Выбрать главу

A więc zawiedli Arnolda do wieży w Alcazabie... to znaczyło, że nie umrze natychmiast!

Eunuchowie, torując sobie drogę trzaskaniem z bicza, zaprowadzili Katarzynę do bramy łączącej dwie części pałacu, przy której groźni Maurowie w spiczastych hełmach, uzbrojeni w lance, w uroczystej postawie trzymali przednią straż przed przybytkiem sprawiedliwości. Eskorta i Morayma zostawili Katarzynę u wejścia do Sali Ambasadorów. Wąskie okna wykonane z różnokolorowych szkiełek nie wpuszczały zbyt wiele światła do wnętrza, wypełnionego dostojnikami i służbą. W środku sali, na szerokim tronie wysadzanym drogimi kamieniami, siedział kalif patrząc na zbliżającą się Katarzynę. Na głowie miał turban z zielonego jedwabiu spięty wielkim szmaragdem, a w ręku trzymał berło, długi, zakręcony bambus wysadzany złotem.

Dwóch służących w zielonych sukniach chwyciło ją pod ramiona i pchnęło na kolana przed tronem. W tej chwili Katarzyna straciła resztki nadziei. Nie mogła niczego oczekiwać od tego człowieka, dla którego z góry była winna. Czekając aż przemówi, patrzyła na niego z wyzwaniem.

Kalif jednym gestem kazał służącym odejść, a po zniknięciu ostatniego z nich rozkazał: – Zdejmij kwef! Nie masz do niego prawa... bo nie jesteś jedną z nas!

Katarzyna spełniła rozkaz z radością, równocześnie wstała z klęczek z mocnym postanowieniem, że dłużej nie pozwoli deptać swojej dumy. Jeśli nie może uratować Arnolda, była gotowa zmusić kalifa, by odesłał ją do jego celi.

– Kto pozwolił ci wstać?

– Ty, panie! Sam powiedziałeś, że nie jestem jedną z was! To prawda! Jestem wolną kobietą i pochodzę ze szlachetnego rodu. W mojej ojczyźnie sam król zwraca się do mnie z szacunkiem!

Mięsiste usta Muhammada rozszerzył kpiący, a zarazem pogardliwy uśmiech.

– Twój król nie posiadał cię! Ja, owszem!... Czy więc mogę żywić do ciebie szacunek?

– Czy tylko po to mnie wezwałeś, potężny kalifie, aby mi to powiedzieć?

To zupełnie niepotrzebne, chyba że lubisz znieważać kobiety!

– Istotnie, mogłem posłać cię na śmierć bez słowa, lecz chciałem cię ujrzeć... choćby po to, by ocenić, czy jesteś zręczna w kłamstwie.

– W kłamstwie? A po co zadawałabym sobie tyle zbytecznego trudu? Pytaj, panie! Odpowiem na każde twoje pytanie. Kobieta mego pokroju nie kłamie!

Nastąpiła cisza. Kalif przyzwyczajony do charakterów leniwych, giętkich i służalczych, które za największy zaszczyt poczytywały sobie móc paść przed nim na kolana, patrzył ze zdziwieniem na tę kobietę, ośmielającą się podnieść przed nim czoło bez strachu, ale i bez arogancji, z dumą i godnością, pomimo sytuacji nie do pozazdroszczenia...

– Doniesiono mi, że frankoński rycerz... zabójca mojej ukochanej siostry... jest twoim mężem? – powiedział siląc się na obojętność.

– Tak, to prawda!

– A więc skłamałaś! Nie jesteś wcale niewolnicą kupioną na targu w Almerii!

– To inni cię okłamali, panie. Ja nie powiedziałam nic, bo i o nic mnie nie pytałeś! Dzisiaj oznajmiam ci, że nazywam się Katarzyna de Montsalvy, pani Lasu Kasztanowego, i że przybyłam aż tutaj, aby odzyskać męża, którego ukradła mi twoja siostra!

– Ukradła? Wiele razy spotykałem tego mężczyznę i wydawał się bardzo zadowolony ze swego losu i... z miłości księżniczki Zobeidy.

– Który jeniec nie próbuje przyzwyczaić się do swego losu? Co zaś do miłości, ty sam, panie, biorąc kobiety w zależności od chwilowego kaprysu, bez udziału serca, powinieneś wiedzieć, że mężczyzna z łatwością ulega swej męskiej chuci.

Kalif odrzucił swoje bambusowe berło i poruszył się nerwowo na tronie.

