Выбрать главу

Bez słowa podniosła Katarzynę i ucałowała ją serdecznie, po czym przyjrzała się jej uważnie.

– Biedne dziecko – westchnęła. – Kiedy wreszcie los przestanie cię doświadczać?

– Nie mam prawa się uskarżać, pani... Los rzeczywiście dotykał mnie zbyt często, lecz obdarzył także ochroną osób potężnych i wielkiego serca...

– Powiedzmy, że obdarzył cię przyjaciółmi, na których zasługujesz! Tym razem chcę, byś opuściła to miasto ze spokojnym sercem! Król przebaczy!

– A więc ty, pani, wiesz o wszystkim? – spytała Katarzyna nie wierząc własnym uszom.

Królowa rzuciła porozumiewawcze spojrzenie na Jakuba i uśmiechnęła się.

– Przeczytałam dziś najdłuższy list, jaki kiedykolwiek dostałam od mistrza Jakuba. I możesz mi wierzyć, że niczego w nim nie pominął. Tak, wiem o wszystkim. Wiem, że twój Arnold znowu postąpił nierozważnie. I szczerze mówiąc, kiedy się o tym dowiedziałam, pomyślałam znowu, że szkoda, iż nie wyszłaś za Piotra de Brézé! Pan de Montsalvy jest doprawdy nieznośny!

– Pani! Pomyśl, że być może w tej chwili jest już martwy!

– On? Martwy? Sama nie wiesz, co mówisz. Kiedy ten człowiek wyzionie ducha, musi stać się coś strasznego: powódź, nie wiem, może trzęsienie ziemi. Nie patrz tak na mnie, Katarzyno. Tacy ludzie jak on są podobni do chwastów: nie można ich wyplenić.

– Więc gdzie jest?

– Tego nie wiem. Lecz wiem jedno: człowiek, który tyle przeszedł, uchodząc z życiem, łącznie z leprozorium i niewolą saraceńską, nie pozwoli zabić się ot tak po prostu za rogiem ulicy jakiemuś zwykłemu rzezimieszkowi. Powiadam ci, twój mąż żyje! Posłuchaj mnie i udaj się do matki, która bardzo cię potrzebuje.

– Czy więc mogę liczyć, że król wystawi listy ułaskawiające? – spytała nieśmiało.

– O nie, moja droga! Arnoldowi dobrze zrobi trochę frasunku i będzie to dla niego nauczka, by nie składał wszystkiego na twoje barki. Lecz kiedy go odnajdziesz lub dowiesz się, gdzie się schronił, przekaż mu ten glejt i przyślij go mnie. Zajmę się nim, i to on sam stanie przed królem, by prosić o łaskę. Bądź spokojna: uzyska ją bez trudu. Wystarczy, żeby zgiął nieco swój sztywny kark. Co zaś się tyczy mego wnuka, delfina, powiem mu, że musiałaś wyjechać.

– Pani – odparła Katarzyna, skłaniając się w ukłonie – czy jest sposób, bym mogła wyrazić ci swą wdzięczność?

Królowa zaprzeczyła, jednak patrząc z zamyśleniem na Katarzynę spytała nagle:

– A do jakiej części Burgundii zmierzasz? Czy do Dijon?

– Nie, pani. Do Châteauvillain, gdzie hrabina Ermengarda przyjęła moją chorą matkę, lecz to niedaleko od Dijon, gdzie zresztą zamierzam się udać. W rzeczy samej, mam pewną sprawę do wuja Mateusza.

– A więc...

Królowa wahała się przez chwilę, lecz jej oczy zapłonęły żywszym blaskiem, a policzki zaróżowiły się. Przyszła jej bowiem do głowy pewna myśl.

– Mój syn Réené – powiedziała wreszcie – książę Lotaryngii i Neapolu, jest nadal, jak ci zapewne wiadomo, więziony przez księcia Filipa. Znajduje się w Dijon w jednej z wież książęcego pałacu. Co prawda, król wraz ze mną prosił konetabla de Richemonta, by się za nim wstawił, lecz, prawdę mówiąc, nie liczę na natychmiastowy skutek. Książę nie chce nawet słyszeć o wysokim okupie. Tak więc, Katarzyno, zrobisz wielką radość matczynemu sercu, jeśli będąc w Dijon zgodzisz się dostarczyć mu list. Masz nadal na dworze Burgundii wielkie wpływy, chociaż wcale z nich nie korzystasz.

Katarzyna wyciągnęła dłoń.

– Daj, pani, list, a przysięgam, że dotrze do adresata!

Yolanda zbliżyła się, ujęła twarz kobiety w swe dłonie i pocałowała ją w czoło.

