Выбрать главу

– To niewiarygodne! – krzyknęła oszołomiona Katarzyna. – Ermengarda, która chciała za wszelką cenę połączyć mnie z księciem Filipem!

– Możliwe... dopóki sama wierzyła, że jest to dla ciebie najlepsze rozwiązanie. Lecz kiedy zrozumiała, że raczej dasz się posiekać, niż zaprzestaniesz poszukiwań pana Arnolda, zrezygnowała ze swego pomysłu i postanowiła ci pomóc. Starszej pani zależy przede wszystkim na twoim szczęściu. Nie możesz sobie wyobrazić, ile zamieszania było przez nią przed moim wyjazdem. Z trudem udało mi się wyperswadować jej podróż statkiem!

– Kochana Ermengarda... – westchnęła Katarzyna z rozczuleniem.

– To wyjątkowa kobieta... Lecz powiedz mi, skąd hrabina mogła wiedzieć, że dotrę żywa do Grenady i że odnajdę Arnolda?

Jakub Serce uśmiechnął się kpiąco i rzekł: – Hrabina zna cię dobrze! Wiedziała, że gdyby twój mąż został uwięziony w samym sercu Afryki, znalazłabyś sposób, żeby go stamtąd wyrwać! Oczywiście droga byłaby tylko trochę dłuższa...

Zbliżał się świt, kiedy w kajucie znajdującej się na rufie Walter wyzionął ducha z twarzą zwróconą w stronę morza, którego nie dane już mu było przebyć. Jego agonia była straszna. Powietrze nie docierało do poszarpanych płuc i walka ze śmiercią była z góry przegrana.

Przebywający wraz z nim w kajucie Katarzyna, Arnold, Abu, Josse, Maria i Jakub Serce w milczeniu uczestniczyli w beznadziejnej walce olbrzyma o życie.

W końcu nastąpiły ostatnie konwulsje i westchnienie podobne do rzężenia, po czym olbrzymie ciało zesztywniało kołysane łagodnie ruchami zakotwiczonego statku, który w tej chwili zazgrzytał ponuro, a mewy i rybitwy siedzące na pokładzie zerwały się do lotu z przeraźliwym jazgotem.

Katarzyna zrozumiała, że to koniec. Szlochając dotknęła dwoma palcami powiek przyjaciela, zamykając na zawsze jego oczy, po czym przytuliła się do Arnolda ukrywszy zalaną łzami twarz na jego piersi.

Przygnębiającą ciszę przerwało ciche kaszlnięcie Jakuba.

– Kiedy wstanie słońce, wrzucimy jego ciało do morza.

– Nie! – zaprotestował Abu. – Obiecałem mu, że dopilnuję jego pochówku. Zaraz ci powiem, co masz czynić!

Obaj wyszli, a Katarzyna uklękła z Arnoldem przy łożu zmarłego, by pomodlić się za jego duszę. Dołączyli do nich Josse i Maria. Mimo że Josse miał oczy błyszczące od łez, to nie spuszczał wzroku z małej Marii, którą od pewnego czasu jakby wziął pod swoją opiekę.

Trzy godziny później przed załogą zgromadzoną na pokładzie „Magdaleny”, przy nieustających dźwiękach okrętowego dzwonu towarzyszącemu pochówkowi, odbyła się niecodzienna ceremonia.

Statek powoli wpłynął do portu, a za nim płynęła łódź żaglowa, wyłożona słomą, na której leżało ciało Normandczyka owinięte całunem. Na wysokości latami morskiej Montsalvy wskoczył do łodzi i podniósł żagiel, następnie, po linie łączącej statek z łodzią, Arnold wspiął się na „Magdalenę”. Po powrocie na pokład przeciął sznur. Barka, jakby popychana niewidzialną ręką, nabrała wiatru w żagiel i szybko minęła czerwony kadłub statku o spuszczonych wiosłach. Zebrani na pokładzie widzieli, jak unosi długi, biały kształt. Wtedy Abu podał Arnoldowi wielki jesionowy łuk. Umieściwszy w nim płonącą strzałę, napiął muskuły... Strzała świsnęła i utkwiła w samym środku łodzi, zapalając słomę. Barka momentalnie stanęła w płomieniach. Ciało zniknęło za zasłoną ognia, podniecanego przez wiatr, który uniósł łódkę na pełne morze...

Arnold opuścił łuk i spojrzawszy błyszczącymi oczami na Katarzynę rzekł: – Tak odchodzili ongiś drogą ku wieczności kapitanowie statków-wężów. Ostatni wiking miał taki pogrzeb, jakiego sobie życzył...

