Nie poznała go od razu, nigdy bowiem nie widziała przyjaciela w zbroi i z krótko obciętymi włosami, czego wymagało noszenie hełmu. Także i on, gdy tylko się domyślił, kim w rzeczywistości był młody kawaler w czerni, natychmiast zaczął przepychać się przez tłum w stronę wyjścia z dziedzińca, dając Katarzynie znaki, by i ona tam się skierowała.
Dzięki pomocy porucznika udało się jej dotrzeć do wskazanego miejsca, po czym bez żenady rzuciła się, by wyściskać przyjaciela.
– Tristanie! Drogi Tristanie! Co za szczęście, że cię spotykam!
– To ja powinienem to rzec! Ale, co cię sprowadza do stolicy?
– Przybywam prosić o pomoc. Moje miasto jest otoczone przez Béraulta d’Apchiera i jego synów. A nawet wysłali tutaj jednego ze swych ludzi, by zdobywszy zaufanie Arnolda mógł podstępnie go zgładzić.
Z twarzy Tristana zniknął uśmiech, a w oczach pojawił się gniew.
– Apchierowie! Jeszcze jeden klan dobrze urodzonych bandytów! Słyszałem o nich! Jak odepchniemy Anglików za morze, zajmę się nimi! Lecz tymczasem...
– Tymczasem – przerwała mu Katarzyna – chciałabym się dowiedzieć, co takiego zrobił Arnold i dlaczego zamknięto go w Bastylii?
– Zabił człowieka...
– Zabił... i co dalej? A co czyni armia atakująca miasto, co czynią żołnierze i kapitanowie, co czynią książęta w tych bezlitosnych czasach, jak nie zabijają, zabijają bez opamiętania?
– Wiem to wszystko... ale zabijanie zabijaniu nierówne... Ale odejdźmy stąd – dodał widząc, że parę osób przysłuchuje się uważnie ich rozmowie. – A kim jest chłopiec, który ci towarzyszy?
– To mój paź, Bérenger de Roquemaurel. Ma duszę poety, ale bić też się potrafi, jak trzeba...
– Na razie nie będziemy nikogo bić, odejdźmy tylko w ustronniejsze miejsce, by móc spokojnie porozmawiać. A ty, panie Saint-Simon, zastąp mnie u boku konetabla, lecz, na Boga, nie mów mu nic o obecnej tu damie. Ja sam poinformuję go w odpowiednim czasie. Łucznicy! Zrobić nam przejście!
Katarzyna ze ściśniętym sercem ruszyła za Flamandczykiem, a za nią milcząc podążał Bérenger. Wrażenie, że Tristan stał się kimś ważnym, utwierdziło się w niej na widok ustępujących przed nim rycerzy oraz usłużności, z jaką przyprowadzili mu konia. Tristan wskoczył na rumaka i mała grupa ruszyła ulicą Saint-Martin w stronę kościoła Świętego Jakuba. Niepokój Katarzyny wzrastał z sekundy na sekundę.
Tristan nie odzywał się przez całą drogę i zatrzymał się dopiero przed oberżą Pod Orłem, która, jako jedna z nielicznych, zachowała oznaki dawnej świetności.
– Zatrzymacie się tutaj – oznajmił pomagając Katarzynie zsiąść z konia. – Zamieszkiwali w niej angielscy kapitanowie, dlatego też nie ucierpiała w czasach nędzy. A oto imć Renaudot...
Istotnie, nadbiegał oberżysta, wycierając ręce w biały fartuch, z plecami zgarbionymi, gotowymi do ukłonu.
– Pan namiestnik! – wykrzykiwał. – Co za zaszczyt widzieć cię u nas! Czym może służyć moja skromna oberża?
– Namiestnik? – zdziwiła się Katarzyna. – Pan również? Czyj namiestnik?
– Pewnie chcesz powiedzieć, pani, że to tytuł nieco zdegradowany, czyż nie? Możesz być spokojna, jest nas tutaj tylko trzech: pan Filip de Ternant, pan Michał de Lallier, i ja: namiestnik oficerów. To znaczy, że odpowiadam za całą policję wojskową armii królewskiej. Muszę dodać, że pan de Richemont nadał mi także tytuł wielkiego mistrza artylerii i kapitana Conflans-Sainte-Honorine, lecz tę funkcję pragnąłbym porzucić i zostać przy żołnierzach...
– To dlatego rycerze oddają ci honory z takim szacunkiem... i z bojaźnią...
– W rzeczy samej! Boją się mnie, gdyż stosuję bez pardonu przepisy i dyscyplinę, bez których nie ma porządnej armii... a konetablowi zależy, ażeby jego armia była najlepsza.
– Bez pardonu?... Zawsze?
