– Żyje?... – wyszeptała drżącymi wargami Katarzyna.
– Tak, żyje, lecz jest nieświadomy. Wygląda, jakby zażył narkotyku – powiedział Jakub. – Jedno jest pewne, że przybyłyście w samą porę, siostrzenice!
– Każę służącej zagotować wody! – krzyknął Walter. – Najpierw trzeba go umyć i zbadać.
– W porządku! Zajmij się tym, młodzieńcze! – odparł Jakub z wyraźną ulgą, po czym zwrócił się do Amandyny, która na próżno starała się wyrwać z rąk strażników: – No i co, pięknisiu? Co teraz powiesz? Dziwnie wygląda twój pan jak na kogoś, kto udał się w drogę! Pewnie nam powiesz, że sam się zamknął w kurniku i że ty o niczym nie wiesz?
Amandyna warknęła jak rozwścieczony kot.
– Myślcie sobie, co chcecie, i niech was piekło pochłonie! Jeśli tu się znalazł, to znaczy, że sam szatan go tu przywiódł. Przysięgam na wszystkich świętych, myśleliśmy, że wyjechał!
– Naprawdę? Ciekawe, jak będziesz śpiewać na widok kata, moja śliczna? – zakpił kapitan. – Wątpię, czy ci uwierzy. Hej, wy tam! Zabrać mi to całe towarzystwo do Domu pod Małpą* [*Więzienie.]. I nie zapomnijcie o braciszku grzecznie oczekującym w sklepiku. Co do mnie, to udaję się natychmiast do wicehrabiego opowiedzieć o całej tej sprawie.
Podczas gdy Jakub de Roussay prowadził więźniów wśród okrzyków tłumu i świszczących wokół ich głów kamieni, nieszczęsny handlarz materiałów został przeniesiony przez dwóch żołnierzy do kuchni i ułożony przy kominku. Obie siostry z pomocą Martusi natychmiast zabrały się do uwolnienia wuja ze śmierdzącego kokonu. Simona Morel udała się do domu, by przysłać służących i nosze. Na odchodnym rzuciła do Katarzyny:
– Nie powinna pani tu zostawać! Niech pani zamieszka u mnie. Wuj znajdzie u mnie należytą opiekę, a tutaj przyśle się strażnika, żeby nie splądrowano domu.
Nawet nie chciała słyszeć wymówek Katarzyny i skwitowała je wzruszeniem ramion.
– Mój dom jest nowy i pomiestny. Na dodatek nie ma w tej chwili męża, gdyż bawi w Gandawie u księcia...
Nie pozostawało nic innego jak przyjąć miłe zaproszenie. Po wyjściu Simony siostry zerwały z wuja łachmany. Choć starzec schudł znacznie, ważył nadal sporo i nie obyło się bez pomocy Waltera. Bérengera zemdliło i wyszedł na ulicę zaczerpnąć świeżego powietrza.
Luiza wypełniała swoje zadanie z narastającym gniewem.
– Popatrz no tylko! – warknęła do siostry, chwytając szczypcami z kominka jeden z łachmanów. – Popatrz tylko, do jakiego stanu dał się doprowadzić ten stary idiota przez tę wszetecznicę! A przecież uprzedzało się go!
– Chyba ją kochał... Wiesz, gdy się kocha, nie widzi się niczego, nie rozumie się niczego...
– Powinnam pamiętać, że jesteś mistrzynią w tej materii! – syknęła Luiza spoglądając na siostrę z ukosa. – Co do mnie, to dziękuję Panu, że ochronił mnie przed takimi bezeceństwami!
Katarzyna udała, że nie słyszy. Od czasu potwornego przejścia, jakie przeżyła siostra w czasie powstania paryskiego w 1413 roku za sprawą Rzeźnika Caboche’a, Luiza okazywała do miłości awersję zbliżoną do nienawiści. Przez nią wstąpiła do klasztoru. Dlatego Katarzyna nawet nie zamierzała dyskutować z nią na ten temat. Zastanawiała się natomiast nad przyczyną, dla której Amandyna postąpiła tak podle z wujem, chociaż opętała go do tego stopnia, że zgodził się dla niej wypędzić z domu własną siostrę. Przecież prościej było go zabić... Chyba że trzeba było za wszelką cenę utrzymać go przy życiu jak najdłużej. Pytanie brzmiało: dlaczego?...
Patrz; „Katarzyna” tom I.
Rozdział trzeci
WESTCHNIENIA JAKUBA DE ROUSSAYA...