Katarzyna dostrzegła smutek w jego niebieskich oczach.

– A więc to tak postrzegasz pewne sprawy? – rzekł z goryczą. – Przez kilka dni dałem ci tyle miłości, że spodziewałem się większego uczucia z twojej strony! Myślałem nawet przez moment, że w tobie odnalazłem ideał kobiety, którego dawno zaprzestałem szukać... A tymczasem byłaś w moich ramionach tylko niewolnicą... jak setki innych?

– Nie, panie. Uczyniłeś mnie szczęśliwą – przyznała uczciwie Katarzyna. – Nie znałam cię i zostałam mile zaskoczona, że jesteś właśnie taki, jaki jesteś. Spodziewałam się kogoś strasznego... a tymczasem ty okazałeś się dobry i delikatny. To wspomnienie tamtej nocy... dlaczego nie miałabym przyznać, że istotnie noc ta była wspaniała i słodka? Przecież obiecałam ci, że nie będę kłamać.

Ruchem szybkim i zręcznym kalif zerwał się z tronu i zbliżył do Katarzyny. Krew uderzyła mu do głowy, a oczy zaszły mgłą.

– No więc – szepnął niskim, zachęcającym głosem – dlaczego nie przedłużyć tego poematu w miejscu, gdzie się urwał? Wszystko może być jak dawniej. Należysz ciągle do mnie, a ja mogę zapomnieć o więzach łączących cię z tamtym mężczyzną.

Płomień jego słów wywołał jej drżenie, chociaż wiedziała, że za nic w świecie nie może wyjść naprzeciw jego uczuciu. Pokręciła głową ze zmęczeniem.

– Lecz ja nie mogę zapomnieć! Jest moim mężem – powiedziałam ci już. Nasz związek pobłogosławił ksiądz. Będę jego żoną aż do chwili, w której śmierć nas rozdzieli!

– Co wkrótce nastąpi! – odparł kalif. – Niebawem będziesz wolna, moja różo, i rozpoczniesz tutaj nowe życie, przy którym wszystko, co do tej pory przeżyłaś, będzie jak zły sen. Uczynię z ciebie sułtankę, królową wszystkiego, co żyje i oddycha. Będziesz miała wszystko, czego zapragniesz, i dam ci większą władzę, niż sam posiadam... bo będziesz miała władzę nade mną!

Twarz Muhammada znowu wyrażała płomienne uczucie, jak w tamtą noc w ogrodzie z szemrzącymi wodami. Katarzyna zrozumiała, że kalif kocha ją naprawdę, że dla niej gotów jest wiele poświęcić i pójść na ustępstwa... z wyjątkiem tego jednego, z pewnością... Mogła co prawda skłamać i udawać, że i ona go kocha, lecz czuła, że nawet to nie uratowałoby Arnolda, który nie przebaczyłby jej tej ostatniej zdrady. Postanowiła, że będzie szczera, a więc wytrwa do końca. Być może zresztą kalif, który zawsze wydawał się jej dobry i prawy, znajdzie w swoim głębokim umyśle dosyć szlachetności, by okazać wspaniałomyślność...

– Nie zrozumiałeś mnie, panie, lub zrozumiałeś źle – powiedziała ze smutkiem w głosie. – Jeśli przybyłam tu pokonując tyle niebezpieczeństw, to tylko dlatego, że kocham swego męża ponad wszystko na świecie!

– Powiedziałem ci już przecież, że wkrótce nim być przestanie!

– Ponieważ przysiągłeś mu śmierć? Ależ, panie, jeśli prawdą jest, że tak bardzo mnie kochasz, nie chcesz chyba rzucić mnie w objęcia rozpaczy? Czy sądzisz, że mogłabym cię kochać po jego śmierci? Przyjąć pieszczoty z twoich rąk, czerwonych od jego krwi?

Nagle przyszła jej do głowy szalona myśl, lecz śmiertelne niebezpieczeństwo, w którym znajdował się Arnold, nie pozostawiało wyboru. Miała przecież prawo poświęcać się dla niego, a kalif kochał ją wystarczająco, żeby przyjąć to, co zamierzała mu ofiarować.

– Posłuchaj, panie – powiedziała z naciskiem. – Jeśli naprawdę mnie kochasz, nie możesz przegrodzić nas takim okrutnym wspomnieniem. Wypuść mego męża. Każ go odprowadzić do granic królestwa... a ja zostanę jako twoja niewolnica, jak długo zechcesz!