiechu zeszli z wieży. Została tylko klatka targana podmuchami wiatru i sieczona deszczem.

– Och! Gdybyż nawałnica mogła trwać całą noc! – westchnęła Katarzyna.

– Czasem zdarza się, że burza trwa długo. W każdym razie zapowiada się ciemna noc. Chodźcie, moi ludzie wracają. Musimy się posilić i odpocząć. Mamy dziś w nocy sporo roboty!

Podczas wieczerzy cały czas słychać było bębnienie deszczu o dach. Robotnicy jedli w ciszy, zmęczeni całym dniem pracy, po czym jeden za drugim poukładali się w swoich legowiskach. Dwóch czy trzech dotrzymało towarzystwa Hansowi, który sięgnął po piwo z beczki.

Katarzyna siedząc ze spuszczoną głową pomyślała, że niebiosa sprzysięgły się przeciw Walterowi, nie oszczędzając mu niczego, łącznie z deszczem. Wreszcie wszyscy robotnicy usnęli, a stara Urraca też gdzieś zniknęła. Powoli w zadymionej kuchni zapadł mrok, a dom napełnił się chrapaniem. Tylko Katarzyna nie spała; siedząc z otwartymi oczami na ławie wsłuchiwała się w szaleńcze bicie swego serca. Kiedy z ciemności wyłonili się Hans i Josse, zerwała się gotowa do drogi.

– Chodźmy! – rzucił kamieniarz. – Teraz albo nigdy!

Po chwili wszyscy troje byli już przy studni na podwórzu. Niestety, deszcz prawie przestał padać, lecz noc była czarna choć oko wykol.

– Poczekajcie! Musimy zabrać ze sobą kilka rzeczy – powiedział Hans, po czym wręczył Katarzynie zawiniątko z szorstkiego materiału, a Jossemu ciężki worek, sam też zarzucił sobie na plecy ciężki wór.

– Co jest w tych workach? – spytała Katarzyna.

– Zobaczysz na wieży! A teraz w drogę!

W całkowitych ciemnościach przebyli drogę znaną z poprzedniej nocy. Katarzyna szła trzymając Hansa za pas, żeby nie upaść. Bez kłopotów dotarli do bramy i weszli do katedry. Podobnie jak wczoraj, zastali w środku dwóch mnichów pogrążonych w modlitwie, tym razem przy grobowcu Cyda. Katarzyna zaciskała dłoń na rękojeści sztyletu, gotowa zadać cios pierwszemu, który ośmieliłby się zawrócić ją z drogi.

Katarzyna pochyliła się, zmuszona do tego przez hulający na szczycie wieży wiatr, lecz jej oczy szybciej niż poprzedniej nocy przyzwyczaiły się do mroku.