Выбрать главу

– Na pomoc!... Na pooooo...

Dłonie zacisnęły się kurczowo. Katarzyna próbowała w panice uczepić się czegoś, lecz ręce ześlizgnęły się po kamieniu, a brutalny cios napastnika powalił ją na ziemię.

Na szczęście upadła w poprzek machikułu i jej uda, brzuch i piersi zawisły w próżni, lecz rękom udało się uczepić desek. Znowu zawyła, podczas gdy napastnik kopał ją po plecach i nerkach, by wepchnąć ją do dziury. Na szczęście usłyszano jej krzyki i już dało się słyszeć, że ktoś nadbiegał. Napastnik przestał atakować, a w ciemności zamajaczył blask łuczywa.

– Pani Katarzyno! – krzyczał stary Donat de Galauba, który nadciągał w towarzystwie dwóch innych ludzi. – Co się stało?

Pochylił się, by podnieść Katarzynę, która traciła siłę w rękach.

– Uwaga! – ostrzegł jeden z ludzi – machikuł jest pod nią otwarty!

Może wpaść do fosy!

– Szybciej! – jęknęła. – Spadam!...

Donat szybko chwycił Katarzynę w pasie, a drugi uczepił się jego paska, by oboje nie wpadli do dziury, po czym wspólnymi siłami wyciągnęli kasztelankę i ułożyli ostrożnie na posadzce.

Była blada jak kreda, a w jej spojrzeniu widoczne było bezgraniczne przerażenie.

__Był tam... schowany we wnęce przy schodach. Rzucił się na mnie od tyłu...

– Kto to był? Widziałaś go, pani?

– Nie, nie rozpoznałam go. Chciał zepchnąć mnie do fosy, lecz pan Bóg pozwolił, bym mogła uczepić się desek... Wtedy zaczął mnie okładać...

Donat ujął jej mokrą i czerwoną od krwi rękę.

__ jesteś pani ranna! Muszę natychmiast zanieść cię do zamku. Sara się tobą zaopiekuje.

Katarzyna pokręciła głową z ożywieniem.

– Ranna... Nie zauważyłam. To nic poważnego. A ty biegnij szybko za tym człowiekiem! Zostaw mnie tutaj, Donacie!

– Ludzie, którzy przybyli tu ze mną, już ruszyli jego śladem! Leż spokojnie pani!

Jednak strach złamał jej nerwy. Jęcząc chwyciła kurczowo starego za ramiona.

__Muszę wiedzieć... Muszę się dowiedzieć, kto chciał... Ktoś mnie nienawidzi, Donacie... Ktoś mnie nienawidzi i muszę się dowiedzieć...

Łagodnie, jak dobry ojciec, pogładził ją po mokrym od potu czole.

– Nikt cię tutaj nie nienawidzi, pani. Wiemy, że jest wśród nas zdrajca. Ze zdrajcy zamienić się w mordercę droga niedaleka. Ale nie martw się, znajdziemy go...

Łatwiej było powiedzieć, niż zrobić, gdyż żołnierze wrócili z nietęgimi minami. Okazało się, że schody prowadzą do wąskiej i ciemnej uliczki otaczającej opactwo. Cały teren o tej porze był bezludny i nietrudno było się ukryć w ciemnościach. Żołnierze roznieśli wieść o napadzie na kasztelankę, tak że tłumek ludzi zaniósł ją do zamku, oddał pod opiekę Donatki i Sary, które pośpiesznie ułożyły ją w łóżku.

W rękach Sary szybko przyszła do siebie. Ochmistrzyni po oczyszczeniu rany na ramieniu przyłożyła jej kataplazm z liści babki lancetowatej. Na szczęście rana nie była głęboka. Fałdy wielkiej, czarnej peleryny okrywającej kasztelankę nie pozwoliły napastnikowi zadać zbyt mocnego ciosu. Najwidoczniej chciał, by śmierć kasztelanki wyglądała na wypadek.

Otworzywszy oczy ujrzała wokół siebie trzy twarze: Donatki, Sary i Marii, które stały u wezgłowia, wyglądając jak trzy alegorie trzech wieków życia. Aby je uspokoić, Katarzyna próbowała się uśmiechnąć. Uniosła się na poduszkach i spojrzała kolejno na trzy pary wpatrzonych w nią oczu:

– Musicie mi obiecać, że gdyby przytrafiło mi się coś złego... Nie, nie! Nie zaprzeczajcie: wszystko może się zdarzyć. Możliwe, że mój napastnik powtórzy swoją próbę, jeśli będzie miał czas...

– Nie zdąży! – zaprotestowała żywo Maria. – Josse przeczesuje miasto, wypytuje ludzi. Kiedy przed chwilą zobaczył, jak cię niosą, mało nie oszalał. „Przysiągłem panu Arnoldowi na własne życie, że nic złego nie przytrafi się pani Katarzynie ani dzieciom w czasie jego nieobecności – powtarzał chwytając się za głowę. – Gdyby mordercy się udało, chyba skończyłbym ze sobą!...”

