– Tak, wiadomo jeszcze coś. Otóż szynkarz, który akurat skubał gęsi na przyzbie, widział jeźdźców, którzy przemknęli mu prawie przed nosem. Słyszał, jak jeden z mnichów krzyknął do drugiego:
– Tędy, Gonnecie! Droga wolna...
Zapadła grobowa cisza, która jednak nie trwała zbyt długo.
– Na Boga! Gonnet tutaj! – wybełkotała Katarzyna. – Gonnet d’Apchier! A więc udało mu się! Na Boga! Arnold jest zgubiony!...
Renaud walnął swoją potężną pięścią w stół, przewracając wszystkie stojące nań kubki.
– Dlaczego zgubiony? I co, do kroćset, udało się temu przeklętemu bękartowi?
– Zaraz wam powiem – odparła zmęczonym głosem.
Przed tym płonącym z ciekawości audytorium opowiedziała, co zdarzyło się w Montsalvy i o zadaniu, jakie otrzymał Gonnet.
– Wierzyłam w to niezbicie, że udało mi się przybyć do Paryża przed nim – westchnęła na koniec. – Miałam nadzieję, że zatrzyma się w Saint-Pourain u Villa-Andrando, niestety, myliłam się... Był tu przede mną. Dowiedział się wcześniej niż ja, co się zdarzyło, i użył zbyt łatwej sztuczki, którą podsunęła mu znajomość gwałtownego charakteru mego małżonka... i udało mu się. Ciekawe, jak zdobył rozkaz biskupa...
– To w tej chwili nieważne! – przerwał Renaud, przekrzykując rozognionych kompanów. – Na razie musimy ruszyć w pogoń, złapać ich i wyrwać pana de Montsalvy ze szponów tego fałszywego dobroczyńcy, zanim ten wściekły pies ukręci mu głowę przy pierwszej nadarzającej się okazji! Dalejże, mościpanowie! Na koń!
– Pan de Rostrenen już podąża ich śladem – wtrącił Tristan.
– Konetabl wydał rozkaz, by doprowadził ich żywych lub martwych! Olbrzymi Roquemaurel podszedł do namiestnika i pochylił się, by spojrzeć mu prosto w oczy, gdyż wyższy był od niego o całą głowę.
– Żywych lub martwych, powiadasz panie? I myślisz, że nam to odpowiada? Inaczej mówiąc, tak czy siak, jeśli nie Gonnet, to Rostrenen, a nasz pan kapitan nie ma szans. Jeśli Gonnet jeszcze nie zdążył go zabić, to zrobi to Rostrenen, gdyż nie sądzisz chyba, przyjacielu, że nasz kapitan sam odda się w jego ręce! Chyba nie znasz, panie, naszego kapitana!
– Ależ znam go, a poza tym...
– Mówiłem już, że spieszno nam. Pozwól więc, panie! I wbij to sobie do głowy: my, którzy chcemy odnaleźć naszego kapitana w dobrym stanie, będziemy mieli zaszczyt ścigać i waszych Bretończyków, i zbiegów. Mamy zamiar ich dogonić i dać im nauczkę! Możesz to powiedzieć konetablowi!
– Z pewnością tego nie zrobię... Chyba że dacie mi słowo, że przyprowadzicie tutaj obu zbiegów...
– Pan raczysz z nas kpić! Zapominasz, panie, że mamy porachunki z bandą Béraulta. Zatem, jak tylko powiesimy Gonneta na pierwszym napotkanym drzewie, ruszymy prosto do Montsalvy wykurzyć lisa z nory. W tym celu potrzebujemy prawowitego właściciela: inaczej mówiąc Arnolda de Montsalvy. Kiedy wszystko się uspokoi, wasi sędziowie i wasi doradcy będą mogli do znudzenia rozprawiać nad jego przypadkiem, skazać go, jeśli łaska, i przyjechać po niego w nasze góry, jeśli zechcą! Musisz jednak ich uprzedzić, że będziemy na nich czekać! Zrozumiałeś, panie, co mam na myśli?
– Jak najdokładniej, mościpanie! To istna przyjemność słuchać twej potoczystej wymowy – odparł kpiąco Tristan. – Nie rozumiem tylko jednego: dlaczego jeszcze tutaj sterczycie i... „rozprawiacie do znudzenia”?
Zbity z pantałyku Renaud zarechotał niepewnie, jednak po chwili walnął namiestnika w plecy, tak że ten ledwo nie zarył nosem o podłogę, i odwróciwszy się do Katarzyny ryknął:
– Gotuj się do drogi, pani! Jedziesz z nami!
– Nie ma mowy! – oburzył się Tristan. – Pan jesteś niespełna rozumu, panie Roquemaurel! Nie dla kobiety miejsce wśród walk, które was czekają. Na dodatek jest wycieńczona i opóźniałaby pościg. A poza tym... ma tu jeszcze coś do zrobienia dla swego męża. Ruszajcie! Kiedy przyjdzie czas, damy jej należytą eskortę, by bezpiecznie mogła wrócić do swojej Owernii.
