Выбрать главу

– Jak mogłabym żyć bez ciebie?... Pozwól mi... użyć sztyletu, bo jeśli nie, to...

W tej chwili dwóch strażników chwyciło ją za ręce, gdyż kalif, domyśliwszy się, że Katarzyna po ugodzeniu męża sama również się zabije, postanowił temu przeszkodzić. Tymczasem skazaniec krzyknął gniewnie: – Zbliżcie się, kaci! Popatrz, kalifie, jak umiera de Montsalvy! Niech Bóg chroni mego króla i niech zlituje się nad mą duszą!

Katarzyna, u kresu sił, upadła na piasek areny i rzuciła błagalnie: – Chcę umrzeć z tobą! Chcę...

Tymczasem kalif skinięciem ręki dał znak katom, by przystąpili do tortur. Tłum zawrzał... kiedy nagle za czerwonymi murami Alhambry ponownie odezwały się bębny...

Wszystkie głowy odwróciły się, wszystkie gesty zamarły, gdyż ich bębnienie w niczym nie przypominało poprzedniego; tym razem bębny waliły szybko, gwałtownie i z dziką wściekłością. Jednocześnie w fortecy rozległy się krzyki, jęki, wycia, okrzyki bólu i zwycięstwa. Dwór kalifa i zgromadzony na placu tłum zamarli w oczekiwaniu czegoś, sami nie wiedząc czego. Tymczasem Abu zdecydował się poruszyć. Nie troszcząc się o maniery, przeraźliwie ziewał...

W tej chwili Josse popuścił uzdę swego narowistego konia, który zaczął galopować na lewo i prawo, tratując wszystko, co napotkał po drodze i łamiąc szyki strażników. Widząc to Walter roztrącił zdumionych sąsiadów i dziesiątkując najbliżej stojących strażników, rzucił się w kierunku szafotu. Olbrzym szalał. Ogarnięty świętym gniewem, jaki zawsze wstępował w niego na polu boju, położył w parę chwil strażników Katarzyny, katów i przyłożył solidnie samemu Bekirowi, który plując zębami wpadł wraz z wieloma innymi prosto pod kopyta szalejącego na swym koniu Jossego. Oniemiała z wrażenia Katarzyna poczuła, że ktoś ciągnie ją za rękę.

– Chodź szybko... – usłyszała cichy głos małego medyka. – Mam tu konia dla ciebie.

Równocześnie zerwał z jej głowy złocony kwef i zarzucił na ramiona ciemny płaszcz, który cudownie znalazł się pod jego suknią.

– A Arnold?

– Walter się nim zajmie!

Istotnie, Walter wyrwał właśnie strzały, którymi przybite były do krzyża ręce Arnolda, po czym zarzucił sobie jego bezwładne ciało na plecy i zbiegł po drabinie z szafotu. Josse zaś opanowawszy swego konia, znalazł się przy nim, prowadząc za uzdę ciężkiego konia bojowego z szerokim zadem. Walter, pomimo dodatkowego ciężaru, lekko na niego wskoczył, po czym spiął go ostrogami ukrytymi pod fałdami sukni. Wielki koń ruszył z kopyta jak kula armatnia, tratując rozsypujący się tłum i leżących na ziemi.

– Jak widzisz – powiedział medyk – poradził sobie sam.

– Powiedz, Abu, co się tutaj dzieje?

– Nic wielkiego: coś w rodzaju małej rewolucji. Potem wszystko ci wyjaśnię. Najważniejsze, że nasz kalif jest zajęty. To odpowiednia chwila. Uciekajmy, nikt nas nie zauważy.

Istotnie, na placu panował wielki zamęt. Wszędzie wybuchały bójki. Kobiety, starcy i dzieci rozpierzchli się w wielkim popłochu na wszystkie strony, uciekając sprzed kopyt oszalałych koni. Strażnicy pałacu ścierali się z zastępem na czarno ubranych jeźdźców, którzy zjawili się nie wiedzieć skąd. Bito się także na trybunach, łącznie z Muhammadem, który poczynał sobie dzielnie. Jęki agonii mieszały się z okrzykami zwycięstwa.

W centrum tego zamieszania znajdował się przywódca czarnych rycerzy, olbrzymi mężczyzna z wielkim rubinem na turbanie. Jego bułat siekł na lewo i prawo niczym miecz archanioła, ścinający głowy jak sierp żniwiarzy kłosy. Katarzyna, umykając z placu boju, ujrzała jeszcze, jak ginie wielki wezyr i jak jego krwawa głowa zwisa u siodła czarnego rycerza.

W królewskim meczecie Alhambry nie przestawano walić w bębny... Miasto oszalało. Katarzyna, jadąc wraz z Abu krętymi uliczkami, wśród białych ścian bez okien, oglądała sceny, które przypomniały jej Paryż z okresu dzieciństwa. Wszędzie bili się ludzie, wszędzie lała się krew. Niebezpiecznie było przejeżdżać pod tarasami, gdyż spadał z nich grad pocisków, dosięgający przeciwnika w ciemności. Abu pospieszył konia.

