Выбрать главу

W tym względzie wkrótce usłyszano opis jego nieszczęść. Zaledwie przyszedł do siebie po pierwszym obfitym posiłku, wuj uwolnił się od okrutnych wspomnień zatruwających mu pamięć i dowiedziano się o ogromie jego niemocy w czasie uwięzienia.

Otóż między nim i kochanką przez kilka miesięcy wszystko układało się jak najlepiej. Amandyna była opiekuńcza, a nawet czuła i dogadzała wszelkim zachciankom starca, zajmując się nim jak matka, córka i kochanka zarazem.

Lecz pewnego deszczowego dnia sprawy przybrały inny obrót wraz z pojawieniem się brata Amandyny, Filiberta. Utrzymywał on, jakoby powracał z Ziemi Świętej, a że był w nader opłakanym stanie, jego słowa nie wzbudziły podejrzeń staruszka, który chcąc przypodobać się kochance, przyjął brata z otwartymi ramionami.

Powoli jednak intruz zapuszczał w domu korzenie. W miarę jak wracały mu siły, zaczął się panoszyć i przemawiać niczym gospodarz na terytorium Wielkiego Świętego Bonawentury.

Pomimo wysiłków Amandyny starającej się wyjaśnić zły charakter brata jego niedawnymi przejściami, mistrz Gautherin wreszcie przejrzał pewnego dnia, kiedy to powróciwszy niespodziewanie z targu zastał Amandynę w składziku opartą o beczkę, ze spódnicami zadartymi aż po pas, przyjmującą od Filiberta zapalczywe zaloty nie mające nic wspólnego z uczuciami braterskimi.

Niegodziwa para skwitowała oburzenie starego człowieka naigrawaniem, a kiedy Mateusz zagroził, że oboje wyrzuci na bruk, opadli go jak hieny, związali w kij, zakneblowali usta i przenieśli najpierw do piwnicy, a następnie do kurnika, skazując na straszne katusze.

– Kiedy zdecydujesz się, stary capie, podpisać akt ślubu – powiedziała Amandyna – wrócisz do domu!

– Wolę sczeznąć! – odpalił Mateusz płonąc z gniewu. – Nigdy nie oddam swego nazwiska takiej nierządnicy jak ty!

– No to będziesz miał teraz czas, nawet dużo czasu, żeby to przemyśleć! Dostaniesz pić, ale nic do jedzenia. A znając twoje obżarstwo, szybko zmiękniesz...

I zaczęła się męka Mateusza Gautherina. Amandyna, zgodnie z przestrogą żywiła go samą wodą i co rano poiła go naparem z belladonny, który go usypiał na cały dzień po to, by nie krzyczał. Wieczorem, kiedy ona lub Filibert przynosili mu wodę, zadawali mu ciągle jedno i to samo pytanie: „Czy zdecydowałeś się na ślub?” Mateusz jednak ciągle powtarzał „nie”. Pomimo utraty sił postanowił nie dać za wygraną. Wtedy zjawiła się Katarzyna i nastał kres katuszy.

Piękny, nowy dom Morelów o podwójnych oknach, witrażach i z elegancką, rzeźbioną balustradą zdobiącą dach z lakierowanych dachówek przyjął w swe gościnne progi Katarzynę, jej wuja i ich służbę. Katarzyna zdążyła zaprzyjaźnić się z uroczą gospodynią, jej myśli zaprzątał królewski więzień, którego należało wybawić z opresji. Próbowała dyskretnie dowiedzieć się szczegółów na ten temat, lecz tylko to, co usłyszała wiedzieli wszyscy śmiertelnicy w Dijon: René Andegaweński, król Sycylii i Jerozolimy, zamknięty był w książęcym pałacu, w wieży Nowej, pilnie strzeżony i na tym koniec...

Opuściwszy pokój wuja, pani de Montsalvy udała się do siebie i ubrała się do wyjścia. Pomimo obietnicy Jakub de Roussay nie wrócił po aresztowaniu La Verneów, postanowiła więc sama się przekonać, w jaki sposób można by zbliżyć się do więźnia...

Wyszła z domu nie natknąwszy się na nikogo. Simona wyruszyła z rana w rodzinne strony w Foissy. Co do służących, wszyscy zniknęli jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, łącznie z Walterem i Bérengerem...

