Выбрать главу

– Pani jeszcze tu, pani de Montsalvy? Sądziłem, że wyraziłem jasno swoją wolę! Udaj się do Richemonta! Ja nic nie mogę uczynić!

– Sire! Litości...

– Nie! Powiedziałem nie! Zaczyna mnie męczyć udzielanie łask twemu mężowi, pani! Przypomnij sobie, że w tej sali kazałem spalić katowi edykt skazujący go. Powinien o tym pamiętać, zanim popełnił kolejne głupstwo! Należy do tych, którym się wydaje, że im wszystko wolno, lecz ja nauczę go być posłusznym! Rozumiesz, pani? Posłusznym!... Żegnam panią!

I chwyciwszy swą piękną przyjaciółkę wpół, Karol VII skierował się do drzwi prowadzących do ogrodu.

Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, usłyszała ich śmiech, tak jakby śmiali się z niej, i bardzo ją to zabolało. Wyciągnąwszy chusteczkę z rękawa wytarła oczy i nos i skierowała się do wielkich drzwi prowadzących na dziedziniec. Ta olbrzymia sala z murami wysokimi na sześć metrów, pokrytymi wielkimi arrasami, ten monumentalny kominek, na którym stały wazony wypełnione żarnowcem, sprawiała wrażenie koszmaru. Przywodziła na myśl sen, w którym śni się o nie mającej końca drodze, wydłużającej się w miarę jak się biegnie, nie prowadzącej donikąd.

Ten sen wiódł ku podwójnym drzwiom dębowym i brązowym, strzeżonym przez dwa stalowe posągi, które machinalnie otworzyły oba skrzydła, kiedy się zbliżyła.

Poniżej szerokich schodów rozciągał się skąpany w słońcu dziedziniec zamku Chinon. Jak dawniej, szkoccy łucznicy strzegli tu bram i otworów strzelniczych. Pióra czapli zatknięte u ich czapek kołysały się łagodnie na wieczornym wietrze. Wszystko było tak jak tamtego dnia, kiedy Tristan Eremita prowadził ją schodami, a na górze czekała na nią królowa Yolanda, która osobiście miała powieść ją ku tronowi królewskiemu. Tamtego dnia triumfowała... a dzisiaj opuści zamek sama, bezbronna, nie wiedząc, co robić ani dokąd się udać...

Poniżej schodów czekali Walter i Bérenger, trzymając konie za uzdy i nie spuszczając z niej pytających spojrzeń. Wyraz twarzy Katarzyny nie pozostawiał jednak żadnych złudzeń.

– A więc? – spytał gwałtownie Walter. – Odmawia?

– Tak, Walterze... odmawia. Mówi, że nie ma prawa ułaskawić, kiedy skazuje konetabl. Że pan de Richemont jest jedynym panem swoich żołnierzy i swoich kapitanów. Muszę wrócić do Paryża, prosić konetabla... jeżeli nie jest jeszcze za późno...

– Do kroćset! – rozzłościł się Walter. – To rada szaleńca, a nie normalnego człowieka!

– Nie wracajmy do Paryża, pani Katarzyno! – podchwycił Bérenger. – Moi bracia na pewno uwolnili pana Arnolda! Nie wracaj do Paryża! Po co masz się poniżać, prosić nadaremnie? Wracajmy do domu! Wracajmy do naszych gór, z dala od dworu potrafimy stawić czoło.

Walter patrzył na swego przyjaciela z podziwem.

– Tak jest, jedźmy do was! Co prawda nie znam waszych rodzinnych stron, ale bardzo chciałbym je poznać. Coś mi mówi, że tam będę szczęśliwy. Źleśmy zrobili, przyjeżdżając do Chinon.

To była prawda i Katarzyna wyrzucała sobie, że nie posłuchała Tristana Eremity, który radził jej udać się do Tours i tam czekać na uroczystość zaślubin oraz przybycie króla z Chinon. Ona jednak chciała go natychmiast zobaczyć. A teraz wszystko przepadło...

– Wracamy, pani Katarzyno? – spytał Bérenger. – Słońce jest już nisko, a ty potrzebujesz odpoczynku.

– Jeszcze chwilę... Chciałabym tam wejść na minutę... Wskazała na małą, przyciśniętą do potężnej wieży Coudray kapliczkę Świętego Marcina, gdzie często chodziła na mszę i modliła się, kiedy zamieszkiwała w zamku po pokonaniu szambelana La Tremoille. Lubiła przychodzić do tego zacisznego sanktuarium, w którym również modliła się Joanna d’Arc, jak to tylko ona potrafiła; dla Joanny modlitwa była źródłem energii i wiary, najlepszym lekarstwem przeciwko zniechęceniu i boleści. Pogrążona w rozpaczy Katarzyna pomyślała, że może Bóg zechce ją wysłuchać, jeśli zwróci się do niego w miejscu, w którym ta, którą zesłał na ziemię, modliła się do niego.

