– Znowu chcesz siebie oszukać. To nie noc, to ty sama, Katarzyno. Zawsze traciłem głowę przez ciebie. To uczucie ludzie nazywają miłością, jak mi się zdaje... Lecz jeśli nie chcesz, nie będę więcej się naprzykrzać! Śpij dobrze!
Katarzyna wstała z ławy i wielkimi krokami przemierzała ogród, jakby bojąc się tego, co zostawiała za sobą, lecz słowa Jakuba docierały do niej wyraźnie, może dlatego, że ciągle ich słuchała.
Przekraczając próg domu, musiała zadać sobie gwałt, by się nie odwrócić i nie zobaczyć twarzy Jakuba i tej jego zmarszczki w kąciku ust, dzięki której wyglądał, jakby kpił sam z siebie.
Żadna kobieta, nawet najbardziej wyniosła, nie oparłaby się uczuciu takiego mężczyzny. Geniusz i siła intelektu były u niego tak namacalne, jak u innych głupota i pycha. Był to człowiek z żelaza, o oczach wizjonera i, pomimo nieszlacheckiego pochodzenia, o sercu rycerza z baśni.
Wstrzymując westchnienie, skierowała kroki do swego pokoju, gdy nagle, na zakręcie schodów, stanęła oko w oko ze swoim paziem i giermkiem, którzy niosąc buty w rękach, ostrożnie schodzili na dół. Na widok swej pani wydali okrzyk zawodu. Najwyraźniej była ostatnią osobą, jaką życzyli sobie napotkać po drodze.
– A gdzież to, młodziankowie?
Światło rzucane przez zatknięte nad schodami łuczywo, choć słabe, wystarczało, by stwierdzić, że obaj chłopcy zaczerwienili się po uszy. Nawet młody Chazay stracił swoją zwykłą pewność siebie.
– No co, straciliście mowę? Gdzie idziecie?
Bérenger widocznie postanowił się poświęcić, gdyż pierwszy zabrał głos.
– Chcieliśmy... eee... chcieliśmy się tylko trochę... eee... przejść po mieście! Tam u nas, na górze, jest tak gorąco, że nie mogliśmy zasnąć!
– No właśnie! – poparł przyjaciela Walter – strasznie tam gorąco!
– Aż tak bardzo? Dzień rzeczywiście był gorący, lecz wieczór jest chłodny.
– Ale nie na górze! – wyjaśnił Walter z przekonaniem. – Słońce paliło przez cały dzień i dach rozgrzał się do czerwoności. Chyba idzie burza.
Jednak te rozważania barometryczne nie tłumaczyły czerwonych policzków młodzian, chyba żeby na górze było gorąco jak w piecu.
Nagle Katarzyna przypomniała sobie narzekania Rigoberty na pewne sąsiedztwo niegodne uczciwej kobiety: chodziło o kabaret znajdujący się prawie naprzeciwko domu, ściągający klientelę spośród marynarzy i subiektów sklepowych. Rigoberta dowiedziała się też, że oberżysta, niejaki Courtot, zatrudnił u siebie trzy dziewki swawolne, mające niebywałe wzięcie wśród klienteli.
Katarzyna spojrzała uważnie na chłopców, zatrzymując wzrok na Walterze.
– Czy przypadkiem nie udajecie się do kabaretu imć Courtota, żeby się nieco odświeżyć? Po co tyle środków ostrożności, jeśli to ma być zwykła przechadzka?...
Paź już chciał zaprzeczyć, lecz jego towarzysz nakazał mu milczenie:
– Nie lubię kłamać – oznajmił z wyższością. – Tak, to prawda, idziemy do Courtot. Nigdy nie ukrywałem, że lubię kobiety, pani Katarzyno. Być może przerazi cię, co powiem... ale ja nie mogę się bez nich obyć! Dlatego idę do kabaretu...
Brutalna przemowa młodziana nie zaszokowała Katarzyny przede wszystkim dlatego, że dostrzegła szczerość w jego słowach. Toteż nie komentując ich, wskazała jedynie na pazia i rzekła:
– Bérenger jest młodszy od ciebie; to jeszcze prawie dziecko i nie ma takich samych potrzeb.
– Wiem. I wcale nie chciałem go zabierać...
– Ale ja powiedziałem, że jeśli mnie ze sobą nie zabierze, to narobię takiego hałasu, że nie będzie mógł wyjść – przerwał bez pardonu Bérenger. – Może jestem młodszy od Waltera, lecz i ja jestem mężczyzną, pani Katarzyno i nie skrywając...
