– Płacz! – powiedział łagodnie. – Płacz do woli! To ci dobrze zrobi. Chmury strachu rozproszyły się, jakby przegnał je wiatr. Katarzyna nigdy nie płakała tak jak teraz. Były to łzy miesięcy cierpień, strachu i rozpaczy, które odchodziły na zawsze. Płakała ze szczęścia, z radości, z miłości, nadziei, a nawet z wdzięczności, w odnalezionej, najdroższej oazie ramion ukochanej istoty. Przeszłość i przyszłość przestały się liczyć. Liczyło się tylko ciepło ukochanego mężczyzny, które ją ogarniało, i to cudowne poczucie bezpieczeństwa, jakie potrafił jej dać. Wkrótce szloch ustał i Katarzyna uspokoiła się.
Rozdział trzynasty
WYROK
Łzy na twarzy Katarzyny wyschły, a ona nie poruszyła się, smakując szczęście w ramionach Arnolda, wsłuchując się w bicie jego serca i wpatrując się w ogród zalany poświatą księżyca. Czuła jedynie dłoń pieszczącą jej włosy jak dawniej. Cudownie było czuć Arnolda tak blisko, wdychać jego męski zapach po tylu miesiącach męczarni, kiedy wyobrażała sobie, że utraciła go na zawsze.
Poczuła, jak w jej żyły wślizguje się coś na kształt upojenia. Czuła przepełniające ją szczęście, które musiało znaleźć ujście i prostując głowę, przytknęła jeszcze wilgotne usta do szyi Arnolda. Zadrżał, odgadując z niepokojem rodzące się w nim pożądanie. Katarzyna wyczuwała je również i przedłużyła pieszczotę, zbliżając się do jego twarzy i do ust.
Arnold nie pozostał długo obojętny i jego zachłanne usta uwięziły usta żony w nie kończącym się pocałunku, który wzburzył krew małżonków. Ręce Arnolda pieściły nagie ramiona i plecy, wreszcie odrzuciły dzielącą ich jedwabną kołdrę. Katarzyna nie opierała się, przeciwnie, pomagała mu, płonąc z chęci oddania się ukochanemu... Opadło ostatnie prześcieradło i odepchnięte niecierpliwymi nogami zsunęło się na resztki węża, który miał przynieść jej śmierć. Lecz ona zdążyła już o tym zapomnieć: na nowo wrzało w niej życie, płomień miłości palił aż do wnętrza. Odsunąwszy się od Arnolda, ułożyła się na plecach, by mógł ją lepiej widzieć.
– Powiedz, czy nadal jestem ładna? – szepnęła, znając z góry odpowiedź. – Powiedz, czy nadal mnie kochasz?
– Jesteś coraz piękniejsza... i wiesz o tym! Co do kochania...
– Powiedz! Wiem, że mnie kochasz, czuję to! Czy ja się wstydzę przyznać, że cię uwielbiam? Kocham cię, najdroższy! Kocham cię najbardziej na świecie!
Na nowo zbliżyła się do niego, aby przełamać jego ostatni opór, objęła go miękkimi ramionami, oszałamiając go dotykiem swej skóry. Czując, że jest pokonany, wziął ją w ramiona.
– Moje kochanie... moja droga Katarzyno... – szeptał czule, muskając jej usta swoimi ustami.
To, co nastąpiło potem, było nieuniknione. Zbyt długo czekali na siebie, zbyt długo marzyli o tej chwili. Różowy pałac mógł się w tej chwili zawalić, co nie przeszkodziłoby Katarzynie oddać się mężowi. Przez długie minuty kochali się namiętnie, zapominając o niebezpieczeństwie, czyhającym w tych bogatych murach, poszukując tej niezrównanej rozkoszy drzemiącej w ich rozbudzonych ciałach.
I z pewnością kochaliby się jeszcze godzinami, gdyby nagle w pokoju nie zapaliło się światło, a przenikliwy i gniewny głos nie powiedział: – Cóż widzę? Co za dziwne zachowanie jak na brata i siostrę! A może kazirodztwo leży we frankońskich zwyczajach?
Kochankowie rozdzielili się nagle. Arnold zerwał się na równe nogi, Katarzyna zaś patrzyła z przerażeniem na wykrzywioną ze złości twarz Zobeidy, stojącej na środku pokoju wraz z dwoma służącymi niosącymi płonące pochodnie. Księżniczka była nie do poznania. Nienawiść zniekształciła jej rysy, a jej złocista skóra poszarzała. Jej wielkie źrenice ciskały błyskawice, a zaciśnięte pięści gotowe były do ataku. Zaciskała zęby tak mocno, że z ledwością wypowiadała swe myśli.