Oparty na wielkich poduchach wypchanych kaczym puchem, wuj Mateusz pożerał grube kawałki piernika, które maczał w mleku. Od chwili kiedy przyszedł do siebie, cały czas jadł i ciągle było mu mało. Byłby opychał się bez końca, gdyby Katarzyna nie zarządziła regularnych pór posiłków.
– Nie wolno się przejadać, drogi wuju, po tym, jak pościłeś przez długi czas. Mogłoby ci to wielce zaszkodzić!
– Eee... co mi tam... Teraz, co mi jeszcze z życia zostało?
– Dzięki Bogu zostały ci, mój wuju, środki, byś wiele lat mógł żyć w błogim spokoju. Zobaczysz, że szybko wrócisz do sił, i wtedy będziesz mógł dokonać wyboru: albo osiąść w Marsannay, pośrodku winnic, gdzie tak przyjemnie się żyje...
– Widzisz mnie samego w Marsannay... teraz kiedy moja biedna Jacquette, twoja święta matka, której przysporzyłem tyle zmartwień, nie żyje? Stetryczałbym tam zupełnie jak stary piernik...
– W takim razie zamieszkaj u nas, w Montsalvy! Podobało ci się tam, kiedyś przybył na chrzciny Izabeli. Zobaczyłbyś, jak rosną dzieci... Mój mały Michał bardzo cię kocha... Wszyscy przyjmą cię z otwartymi ramionami!
– Ale twój mąż nie przepada za mną! Nie mogę zresztą mieć mu tego za złe: to wielki pan, rycerz, a ja jestem zwykłym handlarzem płóciennym... przykrym przypomnieniem twojego pochodzenia, moje dziecko! Do tego to długa droga, a klimat w twej górzystej krainie jest srogi.
– W takim razie pozostaje ci, wuju, jeszcze jedna możliwość: Luiza, to znaczy matka Agnieszka od Świętej Radegundy, proponuje ci, byś zamieszkał niedaleko niej, w domu z ogrodem należącym do klasztoru. Byłbyś tam...
– Zraszany codziennie wodą święconą, okadzany kadzidłem i maltretowany zdrowaśkami od rana do wieczora! Matka przeorysza nie ukrywała wcale przede mną dziś rano, kiedy nas opuszczała, że czas pomyśleć o odkupieniu grzechów i o zbawieniu duszy, gdyż niewiele mi życia zostało, i że jeżeli się nie ukorzę, to już szatan na mnie czeka podgrzewając olej w kotłach i ostrząc wielkie widły. Dziękuję bardzo! Wolę już umrzeć w samotności w Marsannay! Przynajmniej zostanie mi na pociechę moje wino! Nie chcę, by na stare lata Luiza katowała mnie wodą i suchym chlebem!...
Rozmowę przerwało wejście małej kobiety, tak małej, że jej wielki czepek z wykrochmalonego płótna fryzyjskiego sprawiał wrażenie jakby jej twarz znajdowała się w połowie całej sylwetki. Była to Bertylka, która wykarmiła własną piersią Simonę Morel, a teraz jako jej ochmistrzyni miała pewną pozycję w Dijon.
Bertylka miała za zadanie przynieść balsam od aptekarza w celu ulżenia imć Mateuszowi w ranach spowodowanych przez robactwo.
Zbliżywszy się do łoża chorego, rzuciła oburzone spojrzenie na tacę z jedzeniem, na której nie zostało nic oprócz pustego kubka na wino i noża.
– Jecie za dużo, mistrzu Mateuszu Gautherin! – rzekła surowo. – Nie żeby ktoś wam żałował jedzenia, ale sami czynicie sobie krzywdę!
Mateusz, potrząsając niecierpliwie siwą czupryną czyniącą go podobnym do starego, zrzędliwego lwa, rzucił jej wyzywające spojrzenie.
– A co wy sobie wszyscy myślicie? Jestem głodny! Ty, pani, z twoimi różowymi policzkami i pulchną kibicią, nie wiesz, co to głód!
– Pulchną, pulchną! Za chwilę ten ordynus powie, że jestem za tłusta!
– Nigdy nie powiem czegoś takiego, pani Bertylko! Ale nie zarzucajże mi...
Katarzyna, korzystając z okazji, ruszyła na paluszkach w stronę drzwi, zostawiając wuja sam na sam z Bertylką. Tych dwoje znało się od dawna i ani jedno, ani drugie nie pomyślało, żeby ją zatrzymywać. Od czasu ich przybycia Bertylka ustanowiła sama siebie pielęgniarką i opiekunką wuja, a ich dotychczasowe relacje na płaszczyźnie klient – dostawca nagle przybrały inny charakter. Wydawało się, że stary niedźwiedź Mateusz nabrał gustu do płci nadobnej podczas swej niefortunnej przygody z Amandyną.