– Jeśli chcesz wyjawić tajemnicę swoich wypadów na ryby w okolice Montarnal, mój mały, to możesz się nie trudzić! Jednak między tamtymi drobnymi kłamstewkami a wyjściem do spelunki i wystawieniem się na żer łatwych dziewek jest wielka różnica. A ja myślałam, że kochasz tamtą dziewczynę od nocnych połowów...
Paź spuścił głowę.
– To prawda, pani!... Kocham ją i to nie ma nic do rzeczy. Lecz nie wiem, kiedy ją zobaczę i chcę się trochę zabawić. Jestem mężczyzną, do diaska!
– Zostaw diabła w spokoju i odpowiedz mi na jedno pytanie: czy naprawdę masz ochotę zadawać się z tymi dziewczętami?
Paź rzucił swojemu towarzyszowi spojrzenie tak wyraźnie wołające o pomoc, że aż student roześmiał się. Żartobliwie rozczochrał mu włosy i odpowiedział zamiast niego.
– Oczywiście, że nie! Chodź, Bérengerku, idziemy spać!
– Nie! Chcę iść z tobą...
– No właśnie, chodź!... bo ja idę spać. Jeśli mnie posłuchasz, możesz mieć pewność, że zachowałeś się jak prawdziwy mężczyzna.
Pożegnawszy się niezgrabnie ze swoją panią, chłopcy, chcąc nie chcąc, wrócili na górę.
Katarzyna odetchnęła z ulgą. Była wdzięczna Walterowi za tak bohaterskie poświęcenie. Jednak wracając do siebie, była zmartwiona. Te dni pozostające jeszcze do królewskiego wesela niepokoiły ją. Upalny schyłek wiosny pobudzał do życia tajemne apetyty szybciej niż eglantyny. Bezczynność była zgubna dla wszystkich. Choćby ci chłopcy, gotowi popełnić jeszcze jakieś głupstwo, jeśli nie będzie nad nimi czuwała... A Jakub, czy dotrzyma danej obietnicy?...
Leżąc w łóżku ze skrzyżowanymi na piersiach rękami, zamknęła oczy próbując zasnąć, lecz nie mogła zmrużyć oczu...
Zza ściany dochodziły czyjeś kroki, ktoś chodził tam i z powrotem, starając się czynić jak najmniej hałasu. Katarzyna wiedziała, że tym kimś był Jakub...
Słuchała, wstrzymując oddech i wsłuchując się w rytm kroków, zdradzający wewnętrzny niepokój przyjaciela. Podłoga skrzypiała dając silniej wyraz jego pożądania niż słowa.
Nagle zatrzymał się i usłyszała jakby lejącą się wodę. Z pewnością chciał się odświeżyć albo nalał sobie coś do picia. Potem znowu zaczął chodzić, wytrwale i bez końca...
Katarzyna z wściekłością odrzuciła nakrycie i otworzyła okno, szukając ukojenia w zimnym nocnym wietrze. Miała ochotę krzyczeć, drapać, żeby uspokoić ogień, który również ogarniał jej ciało. Przycisnęła poduszkę do uszu, żeby nie słyszeć. Jak Jakub śmiał ją tak kusić? Jak on śmiał?
– Niech przestanie! Boże, niech on wreszcie przestanie! – jęknęła. Czy on nie rozumie, że doprowadza mnie do szaleństwa? Nienawidzę go! Nienawidzę... to ciebie kocham Arnoldzie... Tylko ciebie....
Bóg jednak był głuchy, a diabeł ruszył ostro do dzieła. Chociaż ze wszystkich sił starała się przypomnieć sobie chwile rozkoszy z mężem, powracało tylko jedno wspomnienie: dotyk gorącej dłoni Jakuba w ogrodzie...
Nie mogąc dłużej wytrzymać w łóżku, które zdawało się ją palić i w którym przewracała się jak święty Wawrzyniec na rożnie, wstała i spojrzała na drzwi... Były tak blisko... i blisko był pokój, w którym Jakub krążył jak lew w klatce.
Kilka kroków i drzwi otworzą się, a potem?...
Krew wrzała w jej skroniach. Drzwi hipnotyzowały i przyciągały. Zrobiła jeden krok... potem drugi... i jeszcze jeden. Jej ręka spoczęła na rzeźbionej klamce....
W sąsiednim pokoju kroki przyspieszyły. Tamte drzwi otworzyły się i zatrzasnęły z hałasem. Potem słychać było tylko szybki bieg na złamanie karku po schodach, wreszcie trzasnęła brama.
W Katarzynie coś się załamało. Upadłszy na kolana, oparła głowę o drewniane drzwi. Czuła, że opuściły ją siły, lecz była wyzwolona, a w jej umyśle żal mieszał się z wdzięcznością. Uratowana!... Jestem uratowana...