Nie było to prawdą, gdyż z pewnością próbowałaby uciec, lecz trzeba było zyskać na czasie i za wszelką cenę oddalić wiszącą nad Arnoldem groźbę śmierci.
Powoli zbliżyła się do kalifa, owionęła go swym zapachem i ośmieliła się położyć dłoń na jego ramieniu. Do diabła ze skrupułami! Życie Arnolda przede wszystkim!
– Wysłuchaj mnie, panie, i okaż łaskę dla mego męża!
– Nie mam prawa go ułaskawić! – odparł chłodno, nie patrząc na nią. – Zapominasz, że zabił moją siostrę i że całe królestwo pragnie krwi zabójcy!
To, że cała Grenada chciała pomścić znienawidzoną Zobeidę, wydało się Katarzynie co najmniej wątpliwe, lecz nie odezwała się ani słowem, czując, że kalif drży pod pieszczotą jej dłoni, a to w tej chwili było najważniejsze.
– No to pozwól mu uciec! – zaryzykowała śmielej. – Nikt nie odważy się mieć ci za złe jego ucieczki.
– Uciec? A czy wiesz, że sam wielki wezyr podjął się pilnować skazańca? I czy wiesz, że oprócz jego dwudziestu ludzi pilnuje więźnia armia wielkiego kadiego* [*Kadi, arab. sędzia muzułmański, pełniący funkcje cywilne i religijne.]. A to wszystko dlatego, że sam Allach żąda krwi zabójcy księżniczki Grenady. Żeby twój mąż mógł uciec, musiałbym kazać odwołać tych wszystkich ludzi... i mógłbym stracić tron!
W miarę jak kalif mówił, topniała nadzieja Katarzyny. Zrozumiała, że ten człowiek znajdzie wszelkie możliwe preteksty, by odmówić jej tej jedynej łaski. Z pewnością nienawidził Arnolda bardziej dlatego, że był jej mężem, niż z powodu Zobeidy. Katarzyna jednak jeszcze raz podjęła próbę, by go rozczulić.
– Twoja siostra chciała wydać mnie na uciechę niewolnikom, przywiązać nagą na murach, następnie oddać w szpony swoich mongolskich katów! Arnold zadał cios, by mnie uratować, a ty odmawiasz mi jego życia! I ty mówisz, że mnie kochasz!
– Powiedziałem ci, że nie mogę!
– A czyż nie jesteś tutaj władcą i panem wszystkiego, co żyje? A kimże była Zobeida, jeśli nie tylko jedną z tych pogardzanych tutaj kobiet? I chcesz mi wmówić, że sam wielki kadi, święty człowiek Grenady, żąda głowy mego męża?
– W żyłach Zobeidy płynęła krew samego proroka! – huknął Muhammad. – A kto przeleje krew proroka, musi umrzeć! Zbrodnia zaś jest jeszcze większa, kiedy dokona jej niewierny! Przestań żądać ode mnie rzeczy niemożliwej, Jutrzenko! Kobiety nie są w stanie zrozumieć męskich spraw!
– Gdybyś jednak zechciał... ty, o którym się powiada, że wszystko może!
– Mogę, lecz nie chcę!
Kalif odwrócił się gwałtownie w jej stronę, chwycił ją w nagłym gniewie za ramiona i zbliżył swą czerwoną z wściekłości twarz do jej twarzy.
– Czy nie rozumiesz, słaba kobieto, że twoje prośby podsycają moją niechęć do niego. Dlaczego nie powiesz wprost: uwolnij go, bo go kocham i nigdy nie przestanę kochać? Uwolnij go, bo muszę wiedzieć za wszelką cenę, że żyje... nawet za cenę twoich pocałunków! Szalona! To właśnie twoja miłość do niego – stokroć bardziej niż chęć pomszczenia siostry – powoduje, że tak go nienawidzę! Gdyż nienawidzę go... z całych sił! Rozumiesz? Ponieważ ma to, czego ja sam pragnąłem najbardziej: być kochanym przez ciebie.
– Czy myślisz, że cię pokocham, jeśli go zabijesz? – spytała zimno Katarzyna. – Umarli posiadają siłę, o jakiej ci się nie śniło. Możesz mieć żonę Arnolda de Montsalvy, lecz wdowy nie będziesz mieć nigdy!
Katarzyna wyrwała się z rąk kalifa i odeszła parę kroków, obrzucając go wrogim spojrzeniem. Jakże podobny był w swoim rozwścieczeniu do innych mężczyzn, których kochała, i tych, z którymi walczyła.
Kalif z trudem pokonał swą złość, usiadł na tronie i ujął w dłoń berło, jakby szukając w oznakach władzy obrony przed tą kobietą, której pragnął najbardziej na świecie.
