przede wszystkim ciebie!
Katarzyna nie odpowiadała, czując wzruszenie chwytające ją za gardło. Ten chłopiec przypominał jej innego Waltera... olbrzymiego Normandczyka, z którym spotkanie zawsze kończyło się fatalnie dla wroga. Nieśmiały głos w głębi serca podpowiadał jej, że ten młody człowiek noszący jego imię miał coś z jej starego przyjaciela... Nikt nie miał takiej woli walki i zapalczywości w bronieniu słusznej sprawy jak tamten Walter, potomek wikingów. I Katarzyna pomyślała z błogością, że od tej chwili będzie miała przy sobie tego chłopca, który tak przypominał jej tamtego, co odchodząc zabrał cząstkę jej serca...
– Postanowione! – krzyknęła wyciągając dłoń do swego nowego sługi. – Od dzisiaj jesteś giermkiem pani de Montsalvy. Imć Renaudot przygotuje ci kąt do spania, a jutro o świtaniu udasz się z Bérengerem na targ koński, by kupić wierzchowce i ciepłe okrycia.
Istotnie, łachmany Waltera były usiane dziurami, lecz ten nie przejmował się takimi błahostkami. Z oczami błyszczącymi ze szczęścia ukląkł przed Katarzyną, podobnie jak ongiś tamten Walter. I oddał swe życie nowej pani.
Następnego dnia, nie opodal młynów w Montrouge, obracających na wietrze swoje skrzydła, pojawiła się grupa rycerzy zmierzających na południe.
Po dwóch dniach spędzonych w Paryżu, które wypełniły jej serce goryczą, pani de Montsalvy w towarzystwie Bérengera de Roquemaurela, Waltera de Chazaya, Tristana Eremity i kilku rycerzy opuściła stolicę.
Zmierzała w stronę Loary szukać ratunku dla Arnolda i prawa dla ludzi z Montsalvy oraz jej samej do życia w spokoju.
CZĘŚĆ TRZECIA
SERCE DO WZIĘCIA
Rozdział dziewiąty
DELFIN I FAWORYTA
– Nie, nie, nie, pani... to niemożliwe! Nie mogę dać ci tego – o co mnie prosisz! Najwyższy już czas, by w królestwie zapanował porządek i by szlachta znowu stała się posłuszna! Toteż z przykrością muszę odmówić.
Klęcząc przed tronem w postawie, która przystoi osobie proszącej o łaskę, Katarzyna wzniosła do króla twarz zalaną łzami i złączyła dłonie.
– Sire, błagam cię, sire!... Któż może go ułaskawić, jeśli ty odmówisz?
– Konetabl, pani! To on dał słowo, to jego rozkaz złamano! Jest panem i władcą armii. Nawet książęta krwi winni mu są posłuszeństwo! Czy zapomniałaś, pani, jaką władzę daje szpada kwiatom lilii? Jest więc moim królewskim obowiązkiem utrzymywać i popierać wszelkie rozkazy mojego naczelnego wodza.
Obowiązek! Utrzymać! Co za słowa w ustach Karola VII! Katarzyna patrzyła na króla bardziej zdziwiona niż zawiedziona, nie poznając go. Co mu się stało?
Po prawdzie zachował swój niewdzięczny wygląd, bladą twarz o pociągłych rysach, duży, opadający nos i wypukłe oczy. Lecz te oczy, ongiś bezbarwne i nieśmiałe, patrzyły teraz pewnie i surowo. Linie twarzy były wyrazistsze pod wielkim czarnym, pilśniowym kapeluszem, otoczonym złotą koroną. Odnosiło się także wrażenie, jakby król urósł, może dlatego, że trzymał się prosto. Jego ramiona w pikowanym żupanie wydawały się szerokie i mocne. Stał przed tronem, nad którym wisiał niebiesko-złoty baldachim, z dumnie uniesioną głową, pieszcząc jedną ręką białego jak śnieg charta z Karamanii.
Katarzyna zrozumiała, że ma przed sobą zupełnie innego człowieka. Ale skoro przybyła, by walczyć, postanowiła nie poddawać się aż do końca.
– Co więc mam robić, sire? Widzisz moją rozpacz... daj przynajmniej jakąś radę...
Karol VII zawahał się tak jak ongiś. Piękna twarz kobiety zdawała się wzruszać władcę... Wreszcie powoli zszedł ze schodów, na których stał tron, by pomóc wstać Katarzynie.
– Musisz wrócić do konetabla, moja droga, i prosić go jak najłagodniej. W chwili obecnej jego ludzie z pewnością schwytali skazańca... i być może jest już za późno...