– To byłaby ostatnia rzecz do zrobienia po mojej śmierci – odparła surowo Katarzyna. – Wtedy Michał i Izabelka potrzebowaliby obrońcy! Właśnie o tym chciałam mówić. Obiecajcie mi, że jeśli umrę, uratujecie moje dzieci wszelkimi sposobami. Ukryjcie je wśród innych dzieci, żeby nie wpadły w szpony Béraulta. Ukryjcie je u Gauberty! Jest mi oddana, a sama ma dziesięcioro: dwojga więcej nie będzie widać. Kiedy powróci spokój, zaprowadźcie je do Angers, do królowej Yolandy, która wychowa je zgodnie z tradycją, zapewni im ich prawa... pomści rodziców... Przysięgnijcie!

Stara Donatka i Maria podniosły dłonie, lecz Sara zrobiła kilka nerwowych kroków po pokoju. Cała poczerwieniała na twarzy, a jej oczy ciskały błyskawice zmieszane ze łzami.

– Jeszcze nie umarłaś, jeśli się nie mylę! – krzyknęła gniewnie. – A przy tym dyktujesz nam tu twoją ostatnią wolę, jakbyśmy były tępe na umyśle. Myślisz, że potrzebne nam przysięgi, żeby spełnić swój obowiązek, na wypadek gdybyś...

Nagle zamilkła w pół słowa, spojrzała na Katarzynę oczami pełnymi łez i jak wielki, czarny ptak upadła przy łóżku ukrywszy twarz w posłaniu.

– Zabraniam ci mówić o śmierci! – szlochała. – Zabraniam! Gdybyś umarła... czy sądzisz, że twoja stara Sara mogłaby cieszyć się słońcem, podczas gdy ty odeszłabyś w wieczny mrok? Wiesz, że nie mogłabym... Nie proś więc, bym przysięgała... bo nie mogłabym dochować przysięgi.

Szloch wstrząsał jej piersią i Katarzyna, wzruszona ogromem rozpaczy starej przyjaciółki, przytuliła jej głowę do piersi i pogłaskała jak dziecko. Nie mogła mówić, gdyż wzruszenie ściskało ją za gardło.

Od wielu lat Sara była dla niej jak druga matka. Dzieliła z nią złe i dobre chwile i wiele razy narażała życie dla tej, którą nazywała własnym dzieckiem. Czasem nawet Katarzyna myślała, że ta córa bohemy spotkana na Dziedzińcu Cudów zajmowała w jej sercu więcej miejsca niż własna matka, żyjąca z dala od niej na burgundzkiej ziemi. Trochę się tego wstydziła, lecz wiedziała od dawna, że serce nie sługa i nie zawsze bije tam, gdzie powinno...

Kiedy w jakiś czas później do komnaty wszedł Josse, zastał całe damskie towarzystwo szlochające jak bobry. Spojrzał na cztery zasmarkane kobiety, po czym położył dłoń na ramieniu Marii, pokłonił się swej pani, która łagodnie odsunęła Sarę, czekając na wiadomości.

– Zdaje się, pani, że miałaś do czynienia z duchem, który potrafi rozpłynąć się w powietrzu. Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał. Ten ktoś musi być diabelsko zręczny. Albo... ma wspólników!

Wspólników? Całkiem możliwe... Kto mógłby zapewnić, że napastnik i zdrajca to ta sama osoba? Wszyscy przypuszczali, że zdrajcą jest kobieta. Razem stanowiliby dwóch wrogów, tym bardziej niebezpiecznych, gdyż cieszących się zaufaniem...

Josse zbliżył się do łóżka i by przywrócić swą panią do rzeczywistości, położył delikatnie palce na zaciśniętej na pościeli pięści. Otworzyła oczy.

– Słucham, Josse?

– Pani jest zmęczona, przepraszam, ale Mikołaj chciałby wiedzieć, czy podjęta decyzja obowiązuje i czy nadal jesteś zdecydowana...

– Bardziej niż kiedykolwiek! Zrobimy to jutro o zmierzchu. Znajdź mi człowieka, który potrafi... zmusić do mówienia tego, którego chcemy schwytać. Tylko nie Marcina Cairou. On go zbyt nienawidzi. Ja będę czekała na wynik ekspedycji w komnacie na dole wieży: chcę, by informowano mnie natychmiast.

– W wieży? A czy będziesz mogła już jutro wstać z łóżka? Gniewne błyski w oczach kasztelanki zajęły miejsce łez. Gorączka zabarwiła jej blade policzki na czerwono, lecz w spojrzeniu rzuconym intendentowi była nieugięta wola, która czyniła wszelką dyskusję niepotrzebną.