– Bądź spokojna, pani Katarzyno, już my będziemy ją mieć na oku! Ponieważ kobiety doszły do bramy klasztornej, Gauberta skłoniła się głęboko i ruszyła w swoją stronę.
Katarzyna walcząc ze łzami, weszła do środka wpuszczona przez brata furtiana, który poinformował ją, że przeor czeka na nią w sali kapitulnej.
– Daje lekcję małemu panu! – dodał z poczciwym uśmiechem.
– Lekcję? Dzisiaj?
– Oczywiście! Jego wielebność nie lubi tracić czasu, nawet podczas oblężenia.
W rzeczy samej, wkrótce do jej uszu doszedł głos małego Michała recytującego wiersz. Skrzypienie drzwi pchniętych dłonią Katarzyny przerwało recytację w pół słowa. Michał siedział na taborecie, z którego zwisały jego za krótkie nóżki, a naprzeciwko niego stał przeor ze skrzyżowanymi ramionami, trzymając się za podbródek. Na widok matki malec zrobił zawiedzioną minę.
– Och! Pani matko! Dlaczego przyszłaś tu o tej porze?
– A nie powinnam?
– Tak, nie powinnaś! Mam nadzieję, że nic nie słyszałaś?
Po tym niespokojnym pytaniu Katarzyna domyśliła się, że Michał uczył się wiersza, który miał jej ofiarować z pewnością na Wielkanoc wraz z życzeniami świątecznymi. Uśmiechnęła się więc, przybierając niewinną minę.
– Nic nie słyszałam. Drzwi były przecież zamknięte, lecz jeśli ci przeszkodziłam, to bardzo cię przepraszam.
– Nic to – odparł Michał wspaniałomyślnie – jeśli nic nie słyszałaś.
– Na dzisiaj lekcja skończona – rzekł przeor gładząc ucznia po złocistej głowie. – Dosyć się napracowałeś, a teraz możesz iść do Sary.
Malec zeskoczył z taboretu, podbiegł do matki i objął jej nogi swymi małymi ramionami.
– Proszę mamy... czy mógłbym nie wracać od razu do domu?
– A gdzie chcesz pójść?
– Do Augusta! On dzisiaj zaczyna robić wielką gromnicę wielkanocną i powiedział mi, że mogę przyjść.
Katarzyna podniosła go z ziemi, przycisnęła do piersi i ucałowała w okrągłe, pokryte miękkim puszkiem policzki.
– Możesz iść, synu! Ale nie zanudzaj Augusta i nie siedź u niego za długo. Sara by się niepokoiła.
Michał obiecał wszystko, czego chciała, cmoknął ją w nos i ponieważ pilno mu było podziwiać sztuczki mistrza Augusta, ześlizgnął się na ziemię i ruszył biegiem, odprowadzany czułym spojrzeniem matki i przeora.
– Ma cały zapał i ciekawość ojca! – powiedział brat Bernard.
– To prawdziwy Montsalvy – odparła dumnie Katarzyna – lecz zastanawiam się, czy nie jest bardziej podobny do swego wuja Michała niż do ojca. Jest delikatniejszy niż mój mąż, mniej gwałtowny. To prawda... jest jeszcze taki mały... Ale muszę przyznać, że niektórzy z was zadziwiają mnie, a przede wszystkim ty, ojcze. Podczas gdy grozi nam śmiertelne niebezpieczeństwo, dajesz lekcję Michałowi, a mistrz August przygotowuje gromnice na Wielkanoc. A kto wie, czy będziemy jeszcze żywi podczas świąt?
– Czyżbyś w to wątpiła, pani? Zbyt słabo ufasz Bogu, moja córko! Wielkanoc już za dwa tygodnie. Może nie będzie tak wesoło jak zwykle, lecz wierzę, że wszyscy się zbierzemy, by chwalić naszego Pana.
– Och, żebyż cię wysłuchał! Przyszłam tu, by cię zapytać, ojcze, co zrobimy teraz, kiedy biedny brat Amabl... Pomyślałam, że może przez podziemne przejście zamku...
– Oczywiście! Wykorzystamy je, by wysłać następnego posłańca.
– Kto jednak podejmie tak wielkie ryzyko? Potworna śmierć brata Amabla na pewno osłabiła odwagę niejednego osiłka.
– Nic się nie bój, mam już człowieka, którego nam potrzeba. Przyszedł do mnie jeden z chłopców z Krzyża Koguta. Chce ruszyć jeszcze tej nocy.
– Tak szybko? Dlaczego?