– Tak, zawsze! Dlatego musisz zaraz się dowiedzieć, by sytuacja była jasna, że to ja zatrzymałem kapitana de Montsalvy.
– Ty?... Jego przyjaciel?...
– Przyjaźń nie ma tu nic do rzeczy, pani Katarzyno. Spełniłem tylko swój obowiązek. Ale siądźmy do stołu. Podczas gdy pokojówki będą przygotowywać twój pokój, Renaudot poda nam coś do zjedzenia. Na szczęście zostało mu jeszcze kilka smakowitych wędzonek i kilka beczek wybornego wina, które uratował zamurowując część piwnicy. Dzięki naszemu zwycięstwu padnie więc jeszcze jeden mur w Paryżu! Przynieście no, przyjacielu, pełen dzban tego specjału! Ci podróżnicy przybywają z daleka i muszą się wzmocnić!
Po chwili Katarzyna, Tristan i Bérenger zasiedli przy stole naprzeciw wielkiego kominka pod girlandami młodej cebuli i wędzonymi szynkami wiszącymi z belek stropowych. Przed nimi cynowe kubki i miski sąsiadowały z bochnem chleba, solonymi śledziami, pieczoną gęsią i talerzem pełnym andrutów, a wszystko to w doborowym towarzystwie dwóch dzbanów wina z Romanee i Aunis.
Podczas gdy Bérenger rzucił się na posiłek jak wilk, Katarzyna, choć równie głodna jak on, nie tknęła jedzenia, przyjęła tylko kubek wina czekając z niecierpliwością na wyjaśnienia Tristana.
Ten zdziwił się niepomiernie, że Katarzyna nic nie je, gdyż zawsze uważał jej apetyt za godny podziwu.
– Czyżbyś nie była głodna? Jedz, moja droga, porozmawiamy później.
– Mój żołądek może poczekać, mój niepokój nie! Wiesz o tym dobrze. Dręczysz mnie, pozwalając snuć domysły... najgorsze oczywiście... To nie jest godne przyjaciela...
W jej głosie zabrzmiała zapowiedź gniewu. Tristan wyczuł to i na jego twarzy pojawiło się dawne ciepło. Wyciągnął ręce i chwycił dłonie Katarzyny leżące na stole, zdając się nie zauważyć, że były zaciśnięte w pięści.
– Jestem nadal twoim przyjacielem – oświadczył gorąco.
– Czy aby na pewno?
– Nie masz prawa w to wątpić! Zabraniam ci! Wzruszyła ramionami z przygnębieniem.
– A czyż możliwa jest przyjaźń pomiędzy dowódcą oficerów... a żoną zabójcy? Gdyż, jeśli się nie mylę, to właśnie dałeś mi do zrozumienia?
Tristan, który być może dla dodania sobie pewności zabrał się do krojenia pieczonej gęsi, której Beranger od dłuższej już chwili słał pożądliwe spojrzenia, podniósł nagle głowę oraz nóż i spojrzawszy na Katarzynę wybuchnął śmiechem. – Na świętego Quintina, świętego Omera i wszystkich świętych Flandrii! Ty nigdy się nie zmienisz, Katarzyno! Twoja wyobraźnia nadal cię nie opuszcza, jak wtedy gdy w przebraniu Cyganki rzuciłaś się na podbój tego grubasa La Tremoille’a i doprowadziłaś go do zguby. Czy kiedykolwiek jednak dałem ci powody, byś mogła zwątpić w mą przyjaźń?
– Powody nie... ale próby tak! Znasz mnie przecie, a wygląda mi na to, że chcesz zyskać na czasie, bym nie dowiedziała się, co takiego zrobił mój mąż.
– Mówiłem już! Zabił człowieka! Lecz ja wcale nie uważam go za zabójcę, gdyż działał raczej jako ręka sprawiedliwości.
– To dlaczego wsadziłeś go do Bastylii?
– Dlatego, że to zabójstwo było przede wszystkim poważnym aktem nieposłuszeństwa, jawnym pogwałceniem dyscypliny i otrzymanych rozkazów. Jeśli zwlekałem z wyjaśnieniem, to dlatego, byś dobrze mnie zrozumiała... a także byś zrozumiała konetabla, gdyż działałem z jego rozkazu.
– Konetabl – szepnęła Katarzyna. – On także mienił się naszym przyjacielem. Jest chrzestnym naszej córki... Jak on mógł...
– Na Boga, zrozum, że przede wszystkim jest najwyższą władzą w armii królewskiej. Jest dowódcą i nawet książęta krwi winni mu są całkowite posłuszeństwo! Po czym, widząc, że oczy Katarzyny wypełniły się łzami, jej palce zaś zaciskały kurczowo kulkę z chleba, dodał: