Выбрать главу

– Zachwycająca!... Po prawdzie, brudna jak święta ziemia, lecz zachwycająca!... Kim jest?...

– To moja żona! – odparł Arnold gwałtownie, co z trudem można by uznać za właściwą prezentację.

Robert wytrzeszczył szeroko oczy.

– No, no! Co za miłe spotkanie! Ale co taka piękna i szlachetna pani robi w tej zabitej dziurze?

Pomimo czaru i elegancji, Paniczyk nie wzbudził sympatii Katarzyny. Przeciwnie, odczuwała obrzydzenie zmieszane z urazą. Bowiem gdyby nie on, Arnold szukałby pewnie schronienia w Montsalvy, a ona nie byłaby narażona na wszystkie nieprzyjemności, jakie ją z tego powodu spotkały.

– Moja umierająca matka jest w tym zamku, który ty, panie, oblegasz wbrew wszelkiemu prawu!

– Oblegam? A skąd to przyszło do tej ślicznej główki, że go oblegam? Czy widzisz tu jakieś machiny wojenne, inżynierów przy pracy, drabiny, wycelowaną broń? Ja nawet nie mam hełmu. Nie, my tylko przebywamy nad tą czarującą rzeką... i czekamy...

– Na co?

– Żeby książę Filip zdecydował się wyjść, po prostu, gdyż książę jest tutaj, jestem tego pewny!

Katarzyna wzruszyła ramionami i wydęła pogardliwie usta.

– Pan śni na jawie, panie hrabio! Zakładając jednak, że się nie mylisz, w co ja szczerze wątpię, nie sądzisz chyba, iż książę, stwierdziwszy, że tu jesteś, czeka na ciebie. W zamku, jak w większości jemu podobnych, jest przejście podziemne i w tej chwili książę z pewnością jest już daleko.

– W zamku są nawet dwa podziemne przejścia – odparł niewzruszenie Paniczyk. – Na szczęście wiemy, gdzie wychodzą, i strzeżemy wyjść w dzień i w nocy.

– A skąd ty, panie, tak dobrze je znasz?

Paniczyk uśmiechnął się, głaszcząc końską grzywę. Jego głos stał się jeszcze bardziej słodki, jeśli to w ogóle możliwe.

– Widocznie nie wiesz, pani, jak skuteczne może być porządne ognisko lub odrobina ołowiu, by zmusić do gadania. Dzięki nim można uzyskać wszystkie niezbędne informacje.

Katarzyna zadrżała z oburzenia. Znowu ogień!... Obraz poprzedniej nocy był jeszcze zbyt żywy w jej pamięci. Zaciskając zęby, by nie rzucić w twarz temu pięknemu chłopcu swego wstrętu, który doprowadzał ją do mdłości, jakby hrabia był najobrzydliwszym wężem, powiodła wzrokiem po obu mężczyznach.

– Jesteście potworami! Jeśli chodzi o ciebie, panie hrabio, to mnie wcale nie dziwi, gdyż twoje godne pożałowania wyczyny są powszechnie znane, lecz mój mąż...

– Dosyć tego! – przerwał ostro Arnold, który do tej pory zdawał się nie interesować potyczką pomiędzy żoną a wspólnikiem. – Nie zaczynajmy wszystkiego od nowa! Słyszałaś przecież: książę jest tutaj! Jak brzmi twoja decyzja?

Milczała przez chwilę, szukając rozpaczliwie drogi do skamieniałego, zamkniętego serca Arnolda. Lecz on trwał w swym uporze, opanowany gorzką zazdrością i zasklepiony w niej bardziej hermetycznie niż w swojej zbroi.

Z bolesnym westchnieniem wyszeptała:

– Błagam cię... Pozwól mi tam wejść... choć na dziesięć minut... Na zbawienie mej duszy i moich dzieci przysięgam, że nie zostanę tam dłużej! Proszę cię tylko dlatego, że chodzi o moją matkę. Potem zapomnę na zawsze o Burgundii i razem wrócimy do domu...

Lecz on odwrócił wzrok, starannie unikając spojrzenia mającego nad nim silną władzę.

– Nie wracam teraz do Montsalvy. Mam tu jeszcze wiele do zrobienia, potrzebują mnie. Dziewica Orleańska...

– Do diabła z tą czarownicą i twoim szaleństwem! – krzyknęła Katarzyna, którą na nowo ogarnęła złość. – Wszystko utracisz, pozycję, honor, może nawet życie i duszę, jeśli będziesz się uganiał za awanturnicą, która nie ujdzie katu! Błagam cię, bądź sobą! Masz glejt: idź do królowej!

– Najlepszym glejtem będzie dla mnie głowa Filipa Burgundzkiego! Co do ciebie...

