Od kiedy rozpoczęło się oblężenie, mieszkańcy Montsalvy trzymali broń przy łóżkach. U Gauberty osełka do ostrzenia nie przestawała się kręcić, a nawet jej wrzeciono było naostrzone jak ostrze szpady.
Po chwili z domu Augustyna wypadli żołnierze z nietęgimi minami. Nie zastali nikogo: Augustyn i Azalia zniknęli.
Wkrótce sierżant i jego kompania zostali otoczeni ciekawskimi, którzy nadciągnęli ze wszystkich stron, wymachując czym popadło i nie wiedząc dobrze dlaczego.
Mikołaj zrozumiał, że chcąc uniknąć zamieszek musi tym ludziom wyjaśnić, co się stało.
Wskoczywszy na studnię i wyciągnąwszy przed siebie ręce, jak dyrygent próbował uciszyć rozgardiasz. Choć nie był wielkim mówcą, opowiedział o wydarzeniach poprzedniej nocy, nie omijając niczego. Opowiedział, jak przyparty do muru Gerwazy zaczął mówić o pułapce zastawionej na pana de Montsalvy i że wyjawił imiona swoich wspólników, wskazując na stolarza, jego córkę i starą czarownicę, Ratapennadę, która sporządziła truciznę Gonnetowi. Wreszcie opowiedział, jak Augustyn padłszy ofiarą niezbyt ojcowskiego uczucia, które wzbudziła w nim córka jego zmarłej żony, stał się igraszką w rękach Azalii. Według Gerwazego prowokująca uroda Azalii uczyniła z tego niegdyś tak spokojnego człowieka niewolnika potężnego pożądania, którym piękna koronczarka manipulowała jak kukiełką, naśmiewając się z niego, kiedy to jeszcze przed wygnaniem Gerwazego z zamku spotykała się z nim wedle młyna. Podsycając chciwość dziewczyny, roztaczając przed nią świetlaną przyszłość, mile łechcąc jej próżność, Gerwazy Malfrat z łatwością dostał od niej to, czego z taką pogardą odmawiała innym chłopcom.
Augustyn oczywiście nie wiedział, że Azalia została kochanką Gerwazego, i to właśnie on z rozkazu swojej dziwnej córki próbował strącić kasztelankę do fosy; w zamian za tę przysługę Azalia obiecała ojczymowi, że mu się odda! Myśl ta doprowadziła nieszczęsnego Augustyna do szaleństwa i by posiąść ciało, którego piękno prześladowało go w dzień i w nocy, byłby gotowy zasztyletować samego przeora pośrodku sumy!
Sama Azalia zaś nie tylko dała Gerwazemu jedną z koszul Katarzyny, w której miała naprawić koronkę, lecz na dodatek sama napisała ów słynny „list miłosny” podrabiając pismo swej pani. Wszystko to Augustyn spuścił za pomocą sznura w noc ciemną w umówionym miejscu przy murze...
W miarę jak Mikołaj mówił, narastało szemranie, które wkrótce przerodziło się w krzyki, aż strażnicy z murów wychylili głowy, by sprawdzić, co się dzieje w mieście. Mały placyk wyglądał jak sabat czarownic, na którym kotłowały się głowy, wymachiwały ramiona różnego rodzaju orężem. Lecz ogólne uczucie najlepiej wyraziła Gauberta:
– Chcemy dostać Augustyna i Azalię! – wrzeszczała głośniej niż inni. I wywijając swoim naostrzonym wrzecionem niczym Joanna d’Arc sztandarem, ruszyła na dom stolarza, pociągając za sobą wściekły tłum, który z trudem wcisnął się do warsztatu, pomimo protestów sierżanta, przysięgającego na wszystkie świętości, że całe obejście zdrajców dokładnie przeczesał.
Trzeba było jednak spojrzeć prawdzie w oczy. Augustyn i Azalia, dowiedziawszy się o schwytaniu Gerwazego, uciekli nie zostawiając najmniejszego śladu ani żadnych oznak popłochu. W domu stolarza panował idealny porządek. Łóżka były zasłane, naczynia pomyte. Zniknęły tylko ubrania i drobne przedmioty osobiste...
Wkrótce więc Gauberta wraz z innymi wyszli z domu zdrajców jak niepyszni, zastanawiając się, w jaki sposób Augustyn i Azalia mogli zniknąć jak kamfora. A także kto uprzedził ich o decyzji rady, skoro stolarz nie brał w niej udziału...
– Trzeba się dowiedzieć, kto im doniósł! – powiedział Mikołaj.
– Ktoś z nas miał zbyt długi język.
Odwrócił swą ukrytą w hełmie głowę i spojrzał badawczo na wszystkich, którzy brali udział w nocnych zajściach. Nikt jednak ani nie mrugnął.
