I Katarzyna opowiedziała o swoim spotkaniu z Karolem VII i o przerwanej przez piękną nieznajomą imieniem Agnieszka rozmowie. Zaledwie jednak wymówiła to imię, na twarzy rozmówcy pojawił się wyraz gniewu, a jego ręce zacisnęły się na rękawicach do jazdy konnej.
– Ta mała ladacznica! – wrzasnął nie dbając o święty przybytek. Jego okrzyk sprowadził z zakamarków kapliczki poważnego człowieka z czarną brodą, który bez słowa wskazał ręką na ołtarz. Ludwik poczerwieniał, przeżegnał się nabożnie i klęknął na kamiennej posadzce dla odmówienia modlitwy. Po chwili jednak wstał i podszedł do Katarzyny oczekującej w niemym skupieniu.
– Nie powinienem wypowiadać takich słów w kościele... ale fakt pozostaje faktem! Nienawidzę tej osoby, w której zadurzył się ojciec.
– Kim ona jest?
– To córka niejakiego Jana Soreau, koniuszego, pana na Coudan i Saint-Gerant. Jej matka zwie się Katarzyna de Maignelais. Pochodzi z dobrego domu, ale niezbyt świetnego. Przed rokiem ciotka ma, Izabela de Lorraine, odwiedziła nas przed udaniem się do Neapolu, gdzie wzywały ją interesy męża, księcia Rene, trzymanego w paskudnym więzieniu przez Filipa Burgundzkiego. Pannica ta była jedną z jej dwórek. Jak tylko król ją zobaczył, stracił dla niej głowę...
– Panie, nie zapominaj, że mówisz o królu! – przerwał brodacz, Jean Majoris, nauczyciel delfina.
– Sam wiem najlepiej, o kim mówię! – obruszył się delfin. – Mówię tylko jak jest: król szaleje za tą dziewczyną, a na nieszczęście moja pani babka popiera ją i ochrania...
Katarzyna otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
– Kto?... Królowa Yolanda?...
– Nie kto inny w rzeczy samej! Królowa Yolanda chyba także zakochała się w Agnieszce, bo jak można wytłumaczyć fakt, że dziewczyna tak szybko została dwórką mojej matki?
– A więc wszystko skończone – westchnęła Katarzyna.
– Chwileczkę! Nie wszystko skończone! Jak zapewne ci wiadomo, za kilka dni król, królowa i cały dwór udadzą się do Tours, gdzie mają się odbyć moje zaślubiny z księżniczką szkocką. – Wypowiadając te słowa delfin skrzywił się, jakby zjadł cytrynę. Pomimo to ciągnął dalej: – Datę ślubu ustalono na 2 czerwca.
Małgorzata jest już we Francji od kilku tygodni, gdyż przybyła do La Rochelle pod koniec kwietnia, ale zgotowano jej tak huczne powitanie, że nie może posuwać się zbyt szybko. W tej chwili powinna być w Poitiers... niedaleko stąd!
Tym razem westchnął on. Katarzyna domyślając się, co to mogło oznaczać, szepnęła:
– Wasza Wysokość... zdaje się niezbyt szczęśliwy z tego małżeństwa?
– To małżeństwo jest mi całkiem obojętne. Nigdy nie widziałem Małgorzaty Szkockiej. Lecz złości mnie sama myśl o małżeństwie. Mam wiele lepszych rzeczy do roboty niż zajmowanie się żoną. Ale zostawmy to. Twoja nadzieja, pani, jest właśnie w tym małżeństwie: w dniu zaślubin bądź w katedrze przy trasie orszaku ślubnego. To mnie poprosisz o łaskę dla hrabiego de Montsalvy! W takich okolicznościach król nie będzie mógł mi odmówić! Nawet jeśli Agnieszka będzie temu przeciwna!
Ogarnięta wdzięcznością, Katarzyna zgięła kolano, ujęła dłoń delfina, chcąc złożyć nań pocałunek, lecz on wyrwał rękę, jakby bał się, że zostanie ugryziony.
– Nie dziękuj mi, pani! Nie robię tego dla ciebie ani dla twego postrzelonego męża, który w przyszłości nie powinien opuszczać pól bitewnych... zwłaszcza kiedy ja zostanę królem. Gdyż, daję ci na to moje słowo, potrafię okiełznać swoją szlachtę!
– Dlaczego więc to czynisz, panie? Żeby zrobić na złość tej Agnieszce? – spytała odważnie.
Delfin uśmiechnął się filuternie jak chłopiec, który zamierza spłatać figla dorosłej osobie.