– Nie umrzesz, Jutrzenko – rozpoczął łagodnie.
– Przestań nazywać mnie tym imieniem! – przerwała. – Nienawidzę go! Moje imię brzmi: Katarzyna!
– Nie jestem przyzwyczajony do tych barbarzyńskich imion, lecz spełnię twoją prośbę. Tak więc, nie umrzesz... Katarzyno, ponieważ dopilnuję, żebyś nie mogła tego uczynić! I będę cię miał, kiedy tylko zechcę. Nie... nie protestuj. A na mych dłoniach nie będzie śladów krwi twego męża... ponieważ... ty sama go zabijesz!
W piersi Katarzyny zamarło serce. Myśląc, że się przesłyszała, spytała z niepokojem: – Co powiedziałeś, panie? Chyba źle zrozumiałam...
– Zadasz mu śmiertelny cios swoją małą, śliczną rączką! Posłuchaj: twój mąż znajduje się w głębokim lochu i zostanie tam aż do dnia uroczystości żałobnych mojej siostry, które rozpoczną się za tydzień o zachodzie słońca. Tego dnia umrze, by jego krwawe szczątki mogły towarzyszyć Zobeidzie w drodze na tamten świat i by leżąc w grobie, mogła spoglądać triumfalnie na trupa swego zabójcy. Do tego dnia twój mąż nie dostanie nic do jedzenia ani do picia, nie będzie też spał, żeby lud zobaczył, co moja złość może uczynić z frankońskiego rycerza. Lecz te cierpienia to jeszcze nic w porównaniu z torturami, jakie przyjdzie mu znieść przed samą śmiercią. Na oczach zgromadzonego ludu, oddany w ręce katów, będzie żałował po stokroć, że się urodził... chyba że...
– Chyba że co?... – spytała Katarzyna ze ściśniętym gardłem.
– Chyba że sama skrócisz jego męczarnie. Będziesz bowiem w nich uczestniczyć, moja różo, odziana jak prawdziwa sułtanka. Będziesz miała prawo skrócić jego tortury, zadając mu śmiertelny cios bronią, od której zginęła moja siostra.
A więc to takie rozwiązanie znalazł kalif, by pogrążyć ją w cierpieniu? Pozostawił jej okropny wybór: zadać cios najukochańszej istocie lub patrzeć w milczeniu na męki skazańca! Boże! Jak zabić życie, od którego zależało jej własne?
– Będzie błogosławił śmierć, którą zada mu moja dłoń – wyszeptała sama do siebie.
– Nie sądzę! Ponieważ dowie się, że od tej pory należysz całkowicie do mnie! W dniu kaźni dowie się bowiem, że jeszcze tego samego wieczoru zostaniesz mi poślubiona!
Na twarzy kalifa malowało się tak bezgraniczne okrucieństwo, że Katarzyna odwróciła oczy ze wstrętem.
– A mówi się, że jesteś, panie, dobry, szlachetny i że masz wielkie serce! Ludzie nie znają cię jednak! Nie ciesz się za szybko! Ty też mnie nie znasz! Są pewne granice cierpienia!
– Wiem. Powiedziałaś, że sama się zabijesz... Jednak nie wcześniej niż po dniu kaźni, gdyż nikt oprócz ciebie nie uwolni go od tortury. Musisz żyć dla niego, słodka pani!
Katarzyna spojrzała na kalifa oczami topielca. Cóż to za miłość, która w jednej chwili kazała mówić czułe słowa, a w drugiej poddawała ukochaną osobę najgorszym torturom z zimnym okrucieństwem. A przecież niemożliwe, by w sercu tego poety nie było choć trochę miejsca na odrobinę litości... Katarzyna powoli osunęła się na kolana i pochyliła głowę.
– Panie... błagam cię... Patrz, korzę się u twych stóp, zapominając o dumie i miłości własnej... Jeśli, jak utrzymujesz, choć trochę mnie kochasz, nie pozwól, bym tak strasznie cierpiała. Nie możesz skazywać mnie na torturę, jaką dla mnie będą następne dni, nie możesz pragnąć, żebym umierała powolną śmiercią, mieszkając pod tym samym dachem co ty. Jeśli nie możesz lub nie chcesz darować życia memu mężowi, pozwól mi dołączyć do niego! Pozwól mi dzielić jego cierpienia i jego śmierć, a przysięgam przed Bogiem, że w chwili śmierci będę błogosławić twe imię!
Wyciągnęła do niego swe ręce w błagalnym geście i podniosła piękną, zalaną łzami twarz. Jednak zamiast litości, serce Muhammada stwardniało jak kamień.