– Dobra! – rzekł tedy. – No to będziemy szukać. Hej, wy tam!
– krzyknął do swoich żołnierzy. – Przeszukajcie piędź po piędzi, nie omijając niczego, ani piwnicy, ani strychu, ani nawet kurników! Musimy ich znaleźć!
– Pomożemy ci, panie! – oznajmiła Gauberta. – Ta sprawa dotyczy nas wszystkich. Dalejże, chłopcy! Pomóżcie żołnierzom!
Jednak zanim chmara chętnych dołączyła do żołnierzy, z murów dobiegło wołanie strażnika:
– Chodźcie, chodźcie zobaczyć!
Tłum jak jeden mąż rzucił się na mury. Strażnik przez otwór strzelniczy spoglądał w dół, wskazując ręką jakiś kształt. W okamgnieniu mury się wypełniły. Wszystkie głowy wychyliły się na zewnątrz i z wszystkich piersi dobył się okrzyk zdumienia: na brzegu fosy leżało rozciągnięte ciało Augustyna, a jego pierś przebita była strzałą z kuszy. Z ostatniego otworu strzelniczego zwisał sznur.
Zgromadzeni zdjęli okrycia głowy bardziej z przyzwyczajenia niż z prawdziwego szacunku.
– Spadł! – krzyknął jakiś głos. – Spuszczać się po sznurze z takiego muru to nie zajęcie dla człowieka w jego wieku...
– A strzała? – spytał ktoś. – Skąd wzięła się w jego piersi strzała?
– Musiano do niego strzelać – myślała głośno Gauberta. – W obozie przeciwnika nie wszyscy pewnie wiedzieli, że pracował dla nich! Tylko, do diaska, dlaczego jest sam? Powinno być ich tam dwoje w dole! Gdzie się podziała pięknisia Azalia, do stu tysięcy fur zgniłych śledzi? Chyba że nie spuszczała się z tatuśkiem po sznurze?
– A dlaczego nie? Ta dziewczyna to prawdziwa kotka. To wcielony diabeł, który potrafi prześlizgnąć się przez ucho igielne. Zawsze powiadałem, że jest czarownicą... – rzekł sierżant odsuwając hełm i drapiąc się po głowie. – I coś mi mówi, że nigdy jej nie odnajdziemy...
– Miejmy nadzieję, że te przeklęte psy pochowają przynajmniej nieszczęsnego Augustyna – rzuciła Gauberta. – Tak jak nas zdradził, sam został zdradzony i drogo za to zapłacił. Trzeba będzie poprosić przeora o krótką modlitwę za jego biedną duszę, gdyż nie on tu najbardziej zawinił.
Po czym zawinąwszy się szczelniej baranim kożuchem, jakby czując powiew śmierci, gruba tkaczka wsadziła wrzeciono pod pachę i opuszczając zgromadzenie udała się do domu, by nakarmić swoje rozliczne dzieciątka.
Mury powoli opustoszały, wkrótce zostali nań tylko strażnicy, którzy wrócili do swej monotonnej służby.
W tym czasie w zamku Katarzyna wracała do ponurej rzeczywistości, której nie potrafiły rozchmurzyć promienie słońca przedzierające się przez różnokolorowe witraże w oknach. Do pokoju kasztelanki weszła Sara zawiadamiając, że przeor chce z nią mówić.
– Zaprowadź go do mej kaplicy – odparła. – Chcę, by Pan Bóg uczestniczył w naszej rozmowie, gdyż dawno tak bardzo nie potrzebowałam jego pomocy. Przynieś mi też czegoś na rozgrzewkę.
Sara wolałaby, by jej pani pozostała w łóżku, lecz nie nalegała, gdyż był to próżny trud. Kiedy w kącikach jej ust pojawiała się szczególna zmarszczka, Cyganka wiedziała, że Katarzyna za wszelką cenę postawi na swoim.
Wyszła więc z pokoju, zaprowadziła przeora Bernarda do kaplicy, po czym wróciła z kubkiem gorącego mleka z miodem, który podała swej pani bez słowa.
W czasie krótkiej nieobecności Sary Katarzyna opuściła z trudem łóżko. Pierwsze kroki po posadzce z czerwono-czarnych kafli okazały się więcej niż niepewne. Kręciło się jej w głowie, a na dodatek znowu miała potężną migrenę. Była jednak zdecydowana pokonać własną słabość, swoje ciało, które nie chciało jej słuchać, w chwili kiedy najbardziej go potrzebowała. Oparła się o kolumnę łóżka, czekając, aż miną zawroty głowy, od których zawirowały wokół ściany. Kiedy wreszcie karuzela zatrzymała swój szalony bieg, powoli ubrała się w brązową suknię obszywaną popielicami.