Nie dokończył, gdyż cichy do tej pory zamek nagle się ożywił. W okamgnieniu mury wypełniły się łucznikami i kusznikami, a wielki zwodzony most opadł z hukiem.

Z głębin fortecy wyjechało około pięćdziesięciu jeźdźców z pochodniami w dłoniach.

– Do mnie! – krzyknął Paniczyk wyciągając swą długą szpadę, a Arnold sięgnąwszy po maczugę wiszącą u siodła, ruszył na wroga dając przykład swym żołnierzom.

Katarzyna i jej dwaj chłopcy zostali odepchnięci pod mur. Paź chwycił ją za rękę.

– Uciekajmy, pani Katarzyno, proszę, uciekajmy! Pan Arnold chyba oszalał i na pewno nie pozwoli ci wejść do zamku! Uciekajmy! Pomyśl o swoich dzieciach... potrzebują cię!

Katarzyna nie mogła jednak ruszyć się z miejsca, jej wzrok przykuwał widok rozgorzałej obok walki. Otoczony przez czterech napastników Arnold bił się jak lew. Potężny cios maczugi pozbawił go hełmu i bił się teraz z odkrytą głową, rozdając ciosy na lewo i prawo. Jego maczuga wirowała w powietrzu, kładąc na ziemię widma odziane w zbroję.

Paniczyk również poczynał sobie dzielnie. Od czasu do czasu rzucał niespokojne spojrzenie na swój obóz, który płonął od rzuconych przez ludzi z zamku pochodni. Nierówna z początku walka nabierała równowagi. Okrzyki Paniczyka sprowadziły na pomoc ludzi z obozu, których liczba wzrastała z minuty na minutę.

Pojąwszy, że szala zwycięstwa przechyla się w drugą stronę, rycerze z Châteauvillain wycofali się w zgodnym szyku w stronę zamku, unoszeni silnymi udami swych koni, osłaniani przed pościgiem przez łuczników czuwających na murach.

– Dosyć! – krzyknął Paniczyk! – Wycofujemy się! Trzeba ugasić pożar!

Lecz Arnold albo nie słyszał rozkazu, albo nie miał zamiaru na tym poprzestać, gdyż rzucił się w pogoń za uciekającymi, przebył most galopem, przyciągany widokiem wielkiej bramy, za którą ukryty był nieprzyjaciel.

W jego gorącej głowie zrodziła się myśl szalona i uparta: dotrzeć wszelkimi sposobami do znienawidzonego Burgundczyka. Jego nienawiść miała smak kwaśnego wina i mogła się nasycić jedynie krwią wroga lub własną.

– Wychodź! Filipie Burgundzki! – zawył. – Wyjdź, zdrajco, byśmy mogli skrzyżować szpady!...

Jego nienawiść nie znała granic. Dla niego obecność księcia za murami nie pozostawiała żadnych wątpliwości, gdyż wśród tych, którzy ich zaatakowali, większość nosiła na zbroi herb książęcy.

Katarzyna również rozpoznała herb księcia Filipa i ogarnęły ją wątpliwości. Czy było możliwe, by Ermengarda zastawiła na nią tak poniżającą pułapkę? Całe jej zaufanie do hrabiny, jej poczucia honoru, przemawiało przeciwko tej myśli, lecz z drugiej strony największym marzeniem hrabiny de Châteauvillain było zawsze wepchnąć Katarzynę w ramiona księcia, którego kochała jak własnego syna...

Opierając się swoim młodym towarzyszom, którzy namawiali ją do ucieczki, śledziła z niepokojem szaleńczy pęd Arnolda. Zobaczyła, jak jego koń, spięty zbyt mocno ostrogami, stanął dęba i o mało nie stoczył się po zboczu. Słychać było jego opętańcze rżenie i pokrzykiwania Arnolda, lecz nie można było rozróżnić słów.

– Oszalał! – usłyszała tuż obok głos Paniczyka, który nie przyszedł jeszcze do siebie po bitwie. – Zabiją go!

Katarzyna uczepiła się jego ramienia.

– Nie zostawiaj go, panie, samego! Poślij posiłki! Inaczej...

Jej słowa zakończyły się okrzykiem trwogi na widok rycerzy walących z kuszy do samotnego jeźdźca. Nagle Arnold zachwiał się i zwalił bezwładnie na ziemię. Koń także upadł, lecz po chwili podniósł się i rzucił do ucieczki w stronę obozu, wlokąc za sobą ciało Arnolda za nogę uwięzioną w strzemieniu.

– Zatrzymajcie konia! Zabije go! – krzyknęła bez tchu, chcąc rzucić się w jego stronę.