– Nie, sire! To niemożliwe! Konetabl nigdy nie strąciłby głowy Arnolda de Montsalvy bez zapytania ciebie o zdanie!
– Moja droga, posłuchaj mej rady i wróć do Paryża, błagaj Richemonta, a być może...
– Panie, pomyśl, że jestem tylko kobietą i od wielu dni miotam się w zaklętym kręgu. Daj mi, panie, przynajmniej kilka słów skreślonych twą ręką, doradzających konetablowi... Jestem tutaj całkiem sama. Królowa Yolanda, w której pokładałam wszystkie swoje nadzieje, nie wróciła jeszcze z Prowansji i powiada się, że jest złożona niemocą. Moi najdrożsi przyjaciele są przy niej albo walczą w Pikardii i Normandii. Nie mam tu nikogo... nikogo, prócz ciebie, sire!
– To prawda, że moja matka była ostatnio cierpiąca, lecz wczoraj dostałem wiadomość, że przyszła już do siebie i że gotuje się do drogi, by uczestniczyć w zaślubinach swego wnuka. Ujrzysz więc ją niebawem...
Potem nagle zaczaj krzyczeć popadając w swoją dawną nerwowość.
– Nie! Proszę cię, pani, nie płacz! Katujesz mnie, Katarzyno. Wiesz dobrze, że zawsze pragnąłem twego dobra. Znasz siłę swych łez... i wykorzystujesz to, by zmusić mnie...
Katarzyna czuła, że król mięknie, że być może zwycięstwo jest blisko, i chciała chwycić rękę króla, by złożyć nań swe usta... kiedy z głębi sali dobiegł do niej łagodny, świeży głos kobiecy, głos, który jednak mówił straszne rzeczy.
– Nikt nie może zmusić króla... to zbrodnia obrazy majestatu! Czy zapomniałeś, drogi przyjacielu, o zaleceniach twojej dobrej matki? Musisz być twardy, sire! Musisz zachować autorytet... za wszelką cenę! W przeciwnym wypadku nigdy nie będziesz potężnym władcą!
Katarzyna odwróciła się, wypatrując nieznajomej. Po posadzce usłanej kobiercem świeżo zerwanych kwiatów zbliżało się powoli wysmukłe, niebiańskie stworzenie. Mogło mieć najwyżej siedemnaście lat. Długie, kasztanowe, mieniące się złotym odcieniem włosy spadały spod wianka z bladoróżowych róż na mlecznobiałe ramiona i okrągłe piersi, ledwie że zasłonięte przez sukienkę z niebieskiej tafty, ściśnięte tak mocno błyszczącym materiałem, że zdawało się, iż za chwilę wyskoczą ze swego więzienia. Lekko wypukłe czoło, okrągłe policzki i usta jak wisienki. Świadomie czy nie, zjawisko to było uosobieniem miłości.
W jednej chwili król zmienił się na twarzy. Jak zakochany paź rzucił się na spotkanie pięknego stworzenia, chwycił je za dłonie i pokrył gorączkowymi pocałunkami.
– Agnieszko! Serce moje! Jesteś więc... a ja myślałem, żeś jeszcze w ogrodzie... że odpoczywasz w słońcu...
Dziewczyna roześmiała się, a jej śmiech podobny był do gruchania turkawka.
– Silne słońce przyciemnia skórę i zaczerwienia oczy, sire... a poza tym... stęskniłam się za tobą.
– Jak ona to pięknie powiedziała! Stęsknił się, mój słodki anioł! A ja co, co ja tu robiłem w tym czasie? Usychałem... cóż mówię, umierałem z tęsknoty, gdyż chwila bez ciebie dłuży mi się jak cały wiek w piekle! Minuta bez ściskania tej małej rączki, bez całowania tych słodkich usteczek...
Katarzyna w osłupieniu uczestniczyła w tej miłosnej scenie. Kim była dziewczyna, w której król zdawał się śmiertelnie zakochany? Przyzwoitość nakazywała jej odejść na czubkach palców, gdyż król wziął Agnieszkę w ramiona i złączył się z nią w długim pocałunku. Lecz z drugiej strony, jeśli odjedzie, nie uzyska nowego widzenia. Toteż cierpliwie czekała, aż pocałunek się skończy, wreszcie cicho, lecz zdecydowanie wyszeptała:
– Sire! Czy dasz mi ten list, o który cię proszę?
Karol zadrżał, jak ktoś nagle wyrwany z pięknego snu. Wypuścił swą piękną przyjaciółkę z objęć i skierował w stronę Katarzyny niezadowolone spojrzenie.