– Dziękuję ci, moje dziecko. W ten sposób odpłacisz mi stokrotnie za drobiazg, który dla ciebie uczyniłam. Nie obawiaj się, wyciągnę Arnolda z tego godnego pożałowania położenia i nawet nie będzie musiał przyjeżdżać aż tutaj.

Możliwe, że ugodzi się z królem, nie ruszając się z domu.

– Nie rozumiem...

– Niebawem król odbędzie podróż do Gujenny, Langwedocji i Prowansji. Ciężko to przeżywa, gdyż nie lubi być w drodze... lecz jest do tego nakłaniany, popychany. Śmierć księcia de Fok czyni jednak ten wyjazd koniecznym, gdyż trzeba uregulować sukcesję po nim. A poza tym Langwedocja potrzebuje pomocy, gdyż jest łupiona przez zbirów wszelkiego rodzaju. Król musi zaprowadzić porządek i ukarać winnych. Jego droga prowadzi przez Owernię... Dalszy ciąg wydaje mi się prosty. A teraz możecie odejść – dodała podając dłoń Katarzynie, która na nowo pochyliła się w ukłonie. – Siądę teraz do mego listu i każę go w nocy zanieść do ciebie, mistrzu Jakubie. Jutro zaś spotkamy się, by omówić wydatki poczynione z okazji zaślubin.

Katarzyna i jej towarzysz zniknęli tak szybko, jak się pojawili. Katarzyna ściskała w dłoni glejt od królowej Yolandy. Teraz mogła z lżejszym sercem udać się do matki. Udzieliło się jej przekonanie Yolandy i sama także zaczęła wierzyć, że Arnold żyje.

Jakub nie odzywał się, chory z zazdrości i zły, że znowu mu się wymyka. Gdyby kiedyś – pomyślał – pokochała mnie tak, jak kocha tego de Montsalvy!... Byłbym najbogatszym i najszczęśliwszym człowiekiem na świecie! Ale kocha tamtego... Jakże mu zazdroszczę i jak go nienawidzę... Cieszyłbym się, gdyby się okazało, że nie żyje!

W rzeczy samej Jakub Serce nienawidził Arnolda... Pomimo to, następnego dnia o bladym świcie planował rozesłać swoich ludzi na cztery strony świata, by odnaleźli znienawidzonego rywala... A to z tej prostej przyczyny, by nie patrzeć na jej łzy...

CZĘŚĆ CZWARTA

RZEŹNICY

Rozdział dwunasty

TOPÓR I ŁUCZYWO

Płonął las. Na czarnym nieboskłonie unosiła się czerwona łuna, poprzerywana strzelającymi wysoko płomieniami. Krzyki ludzi były coraz słabsze i coraz bardziej rozpaczliwe. Od czasu do czasu słychać było groźne jak znak niebios pomruki piorunów zagłuszające na krótko odgłosy napadniętego miasteczka...

Katarzyna i jej młodzi towarzysze, zaszyci w gęstych krzakach, przywarli do ziemi wstrzymując oddechy. Koszmar zaczął się w Gien, po przekroczeniu Loary... Opustoszałe połacie, popalone i wyludnione miasteczka, wypalone zbiory, zwęglone ruiny, splądrowane zamki pełne trupów. Wszystko wskazywało na to, że przeszły tędy rozpuszczone bandy wojskowe Rzeźników...

Bardziej okrutni i dzicy niż ongiś Wielkie Kompanie, pokazali się zaledwie kilka tygodni po podpisaniu traktatu w Arras, który położył kres wojnie pomiędzy Francją i Burgundią.

Ludzie wojny, walczący do tej pory po jednej i drugiej stronie, nie chcieli pokoju, który oznaczał spokojne i ułożone życie w domowych pieleszach. Umiłowanie przygody, niemożność znalezienia innego źródła utrzymania oraz przyzwyczajenie do łatwego łupu zamieniły żołnierzy zaciężnych w rozbójników, bezlitosnych bandytów zwanych Rzeźnikami.

Będący wśród nich Francuzi, Niemcy, Hiszpanie, Flamandowie i Szkoci – wszyscy rzucili się do plądrowania, a królestwo, które już tyle wycierpiało w czasie wojny, miało jeszcze więcej wycierpieć w czas pokoju.

Traktat z Arras był dla nich niewiele wart, więc z zaostrzonymi apetytami rzucili się na burgundzką ziemię, głosząc, na poparcie swoich niecnych zapędów, że traktat okradał króla. Do tego, pod pretekstem atakowania pozostałych jeszcze angielskich bastionów, pustoszyli wszystko, co stanęło na ich drodze.