– W rzeczy samej! – odparł wesoło. – Cudownie będzie pokazać publicznie tej aferzystce, że nie ona rządzi królestwem! Lecz to nie jest jedyny powód. Otóż rada, by prosić króla o łaskę, została ci dana przez człowieka, który mi się bardzo podoba. Pan Tristan Eremita to dobry sługa. Jest surowy, twardy i prawy. Kiedy nadejdzie odpowiednia pora, będzie służył mnie... To jemu, twojemu przyjacielowi, pragnę oddać przysługę. Nie chcę, by bezskutecznie wysyłał cię tutaj. Chodźmy, muszę wracać, a ty, pani, musisz opuścić zamek przed podniesieniem mostu zwodzonego.
Ramię w ramię, pani de Montsalvy i delfin Ludwik, wyszli z kaplicy, po czym książę pożegnał się uprzejmie, a Katarzyna wróciła do swego pazia i giermka.
– Kim jest ten podle odziany chłopiec? – spytał Bérenger. – Wydał mi się taki brzydki.
– To twój przyszły władca! Jeśli Bóg pozwoli, pewnego dnia zostanie królem Ludwikiem XI.
– A więc – skomentował Walter – nie da się powiedzieć, że będziemy mieć pięknego króla.
– Nie, lecz zapewne będzie wielkim królem. W każdym razie otrzymam od niego łaskę, której odmówił mi Karol. Ruszajmy do gospody, młodziankowie! Potem wam opowiem, co się zdarzyło.
– Czy wracamy do Montsalvy? – spytał Bérenger z błyskiem nadziei w oku.
– Nie. Ani do Montsalvy, ani do Paryża. Ruszamy do Tours, gdzie będziemy czekać na dzień zaślubin, jak trzeba było zrobić od razu, gdyby mi się tak nie śpieszyło.
Cała trójka opuściła fortecę zbudowaną ongiś przez Plantagenetów i udała się do centrum miasta, Grand-Carroi, gdzie gospoda Pod Krzyżem Wielkiego Świętego Mexme ciągle przyjmowała podróżnych i gdzie królował olbrzymi imć Baranek, a nad nim jego gadatliwa połowica Pernelka, krzątająca się wśród ciżby kelnereczek, kadzi i błyszczących kociołków.
Znad rzeki unosiła się mgła. W blasku zachodzącego słońca lekko zmierzwiona powierzchnia wody przybrała odcień oliwkowy, lecz szczyty wierzb błyszczały jeszcze w słońcu. Dachówki i stare mury miasta rozciągającego się nad rzeką Vienne wyglądały jak wyjęte żywcem ze starego obrazu.
Nagle dwa wielkie łabędzie wypłynęły z gniazda ukrytego wśród szuwarów, sunąc zgodnie w górę rzeki nad samą powierzchnią wody i nie zwracając uwagi na prąd, który na środku rzeki był bardzo silny.
Katarzyna nie mogła oderwać oczu od tego widoku, widząc w nim szczęśliwą wróżbę. Ptaki były dwa, z pewnością para, płynęły razem i dlatego czuły się silniejsze, pozbawione strachu.
Zrozumiała, że powinna wziąć z nich przykład, odnaleźć Arnolda i nie opuszczać go już nigdy, gdziekolwiek by się udał. Tylko pod tym warunkiem staną się niezwyciężeni. Samotność nie była dobra ani dla jednego, ani dla drugiego.
Do wody dał nurka zimorodek z krzykiem zwycięstwa, lecz trzej jeźdźcy byli już daleko, zagłębiwszy się w cieniu domów.
Rozdział dziesiąty
ZAKOCHANE SERCE
Dom Jakuba Serce w Tours i jego składy towarowe ciągnęły się wzdłuż Loary, w pobliżu barbakanu Grand-Pont, za murami broniącymi miasta przed napaścią oraz przed powodzią. Sąsiadowały z klasztorem jakobinów i potężnymi wieżami zamku królewskiego.
Jakub, kuśnierz z Bourges, człowiek, który poprzysiągł sobie, że przywróci w królestwie dostatek i bogactwo, póki co był najpotężniejszym i najbardziej pomysłowym kupcem, posiadał tutaj, jak i w innych dużych miastach, dom i sklepy, w których jak dzień długi uwijali się subiekci i handlarze.
Sam Jakub prowadził życie w siodle, galopując od jednej faktorii do drugiej, od Bourges po Montpellier, gdzie znajdowała się główna część jego handlowych interesów, z Montpellier do Narbonne i Marsylii, do Lyonu, gdzie miał stosunki, do Clermont, Tours i Angers.
Miał już trzydzieści sześć lat, był szczupłym, eleganckim mężczyzną, niezwykle energicznym i wszędzie go było pełno, jego wrogowie powiadali nawet, że podpisał pakt z diabłem.