Obie kobiety przebrały się za służące z dobrego domu. Maria za pomocą packi na muchy zrobionej z piór wachlowała rannego, a Katarzyna trzymała jego dłoń owiniętą bandażami. Ręka ta była gorąca i Katarzyna z niepokojem patrzyła na twarz Arnolda i jego zamknięte oczy. Abu kazał przebrać go za kobietę, więc wyszukano największe kobiece szaty, ubierając Arnolda w zasłony z niebieskiej satyny w złote paski, w szerokie spodnie i haftowane pantofle. Wyglądał jak wielka dama złożona niemocą.
– Co powiemy, jeśli napotkamy ludzi kalifa? – spytała Mansoura, sadowiąc się w lektyce.
– Że eskortujemy starą księżniczkę Zeinabę, babkę emira Abdullaha, panującego w Almerii, powracającą z wizyty u sułtanki, z którą żyje w wielkiej przyjaźni.
– I uwierzą nam?
– Kto ośmieli się nie uwierzyć? – przerwał mały medyk. – Kalifowi zależy na dobrych stosunkach z Abdullahem, gdyż Almeria jest najważniejszym naszym portem. Co do mnie, to normalne, że jako medyk towarzyszę starszej damie w podróży – dodał sadowiąc się na poduszkach.
W nocnej ciszy słychać było jedynie stąpanie końskich nóg. W pobliskim mieście trwało zamieszanie. Wszystkie światła były zapalone, a na murach płonęły ogniska. Grenada lśniła w nocy jak wielki robaczek świętojański.
– Kalif załatwia swoje porachunki – rzekł Mansour. – Musimy jechać szybciej! Jeśli zostanę rozpoznany, nie mamy szans, jest nas tylko dwudziestka.
– Zapominasz o nas, panie! – wtrącił Walter jadący tak blisko lektyki, że Katarzyna mogłaby go dotknąć. – Mój przyjaciel to tęgi chwat, a ja sam potrafię się bić za dziesięciu!
Wzrok Mansoura padł na olbrzyma. Katarzyna po brzmieniu jego głosu domyśliła się, że uśmiecha się mówiąc: – No to powiedzmy, że jest nas trzydziestu jeden i niech Allach nad nami czuwa!
Po tych słowach ruszył na czoło kolumny, która wkrótce stała się mniej widoczna na ciemnej wiejskiej drodze. Niebawem światła Grenady zniknęły za skalistym wzgórzem.
– Droga przez góry nie będzie łatwa – powiedział Josse – lecz z drugiej strony łatwiej się w nich bronić.
Nagle ciszę nocną przerwał brutalny rozkaz i grupa stanęła. Zaniepokojona Katarzyna rozsunęła zasłony lektyki, rzuciwszy pełne troski spojrzenie na Arnolda. Ten jednak spał głęboko, nieczuły na to, co się wokół dzieje. Skaliste wzgórze zniknęło i znowu widać było Grenadę i pałac Aminy.
– Popatrzcie! Uciekliśmy w porę!
W oddali widać było grupę rycerzy w białych płaszczach, którzy z zapalonymi pochodniami i zielonym sztandarem kalifa na czele stanęli u bram Alcazar Genil, żądając ich otwarcia.
– Jesteśmy zbyt daleko, żeby mogli nas zauważyć. Błogosławiony niech będzie Mahomet, gdyż musielibyśmy się bić jeden na pięciu.
Atak nastąpił dwa dni później w samym środku gór o zachodzie słońca. Uciekinierzy zmierzali górską drogą wiodącą nad przepaścią, na której dnie płynął rwący potok. Na tej wysokości nie było tak gorąco jak w Grenadzie. Niedaleko już leżał śnieg, a droga wiodła prosto w kierunku pionowych ścian, nad którymi górowały trzy olbrzymie szczyty. Mansour wskazał palcem na największy z nich i rzekł: – Nazywa się Mulhacen, ponieważ jest w nim ukryty grób kalifa Moulaya Hacena. Zamieszkują go same sępy, orły i rozbójnicy słynnego Jednookiego.
– Jesteśmy zbyt silni, by obawiać się rozbójników! – rzucił Walter z pogardą.
– Nie jest to takie pewne! – odparł Mansour. – Kiedy Jednooki potrzebuje złota, oddaje się w służbę kalifa i wtedy ze wzmocnionymi siłami potrafi być groźny!
Ostatnie ukośne promienie słońca oświetlały białe burnusy i złocone hełmy fałszywych strażników kalifa, które odcinały się jasnymi plamami na tle czarnych skał. Nagle rozległy się dzikie i tak przenikliwe wycia, że konie stanęły dęba. Jeden z nich zrzucił swego jeźdźca z grzbietu na dno przepaści. Zza skały ukazał się najpierw jeden wojownik... a wkrótce zaroiło się na ścieżce. Byli to ludzie gór, odziani w straszne łachmany, lecz ich bułaty błyszczały bardziej niż ich ostre zęby. Dowodził nimi mały i szpetny mężczyzna w brudnym turbanie na głowie z wetkniętym weń pękiem orlich piór i z brudną przepaską na oku.
