Z sąsiedniego pokoju dobiegał głos małego Michała, który przekomarzał się z Izabelką. Chłopiec zdecydował, że nauczy siostrę mówić, i zabrał się do przedsięwzięcia ze zwykłą sobie powagą. Katarzyna miała ochotę iść ich ucałować, lecz przelotne spojrzenie w lustro odwiodło ją od zamiaru. Tragiczna maska bowiem, jaką ujrzała, mogła jedynie dzieci wystraszyć. Cicho domknęła drzwi prowadzące do ich pokoju, wypiła mleko, które podała jej Sara patrząc na nią uparcie, po czym z nadludzkim wysiłkiem udała się do kaplicy.
Kaplica znajdowała się w wieżyczce. Wchodząc do środka, zastała przeora klęczącego przed małym, granitowym ołtarzem, gdzie pod niebiesko-złotym witrażem błyszczał złoty krucyfiks. W kapliczce znajdował się jeszcze tylko osobisty skarb Katarzyny: „Zwiastowanie” pędzla Jana Van Eycka, przyjaciela z dawnych lat. Matka Boska na obrazie miała fiołkowe oczy Katarzyny i złociste włosy. Katarzyna każdego ranka i wieczoru przychodziła podumać przed obrazem i wtedy powracały do niej chwile młodości. Mały Michał uwielbiał to płótno, na którym znajdował zarazem odbicie Królowej Niebios i własnej matki.
Bezszelestnie uklękła obok przeora, składając zimne dłonie na aksamitnej podpórce klęcznika.
Przeor odwrócił głowę i zmarszczył brwi.
– Jesteś pani bardzo blada. Lepiej byś zrobiła zostając w łóżku.
– I tak za dużo czasu już zmarnowałam przez moją słabość. Wiedząc to, o czym wiem, nie mogłabym wytrzymać w łóżku. Nie będę mogła zmrużyć oka, dopóki nie opuści mnie obawa. Widzisz, ojcze, kiedy dowiedziałam się, że... ci ludzie knowali przeciwko nam, wydało mi się, że życie ze mnie ucieka...
– Ja także straciłem rezon w obliczu tak wielkiej niegodziwości, lecz oburzenie pozwoliło mi zastąpić cię – bez słabości... i bez litości. Gerwazy wyznał wszystko jak na świętej spowiedzi. I uratował skórę.
W kilku zdaniach przeor powiadomił kasztelankę o dalszym przebiegu sądu i o nieszczęsnym końcu Augustyna Fabre.
– Pozostaje nam – powiedział na zakończenie – próbować odnaleźć Azalię... i zdecydować o losie Gerwazka. Czy podtrzymujesz wyrok śmierci?
– Wiesz dobrze, ojcze, że nie mam wyboru. Nikt z ludzi nie zrozumiałby, dlaczego ułaskawiam złoczyńcę, i nikt by mi tego nie wybaczył. Myślę nawet, że nasi poddani poczuliby się zdradzeni. To zaś mogłoby doprowadzić do wymierzenia sprawiedliwości przez Marcina Cairou i nikt nie byłby w stanie mu w tym przeszkodzić. Gerwazy zostanie powieszony jeszcze dziś wieczorem.
– Wiem, ile kosztuje cię ta decyzja, pani, lecz nie mogę odmówić ci racji. Za chwilę poślę jednego z braci do lochu z pociechą religijną. Lecz domyślam się, że nie to leży ci najbardziej na sercu?...
– Rzeczywiście – odparła głucho. – Niebezpieczeństwo grożące memu mężowi jest zbyt wielkie. W tej chwili bękart Gonnet gna w stronę Paryża z trucizną w sakwie. Należy go dogonić!
– Ależ on ma nad nami cztery dni przewagi! Taką przewagę można by nadrobić, gdyby Gonnet natrafił po drodze na przeszkody. Bóg jeden wie, że nie brakuje ich na naszych niebezpiecznych drogach. Nie ukrywam, że cały czas myślę o jakimś rozwiązaniu. Niestety, jesteśmy okrążeni i nie możemy wychodzić z miasta, jak nam się podoba.
– Wszystko pozwala sądzić, że oblężenie nie przeszkodziło Azalii w ucieczce. Jeśli kobiecie się to udało, dlaczego miałoby się nie udać mężczyźnie?
– To właśnie powiedzieli mi nasi wasale, którzy przyszli do mnie na czele z... paziem Bérengerem. Ten chłopiec, który blednie na myśl o bitwie, gotów jest sam ścigać wroga tak groźnego jak Gonnet, żeby tylko uratować pana Arnolda. Utrzymuje, że nie ma dla niego nic łatwiejszego, niż spuścić się po sznurze, a teraz czeka na twoją odpowiedź.