Następnego dnia o świcie niebiesko-czerwony żagiel „Magdaleny” został wciągnięty na maszt i statek Jakuba Serce majestatycznie opuścił port w Almerii. Katarzyna przytulona do Arnolda pod wspólnym płaszczem spoglądała na oddalające się białe miasto, starając się wypatrzyć wśród ruchu panującego na nabrzeżu śmieszny, pomarańczowy turban Abu-al-Khayra.

Po śmierci Waltera było jej ciężko na duszy, gdyż jemu zawdzięczała odzyskane szczęście, lecz mały medyk nie pozwolił jej na rozczulenie.

– Mędrzec powiedział: „Nieobecność istnieje dla tych, którzy nie potrafią kochać. Jest jak zły sen, z którego człowiek budzi się pewnego dnia, żeby natychmiast o niej zapomnieć”... Pewnego dnia zapukam do waszych drzwi. Muszę zbadać jeszcze wiele dziwnych zwyczajów, jakim hołdujecie w waszym kraju – dodał.

Kiedy miasto zniknęło z oczu, Katarzyna udała się na dziób, by obserwować, jak statek tnie niebieską wodę morską, i krążące nad pokładem białe mewy. Daleko za horyzontem czekała Francja, ziemia rodzinna, śmiech małego Michała, poczciwa twarz Sary, żylaste ręce i wierne oczy ludzi z Montsalvy. Spojrzała na Arnolda, którego wzrok również błądził po linii horyzontu.

– Wracamy do domu... – szepnęła. – Czy tym razem już na zawsze?

Uśmiechnął się do niej na swój sposób, czule i kpiąco zarazem, po czym odparł: – Sądzę, kochana, że to ostatnia wędrówka pani de Montsalvy!

„Magdalena” wypłynęła na pełne morze, nabrała wiatru w żagiel i jak ogromny, wyzwolony ptak uleciała na grzbietach niebieskich fal.

Epilog

CZAS KOCHANIA

Od samego brzasku dwaj bracia zakonni uwijali się w pocie czoła, na zmianę pociągając za wielki dzwon opactwa Montsalvy, który nie przestawał dzwonić, głosząc radosną nowinę. Jednocześnie na murach obronnych rozlegały się dźwięki trąbek.

Od trzech dni do bram nowego zamku, którego białe wieże górowały nad głębokimi dolinami, ściągały lektyki, rycerze, powozy i wojownicy, paziowie i służba, a całe miasteczko było postawione na równe nogi. Powiadano, że Sara, zarządzająca w zamku służbą, pokojówkami i kucharzami, nie wiedziała, w co ręce włożyć, i że wkrótce zabrakło miejsca dla gości, pomimo zapełnienia się domu gościnnego opactwa i wszystkich domów w miasteczku. Tego jednak dnia wszystko lśniło, a pośród wspaniałego orszaku, który wyszedł z kościoła i skierował się do nowego zamku, panowała atmosfera największej radości. Całe miasteczko było ustrojone, od progów po dachy domów. Z kufrów powyciągano odświętne stroje z najlepszej wełny, wykrochmalono najstrojniejsze czepki. Dziewczęta wplotły we włosy nowe wstążki, a chłopcy założyli czapki na bakier i przyglądali się pannom zadziornie, starając się zgadnąć, z którą z nich znikną w pobliskim lesie, kiedy zapadnie zmierzch.

Było to największe święto w dobrach Montsalvy od dziesięciu lat. Świętowano odzyskany dobrobyt, inaugurację nowego zamku i ostateczne osiedlenie pana Arnolda i pani Katarzyny w ich dobrach, wreszcie chrzest małej Izabeli, którą niedawno młoda dziedziczka wydała na świat.

Stawiła się cała szlachta z odległości dwudziestu mil wokół. Przybyli też wysłannicy królewscy z życzeniami dla właścicieli miasteczka. Zjawili się także królewscy kapitanowie, którzy z radością odnaleźli starego towarzysza broni, uznanego dawno za straconego.

Największą atrakcją byli jednak ojciec i matka chrzestni. Szli na przedzie orszaku tuż za Sarą odzianą w purpury i koronki z Brugii, która dumnie niosła niemowlę. Ludzie na ich widok przyklękali z szacunkiem, nieczęsto bowiem zdarzało się witać w surowej Owernii samą królową i konetabla Francji! Matką chrzestną była bowiem sama królowa Yolanda Andegaweńska, piękna i imponująca w swej złotej koronie, podtrzymującej czarny, haftowany złotem woal. Chrzestnym zaś był Richemont w kapeluszu zdobionym wielkimi perłami. Prowadził królową za rękę po kobiercu rozesłanym na gościńcu w deszczu spadających na nich płatków kwiatów i liści rozrzucanych przez młode dziewczęta. Obydwoje odpowiadali skinieniem ręki na pozdrowienia i entuzjastyczne okrzyki tłumu, radującego się wiejskim świętem, któremu obecność tej pary nadawała blasku królewskiej uroczystości.