– To Jednooki! – krzyknął Mansour. – Zgrupujcie się wokół lektyki! W dłoniach wojowników błysnęły bułaty. Walter popędziwszy konia stanął do walki ramię w ramię z wodzem, krzycząc do Jossego, żeby osłaniał lektykę.
Tymczasem zasłony lektyki rozsunęły się raptownie ukazując twarz Arnolda, który odepchnąwszy Katarzynę starającą się go powstrzymać, krzyknął: – Dajcie mi broń! Konia i broń!
– Nie! – jęknęła Katarzyna. – Jesteś jeszcze za słaby!
– Kto to powiedział? Czy uważasz, że będę przyglądać się bezczynnie, jak inni rozganiają tę hałastrę? Siedź tu i nie ruszaj się! A ty, Abu, czuwaj nad nią, by nie zrobiła jakiegoś głupstwa!
I z wściekłą niecierpliwością rozdarł owijające go niebieskie szaty, zostając w samych spodniach i w bolerku, zbyt wąskim jak na jego szerokie ramiona.
– Dajcie mi konia! Broń! – powtórzył.
– Oto broń! – rzekł Josse podając mu własny bułat. – Możesz też wziąć, panie, mojego konia!
– A ty?
– Ja wezmę konia rycerza, który spadł w przepaść. Nie martw się o mnie, panie!
– Arnoldzie! – krzyknęła Katarzyna. – Błagam cię!
On jednak nie słuchał. Wskoczył zgrabnie na rumaka i ścisnąwszy jego boki nagimi stopami dołączył do Mansoura i Waltera, zmagających się wściekle z dziesiątką zbójników. Jego pojawienie się podziałało jak wybuch pocisku. Na widok tego wielkiego mężczyzny w damskich szatach, w zwiewnych muślinach, który rzucił się w wir walki z okropnym okrzykiem na ustach, nieprzyjaciel oniemiał. Z chwili nieuwagi skorzystał Mansour, gromiąc napastników jak muchy...
– Nie umkniesz mi, Mansourze! – krzyknął Jednooki przenikliwym głosem. – Kiedy dowiedziałem się o twojej ucieczce, byłem pewien, że udasz się tą trudną drogą do Almerii, dzięki czemu wpadłeś prosto w moją pułapkę!
– W twoją pułapkę? – odparł pogardliwie książę. – To za wiele powiedziane! Wiedziałem, że myszkujesz w tej okolicy i wcale się ciebie nie wystraszyłem, jak widzisz! Lecz jeśli liczysz na złoto i klejnoty, to się zawiedziesz. Nie posiadamy nic oprócz broni.
– Zapomniałeś o swej głowie! Kalif zapłaci mi za nią dziesięć razy tyle, ile sama waży, i wreszcie wjadę do Grenady jako zwycięzca!
– Kiedy twoja własna głowa zgnije na murze, wtedy będziesz spoglądał na Grenadę jako zwycięzca!
Dalsza potyczka słowna została zagłuszona szczękiem broni. Maria przytuliła się do Katarzyny drżąc jak osika.
– Jeśli nas pojmą – szepnęła dziewczyna – tobie nic się nie stanie, bo kalif cię kocha... lecz ja zostanę wydana katu i wbita na pal...
– Nie pojmą nas nigdy! – odparła Katarzyna z ufnością, której w głębi serca wcale nie odczuwała.
Dzień chylił się ku zachodowi. Słońce oświetlało już tylko ośnieżone szczyty. Zbocza pociemniały. Śmierć zbierała swe żniwo po obu stronach. Czasem z przeraźliwym rzężeniem koń wraz z jeźdźcem spadał w przepaść. Po stronie rozbójników straty w ludziach były znaczne, a uciekinierzy stracili tylko pięciu ludzi. Katarzyna bezwiednie wbiła paznokcie w dłonie, zaciskając zęby, Maria zaś nie mogła oderwać wzroku od krwawego widowiska, obawiając się ewentualnej klęski. Abu zagłębił się w modlitwie, przesuwając paciorki różańca...
Raptem potworny ryk odbił się szerokim echem po górach. Katarzyna rozsunęła zasłony lektyki i ujrzała, jak Arnold jednym wprawnym cięciem odrąbał głowę Jednookiego, która upadła na ziemię jak pocisk. Lecz to, co zobaczyła obok, było jeszcze straszniejsze: Walter na koniu z otwartymi w nie kończącym się okrzyku ustami i lancą, która utkwiła mu w piersi, a następnie jego upadek na ziemię.