– Z powodu zajęć rolniczych. Otóż padało przez cały dzień i tej nocy może wszystko zmrozić, lecz jak tylko ziemia wyschnie, trzeba będzie przejść przez kratę i oczyścić zboża z ostów. Trzeba też posadzić kapustę i jarzyny. Gdyby oblężenie się przedłużało, to roboty kwietniowe nie zostaną wykonane i nie będzie zbiorów. Nie ma tu takiego, kto by nie zaryzykował życia dla ocalenia swych plonów.
– Ktoś powiedział, że jest inny sposób, by ocalić Montsalvy... łatwiejszy... – Jaki?
– Oddać Béraultowi Apchierowi to, czego tak pożąda: bogactwa zamku i...
– I ciebie, pani? Ależ to istne szaleństwo! Kto ci wbił taki pomysł do głowy?
Katarzyna opowiedziała mu pokrótce scenę przy studni, a przeor przysłuchiwał się jej z nie ukrywanym zniecierpliwieniem.
– To Gauberta ma rację! – krzyknął, kiedy Katarzyna skończyła. – A Augustyn jest winien, że wbija dziewczynie do głowy pomysły, które ani nie przystoją jej stanowi, ani nie są zbyt mądre. Już od jakiegoś czasu myślę o tym, żeby śledzić ją potajemnie: spotyka się z ludźmi, którzy mi się nie podobają.
– Z kim? Z chłopakiem?
– Nie, nie z chłopakiem. Już bym to wolał. Z Ratapennadą. Otóż ostatnimi czasy różni ludzie spotykali ją często w okolicy chaty czarownicy. Jeśli temu nie przeszkodzimy, nieszczęsna gotowa zaprzedać duszę dla ziszczenia swych nierozumnych marzeń.
W środku nocy jakiś cień spuścił się po drabinie do tajemnego przejścia pod zamkiem. Niósł łuczywo, sztylet i list. Zanim zniknął w czeluściach, do Jossego, który go odprowadził, posłał uśmiech, mrugnął okiem i pomachał ręką.
Od tego czasu słuch po nim zaginął...
Rozdział trzeci
W PODZIEMIACH...
Atak nastąpił o świcie. Korzystając z ostatnich zimnych chwil nocy, kiedy to ludzie są zesztywniali od długiego czuwania i niezbyt zdatni do obrony, Bérault d’Apchier skierował swych zbirów do ataku na dwa punkty murów, które wydawały mu się najsłabsze.
W nocy rozbójnicy zdołali bezszelestnie wypełnić część fosy faszynami i kiedy tylko niebo pojaśniało, ustawili drabiny w tych dwóch miejscach.
Przygotowania te, choć wykonywane z dużą ostrożnością, nie uszły uwagi strażników i kiedy pod wodzą bękarta Gonneta żołdacy rzucili się do drabin, powitał ich taki grad kamieni i strumienie wrzącego oleju, że zmuszeni zostali do szybkiego odwrotu. Gonnet oparzony w ramię uciekał, wyjąc jak ranny wilk i wygrażając obrońcom miasta pięścią. Ze złości podpalił najbliższą fermę, która wkrótce strzeliła w niebo wysokimi płomieniami.
Mieszkańcy zgromadzeni wokół Katarzyny na murach patrzyli, jak pochłania ją gęsty, czarny dym, który wiatr rozciąga po szarym niebie długimi, brudnymi pasmami. Maria Bru, opierając się na ramieniu męża, płakała rzewnymi łzami widząc swój dobytek trawiony przez płomienie.
– Oddamy wam wszystko – rzekła z przejęciem Katarzyna. – Jak tylko przegnamy tych bandytów, odbudujemy wasz dom.
– Z pewnością odbudujemy! – potwierdził Saturnin. – Wszyscy się do tego przyłożymy. Niebawem zaś nadejdzie pomoc, gdyż nie mamy wiadomości o naszym posłańcu, a to oznacza, że udało mu się przejść.
Katarzyna spojrzała na niego z wdzięcznością i żeby pocieszyć nieco Marię, wręczyła jej trzy złote monety.
Następnego dnia został odparty kolejny atak i ponownie spłonęła ferma, tym razem Krzyż Koguta.
Podczas wieczornej narady w zamku ziołowe wino miało gorzki smak.
– Jak tak dalej pójdzie, to codziennie spłonie jedna ferma lub folwark, a do Wielkanocy nie pozostanie wokół nic, tylko spalona ziemia!
– powiedział Felicjan Peuch, młynarz, wyrażając głośno myśli ogółu.
– Posiłki nadejdą o wiele wcześniej – odpalił Mikołaj Barral.