– Na moją odpowiedź? – odparła Katarzyna z goryczą. – Zapytaj o to trupa Augustyna, którego powłoka cielesna sczeźnie na naszych oczach wydana na pastwę niepogody i dzikich zwierząt! Bérenger to jeszcze dziecko; nie chcę, by się poświęcał.
– Ktokolwiek spróbuje spuścić się z muru, nie będzie miał wielkiej szansy wyjść z tego cało. Nieprzyjaciel czuwa, ale... posłuchaj, pani!
Na zewnątrz słychać było odgłosy walki, krzyki, szczęk broni. To nieprzyjaciel zaatakował korzystając z chwili rozluźnienia spowodowanej wschodem słońca. Przeor i Katarzyna uczynili znak krzyża.
– Znowu poleje się krew, będą trupy i ranni – westchnęła kasztelanka. – Jak długo uda się nam odpierać wroga?
– Obawiam się, że niedługo. Przed chwilą, kiedym wyszedł na dzwonnicę kościelną, by przyjrzeć się obozowisku najeźdźcy, zauważyłem, że ścinają drzewa i że stolarze wzięli się do roboty – budują wieże oblężnicze. Inni zabijali i patroszyli bydło, którego nie zdążyliśmy wpędzić za bramy, by ich skórami powlec wieże i w ten sposób zabezpieczyć drewno przed ogniem. Potrzebujemy natychmiastowej pomocy. W przeciwnym razie będziemy musieli się układać z wrogiem... i bez wątpienia poddać się.
Blada twarz kasztelanki zrobiła się jeszcze bledsza. Poddać się? Znała przecież warunki Béraulta i jeśli oddałaby bez zmrużenia oka całą zawartość swego domostwa, to nie oddałaby siebie. Kapitulacja oznaczałaby dla niej wyrok śmierci, gdyż nigdy nie zgodziłaby się wejść do łóżka Wilka z Gévaudan.
– W tej sytuacji – westchnęła – pozostaje tylko jedno rozwiązanie: ja sama opuszczę miasto śladem koronczarki. Czy zginę w drodze, czy też z własnej ręki, by nie oddać się Béraultowi, nie ma dla mnie znaczenia. A moja obecność przy mężu zniweczy oskarżenia Gonneta.
Przeor pokręcił głową z wielkim zatroskaniem.
– Obawiałem się, że takie rozwiązanie zaproponujesz, pani, lecz wierzaj mi, że nie tylko nikt z nas nie przyjąłby takiego poświęcenia, na dodatek byłoby to istne szaleństwo, biorąc pod uwagę twoją słabość.
– Czuję się już lepiej, ojcze! A zresztą... nikt nie musi o tym wiedzieć... Skoro jednak nie mam jeszcze dosyć siły, może by użyć sposobu, który z takim powodzeniem zastosował święty Paweł, by uciec z Damaszku?
Nieoczekiwanie, w chwili tak poważnej, przeor wybuchnął śmiechem.
– Spuścić cię w koszyku? Przyznaję, że nie pomyślałem o tym! Nie! Pani Katarzyno, to niemożliwe! Lecz mam lepszy pomysł...
Zaskoczona spojrzała na niego uważnie. W szarych oczach przeora błyszczała wola walki, a w wyrazie jego twarzy przebijała jakaś nieznana dotąd determinacja.
– Tak więc uznajesz, ojcze, że mam rację, chcąc osobiście odszukać Arnolda?
Przeor w okamgnieniu spoważniał i kładąc dłoń na ramieniu kasztelanki, oznajmił dobitnie:
– Nie tylko uznaję, drogie dziecko... lecz sam bym cię o to prosił, gdybyś pierwsza tego nie zaproponowała. Nie możemy dalej zwlekać: jeśli nawet nadejdzie jakaś pomoc, stanie się to za późno. Nie możemy dopuścić, by Bérault zastał cię tutaj w dniu, kiedy będę zmuszony go wpuścić. Musisz odjechać, lecz nie wyjedziesz sama: twoje dzieci też nie mogą tu zostać. To byłoby zbyt wielkie ryzyko.
– Myślałam, żeby je ukryć wśród innych dzieci, pod opieką Sary...
– Nie. Kiedy Bérault dowie się, że cię tu nie ma, wpadnie we wściekłość i one pierwsze posłużą mu za narzędzie szantażu, czym zmusi cię do powrotu. Tak więc, droga przyjaciółko, musisz mnie posłuchać. Wyjedziesz stąd z dziećmi, Sarą i paziem. Dojedziesz do Carlat, gdzie zostawisz dzieci i Sarę. Tam będą bezpieczne. Następnie podążysz do Paryża, skąd przywieziesz nam ratunek: nikt oprócz ciebie nie potrafi tego uzyskać od króla czy konetabla: otrzymać zastęp rycerzy, o który twój małżonek nie poprosiłby z wrodzonej dumy. Wrócisz do nas z całą armią...