– Zdradziłeś mnie... lecz nie na tyle, na ile sądziłeś! Przeczuwałam, że między tobą a tą kobietą jest coś więcej niż więzy krwi! Czułam to... po swojej nienawiści! Mogłabym pokochać twoją siostrę... lecz tę tu... znienawidziłam od pierwszego wejrzenia! Dlatego jej pilnowałam!
Arnold końcem stopy odrzucił kołdrę, przykrywającą ciało kobry.
– Pilnowałaś, czyżby? Więc jak wytłumaczysz to? Gdybym nie przybył w porę, już by nie żyła!
– Pragnęłam jej śmierci, bo przeczuwałam, że coś was łączy! Byłam pewna! Przyszłam, żeby zabrać jej trupa... i zobaczyłam was, zobaczyłam!
– Przestań wyć! – przerwał pogardliwie Arnold. – Stoisz tu i krzyczysz jak pierwsza lepsza fatma* [*Fatma, arab. – kobieta.] na bazarze, której mąż ogląda się za innymi! Posłuchaj więc! Nie znaczysz dla mnie nic! Nic! Jesteś tylko niewierną, a ja jestem twoim jeńcem!
– Arnoldzie! – krzyknęła Katarzyna widząc, że Zobeida zbladła jak papier.
– Uważaj!
Zobeida jednak nie zwróciła na nią uwagi.
– A ta biała kobieta znaczy dla ciebie wiele, nieprawdaż?
– Ona jest moją żoną! – odpalił rycerz. – Moją żoną przed Bogiem i przed ludźmi! I jeśli chcesz wiedzieć, mamy syna w naszym kraju! Zrozum to, jeśli potrafisz!
Pomimo niebezpieczeństwa duszę Katarzyny wypełniła radość. Ogarnęło ją szczęście, że rzucił rywalce w twarz jak obelgę jej tytuł małżonki.
– Ja mam to zrozumieć? – spytała księżniczka głosem przepełnionym niebezpieczną słodyczą. – To ty masz zrozumieć, mój panie! Sam to powiedziałeś: jesteś moim jeńcem i zawsze nim pozostaniesz!... Przynajmniej do czasu, kiedy mi się nie znudzisz! Na co liczyłeś, oznajmiając mi, że ta kobieta jest twoją małżonką? Że zapłaczę ze wzruszenia, że połączę wasze dłonie, każę otworzyć bramy Alhambry i dam wam eskortę aż do granic królestwa, życząc szczęścia?
– Istotnie, gdybyś była godna swego rodu, córko wojowników z Atlasu, tak byś postąpiła!
– Moja matka była niewolnicą, księżniczką turkmeńską, sprzedaną w niewolę Wielkiemu Chanowi i podarowaną w prezencie mojemu ojcu. Była dzikim zwierzęciem stepów, znała tylko przemoc i zabiła się po moim urodzeniu, ponieważ nie byłam chłopcem. Jestem do niej podobna: znam jedynie przemoc i krew. Jeśli ta kobieta jest twoją żoną, tym gorzej dla niej!
– Co chcesz z nią zrobić?
– Powiem ci! – W spojrzeniu Zobeidy zapłonęła dzika żądza krwi. – Otóż każę ją przywiązać nagą na dziedzińcu niewolników, żeby nacieszyć ich oczy przez cały dzień i całą noc. Następnie przywiąże się ją na murach, żeby słońce spaliło i poorało tę piękną skórę, która tak ci się podoba, po czym Yuan i Kong zajmą się nią... Nie martw się jednak, nie stracisz nic z tego widowiska. To będzie twoja kara. Myślę, że po tych zabiegach nie będziesz miał więcej ochoty porównywać jej ze mną. Możesz być pewien, że moi kaci znają się na rzeczy! Wy tam! Zabrać mi stąd tę kobietę!
Serce Katarzyny zamarło, odruchowo wyciągnęła ręce do Arnolda. Eunuchowie jednak nie zdążyli uczynić nawet kroku, gdyż Arnold, chwyciwszy leżący obok łóżka sztylet, rzucił się pomiędzy żonę i niewolników.
– Niech żaden z was nie śmie jej tknąć! – wycedził z lodowatym spokojem.
– Pierwszy, który ośmieli się zbliżyć, zginie!
Eunuchowie stali nieruchomo, lecz Zobeida roześmiała się.
– Jesteś szalony! Zaraz zawołam straże, stu, dwustu, trzystu ludzi! Ile zechcę! Będziesz musiał się poddać. Zostaw tę kobietę jej losowi. Przy mnie szybko o niej zapomnisz! Uczynię cię królem!
– Sądzisz, że omotasz mnie obietnicami? – odparł szyderczo Arnold. – To nie ja, lecz ty sama jesteś szalona!