– Błagam cię – krzyknęła Katarzyna – pozwól mi pojechać z nimi. Nie ma tu dla mnie życia!
– To twój mąż nie będzie miał życia, jeśli tutaj nie zostaniesz. Zresztą zostawiam ci wybór: albo ci kawalerowie odjadą natychmiast bez ciebie, a ja przymknę na to oczy, albo wezwę strażników i każę ich aresztować.
Pokonana opadła ciężko na ławkę.
– Ruszajcie, przyjaciele – westchnęła – lecz zaklinam cię, Renaud, powiedz memu mężowi...
– Że go kochasz, pani? Sapristi, sama lepiej byś to zrobiła niż ja. Do zobaczenia! Uważaj na siebie i pozwól nam działać.
W jednej chwili oberża opróżniła się jak wielka beczka, z której wyciągnięto szpunt.
Rycerze z Owernii dosiedli swoich ciężkich koni i bez ostrzegawczego „Z drogi” puścili się galopem ulicą Świętego Antoniego, roztrącając przechodniów, zwierzęta i siejąc strach na swej drodze. Wkrótce nie pozostał po nich ślad, z wyjątkiem tumanów kurzu oraz złorzeczeń poszkodowanych.
Katarzyna i Tristan, którzy wyszli na próg oberży, by uczestniczyć w tym gwałtownym odjeździe, wrócili do środka. Ale pani de Montsalvy była niepocieszona.
– Dlaczego nie pozwoliłeś mi, panie, pojechać z nimi? Wiesz, że nie chcę tu zostać ani chwili dłużej.
– A jednak zostaniesz... jeszcze tę noc, żeby nabrać choć trochę sił. Jutro zaś, obiecuję ci, pojedziesz... lecz nie do Owernii...
– Gdzie tedy?
– Do Tours, dziecino! Do Tours, gdzie w ciągu tygodnia udaje się król, gdzie za miesiąc odbędą się zaślubiny delfina Ludwika z Małgorzatą Szkocką. Tam tylko możesz się przydać panu Arnoldowi, gdyż tylko król może go ułaskawić, skoro jest skazany przez konetabla. Udaj się do króla, Katarzyno! Zaślubiny księcia są najodpowiedniejszą chwilą do uzyskania nieosiągalnej łaski. Twojemu mężowi potrzebne są listy ułaskawiające, jeśli nie chcesz, by żył jak wyjęty spod prawa.
– Czy je dostanę? – szepnęła kobieta z powątpiewaniem. – Sam powiedziałeś, że konetabl skazał Arnolda.
– Nie mógł postąpić inaczej, gdyż otacza się tymi przewrażliwionymi paryżanami, którzy zaczęliby ryczeć jak zwierzęta w rzeźni. Lecz król lekceważy sobie reakcje paryżan. Nie wspomina ich dobrze. Dlatego jeśli poprosisz go o łaskę, z pewnością ci jej udzieli. Potem wszyscy zapomną o kapitanie de Montsalvy zaszytym w swoich górach, gdzie dla zachowania pozorów zostanie skazany na banicję na jakiś rok, po czym wróci na dwór, gdzie wszyscy go ucałują z konetablem na czele.
W miarę jak mówił, robiło jej się lżej na duszy. W kilku optymistycznych zdaniach przepędził czarne chmury zgromadzone nad jej udręczoną głową, rozjaśnił horyzont i wlał w jej serce nadzieję.
Miejsce niepokoju zajęła teraz nieskończona wdzięczność. Zrozumiała, jak wielka była przyjaźń Tristana, który z racji swojej funkcji powinien za wszelką cenę nie dopuścić, by Owerniacy ruszyli w pogoń za Arnoldem i pomogli w uwieńczeniu jego ucieczki pełnym sukcesem. Ująwszy czule dłoń kawalera, przytknęła ją do swego policzka.
– Ty zawsze wiesz lepiej niż ja, co należy robić, drogi przyjacielu. Powinnam o tym pamiętać i zamiast ciągle się buntować przeciw twoim radom, powinnam cię słuchać!
– Przeceniasz mnie, pani! Ale ponieważ widzę cię w dobrej kondycji, każ Renaudotowi nakrywać do stołu. Jestem taki głodny, że zjadłbym własnego konia!
– I ja również – odparła Katarzyna ze śmiechem. – Niepokoi mnie jednak mój mały Bérenger... Gdzie też on się podziewa tak długo?...
– Tutaj jestem – odparł zduszony głos dobywający się z wnętrza wielkiego kominka, na którym bulgotała kapusta z wędzonką. Coś zaszurało w kominie i wraz z obłokami sadzy z ciemnych czeluści wyłonił się paź w brązowej opończy i zbliżył się do skąpego światła przedzierającego się przez małe szybki.