– Spieszmy się – powiedział. – Możliwe, że bramy miasta zostaną wcześniej zamknięte.

– Dokąd mnie prowadzisz? – spytała Katarzyna.

– Tam, dokąd Walter miał zawieźć Arnolda: do Alcazar Genil, do sułtanki Aminy.

– Ale... dlaczego?

– Odrobinę cierpliwości! Już ci mówiłem, szczegółów dowiesz się później. Jedźmy szybciej!

Cały ten zamęt, te krzyki i jęki nie umniejszały głębokiej radości Katarzyny. Była wolna! I Arnold był wolny! Zniknęło potworne narzędzie tortur, a jej serce biło teraz mocno w rytm kopyt końskich. Na szczęście brama Południowa była jeszcze otwarta, przebyli ją więc galopem i wkrótce ich oczom ukazał się mur okalający dwa pawilony, do których prowadziła brama ze smukłymi kolumnami. Kiedy Abu, zwinąwszy dłoń w trąbkę, wydał dziwny okrzyk, strażnicy pośpiesznie otworzyli bramę. Obaj jeźdźcy przebyli ją galopem i brama za nimi została natychmiast zamknięta i zabarykadowana.

Katarzyna zsunęła się z konia i wpadła w objęcia Waltera, który uniósł ją do góry jak piórko z radością tak gwałtowną, że kazała mu zapomnieć o jego zwykłej powściągliwości.

– Żywa! – krzyknął. – I wolna! Niech będą pochwaleni Odyn i Thor Zwycięzca, którzy pozwolili cię nam odzyskać! Umieraliśmy całymi dniami ze strachu o ciebie.

– A Arnold?... Gdzie jest?

– W pobliżu. Opiekują się nim.

– Nie jest...

Nie miała odwagi dokończyć. Przypomniała sobie, jak Walter wyrywał strzały z jego dłoni, lejącą się krew i bezwładne ciało zwisające z pleców olbrzyma.

– Jasne, jest osłabiony, stracił wiele krwi. Teraz zajmie się nim Abu.

– Pójdźmy doń! – rzekł na to medyk, który z trudem zsunąwszy się z wielkiego konia nadał swemu turbanowi wygląd co nieco zwichrowany.

Ciągnąc Katarzynę za rękę, Abu ruszył za Walterem przez piękną salę udekorowaną mozaikami w kolorowe, kwietne wzory. Dalej znajdował się mały pokój, w którym na jedwabnym materacu leżał Arnold. Obok niego stała nieznajoma kobieta i Josse w swoim wojskowym stroju. Josse na widok Katarzyny uśmiechnął się szeroko, lecz ona, nie troszcząc się ani o niego, ani o nieznajomą, upadła u wezgłowia męża.

Arnold leżał bez czucia, blady jak kreda, ze ściągniętymi rysami i głęboko podkrążonymi oczami. Krew z jego przebitych dłoni zostawiła czerwone plamy na zielonym jedwabnym materacu i na dywanie, lecz przestała się lać. Jego oddech był krótki, słabo wyczuwalny.

– Myślę, że będzie żył – powiedział ktoś poważnym głosem. Katarzyna odwróciwszy się, napotkała głębokie spojrzenie młodej, ładnej kobiety, o twarzy łagodnej, lecz dumnej, której skórę pokrywały dziwne małe znaki niebieskiego koloru. Nieznajoma, widząc zdziwienie Katarzyny, uśmiechnęła się nieznacznie.

– Wszystkie kobiety pochodzące z Wielkiego Atlasu są podobne do mnie.

Jestem Amina. Chodź ze mną! Trzeba zostawić rannego sam na sam z medykiem. Abu-al-Khayr nie lubi, kiedy kobiety mieszają się do jego pracy.

Katarzyna odpowiedziała uśmiechem, ponieważ uprzejmość jest zaraźliwa, a poza tym te słowa przypomniały jej pierwsze spotkanie z Abu w oberży na drodze do Peronne. Abu leczył wówczas Arnolda, którego ona wraz z wujem Mateuszem znalazła rannego i nieprzytomnego przy drodze. Znała zręczność małego medyka, toteż bez sprzeciwu zgodziła się odejść, tym bardziej że zostawał przy nim Walter.

Kobiety udały się do ogrodu i usiadły nad brzegiem wąskiego kanału stanowiącego jego oś. Otoczony był podwójnym pasmem róż, spryskiwanych cienkimi strużkami wody, przydającymi temu miejscu orzeźwiającej świeżości, w której znikało zmęczenie i upał letniej nocy. Na cembrowinie piętrzyły się różnokolorowe poduszki, a obok stały wielkie lampy z pozłacanego brązu i wielkie złote tace, pełne ciastek i soczystych owoców. Amina odesławszy służące, które zniknęły jak mgła w czeluściach ogrodu, poprosiła Katarzynę, by ta usiadła koło niej.