Wewnątrz panował przyjemny półmrok. Zachodzące słońce przedzierało się przez różę na portalu i kładło się na sklepieniu, na małym, kamiennym ołtarzu i złoconym tryptyku. Lecz dzisiaj piękno tego miejsca, działające zazwyczaj jak balsam na Katarzynę, było jakby bezsilne i nie mogło uleczyć serca trawionego przez zgryzotę. Tyle nadziei pokładała w królu, który dotąd zawsze okazywał jej zainteresowanie i dobroć. Król jednak ciągle był obiektem igraszek swoich faworytów. Tym razem chodziło o faworytę, która z pewnością będzie równie groźna, jak jej poprzednicy, Giac i La Tremoille.

Przybywając do zamku myślała, że uda się do kapliczki po audiencji u króla, by złożyć podziękowanie... tymczasem wchodziła doń zrozpaczona, nie wiedząc, co czynić – czy wracać do Paryża, czy do Owernii... Nie miała siły na dalsze prośby, dalsze upokorzenia... Klęcząc pod kolumną, przytknąwszy czoło do stołu komunijnego, płakała w złączone dłonie, ślepa i głucha na to, co się wokół dzieje, kiedy jej ramienia dotknęła czyjaś dłoń i nieznajomy głos powiedział wyraźnie:

– Dobrze jest się modlić... ale po co tyle płakać?

Katarzyna podniosła się z gwałtownym biciem serca, jak ktoś złapany na gorącym uczynku, i spojrzała na młodzieńca stojącego nie opodal.

Zmienił się od ostatniego ich spotkania cztery lata temu, lecz nie aż tak, żeby nie poznała delfina Ludwika.

Książę musiał mieć teraz czternaście lat. Urósł, lecz nadal był chudy, przedwcześnie zgarbiony, miał silne, kościste ramiona, taką samą jak przedtem żółtawą cerę i czarne, proste włosy. Jedynie rysy jego twarzy wyostrzyły się wokół dużego, agresywnego nosa i czarnych, głęboko osadzonych oczu tryskających inteligencją. Był brzydki, lecz jego brzydota miała w sobie jakąś nieokreśloną moc, a w sylwetce było coś z subtelnej majestatyczności. Książę roztaczał wokół siebie dziwny urok, który brał się być może z jego przenikliwego spojrzenia.

Pomimo mocno sfatygowanego stroju łowieckiego z grubego płótna flandryjskiego po dumnym tonie i władczym wyrazie twarzy można było odgadnąć płynącą w jego żyłach królewską krew.

Katarzyna uczyniła głęboki ukłon, zaskoczona i zażenowana niespodziewanym spotkaniem.

– Powiedz mi, pani, dlaczego płakałaś – nalegał delfin przyglądając się uważnie jej zrozpaczonej twarzy. – Jesteś pani de Montsalvy, czy tak? Byłaś damą dworu królowej, mojej matki?

– Wasza Wysokość poznaje mnie?

– Twoją twarz trudno zapomnieć, pani... Katarzyno, jak mi się zdaje? A kobiety, które mnie otaczają, są w większości głupie lub bezwstydne... albo jedno i drugie. Pani byłaś inna... Nadal jesteś inna.

– Dziękuję ci, panie.

– A teraz mów! Chcę wiedzieć, dlaczego płakałaś?

Trudno było oprzeć się temu rozkazowi, gdyż bez wątpienia był to rozkaz. Katarzyna niechętnie opowiedziała przebieg ostatnich wydarzeń, dostrzegając, jak delfin marszczy brew na wiadomość o zabiciu Legoix, a zwłaszcza o ucieczce Arnolda.

– Ci nasi panowie feudalni nigdy się nie zmienią! – mruknął.

– Dopóki nie zrozumieją, kto jest panem w tym kraju, będą robić, co im się żywnie podoba! Toteż nieposłuszni muszą zginąć!

– Ależ panem jest król, nasz dobroczyńca i nasz ojciec, panie, i nikt nie śmie tego podważać! – zaprotestowała przerażona Katarzyna. A ponieważ nie miała już nic więcej do stracenia, dodała:

– Dlaczego tak się dzieje, że manipulują nim ludzie, nie mający do tego prawa?...

– Co chcesz przez to powiedzieć, pani?

– Tylko to, co widziałam na własne oczy i co stało się ze szkodą dla mnie, panie...