Przyczyna takiego stanu rzeczy uderzyła Katarzynę zaraz po opuszczeniu domu: u zbiegu ulicy Wełnianej i ulicy Notre Dame zebrał się tłum przy pręgierzu, gdzie pomocnicy kata, gdyż on sam nigdy nie zniżał się do takich podłych zajęć, właśnie kończyli zamykać żelazną obręcz na szyi złodzieja kur. Złoczyńca był jednak tak gruby, że obręcz o mało go nie udusiła, a gawiedź rechotała z uciechy na widok jego wykrzywionej, posiniałej twarzy i próżnych wysiłków oprawców. Byli tam wszyscy mieszkańcy domu Simony, łącznie z Bérengerem.

Niezadowolona, że widzi pazia przy pręgierzu, Katarzyna pacnęła go w ramię.

– Co przyjemnego znajdujesz, chłopcze, w takich widowiskach? Młodzieniec poczerwieniał na twarzy, lecz spojrzenie, jakie skierował na swą panią, było dobroduszne.

– Ja tylko tu czekam na Waltera, pani.

– A gdzież to podziewa się nasz pan Walter o tej porze?

– Na honor, nie wiem. Wyszliśmy razem, by zagrać w piłkę, kiedy on zauważył jakiegoś człowieka na ulicy. Wtedy nagle się zatrzymał i rzekł do mnie: „Idź grać beze mnie. Muszę coś załatwić”, po czym rzucił się śladem nieznajomego, nie pozwalając mi iść z sobą i rozkazując nie ruszać się stąd i czekać. Lecz jeśli wychodzisz, będę ci towarzyszyć...

– Nie, nie trzeba. Walter kazał ci czekać, to czekaj. Idę do kościoła nie opodal. Powiedz mu, że to nierozsądne śledzić byle kogo w nieznanym mieście...

Katarzyna ruszyła w stronę Notre Dame, której oryginalna fasada widoczna była na końcu ulicy, zastanawiając się, co mogło przyjść do głowy Walterowi. Miała jednak zaufanie do przebiegłości i inteligencji młodzieńca i wierzyła, że nie wpakuje się on w jakieś kłopoty. W każdym razie towarzystwo było jej nie na rękę, gdyż zamierzała złożyć wizytę przyjacielowi, Jakubowi de Roussayowi, a wizyta w kościele miała być tylko pretekstem.

Skierowała swe kroki do kaplicy, w której królował dosyć brzydki posąg Matki Boskiej Dobrej Nadziei i skwierczały płonące świece. Wzięła jedną, zapaliła i dołączyła do grupy świec, sama zaś uklękła na stopniach ołtarza i zatopiła się w żarliwej modlitwie, prosząc Matkę Boską, żeby pozwoliła jej uratować życie uwięzionego króla. Wkrótce zauważyła, że modli się za samą siebie, gdyż prosiła głównie, żeby wszystko szybko się skończyło, i żeby mogła jak najprędzej wrócić do Montsalvy.

Wydawało się jej, że całe wieki upłynęły, od chwili gdy wyruszyła z domu. W rzeczywistości było to tylko sześć miesięcy. Lecz dni nieobecności liczą się stokrotnie, kiedy się jest z dala od najbliższych.

Pokrzepiwszy się modlitwą i uczyniwszy ostatni znak krzyża skierowała się do wyjścia, kiedy w kruchcie jej uwagę zwróciła cicha skarga żebrzącego mnicha.

– Na dusze w czyśćcu i na zbawienie twej duszy, wesprzyj biednego, szlachetna pani! Będziesz błogosławiona na tej ziemi i sławiona w niebie!

Katarzyna machinalnie otwarła sakiewkę, kiedy nagle jękliwy głos przeszedł w radosny szept.

– Błogosławione niech będą niebiosa, które sprowadziły tutaj najpiękniejszą panią Zachodu! Dostatek tego miasta opuszczonego przez Boga odrodzi się, jeśli pani de Brazey doń wróci!

Zdziwiona Katarzyna przyjrzała się uważnie pokręconej postaci odzianej w czarną derkę, niezwykle brudnej twarzy o wyoranych rysach, jasnym, żywym oczom, które wydały się jej dziwnie znajome... I z głębokich pokładów jej pamięci wydobyło się jedno imię:

– „Brat”... Jehan?...

Twarz żebraka, pomimo pokrywającej ją warstwy brudu, pokraśniała z ukontentowania.

– Twoja pamięć, pani, jest tak doskonała, jak wielka jest twoja uroda! O jakem szczęśliw...

– Ja również jestem szczęśliwa, że ciągle dobrze się miewasz, Jehanie. Boże, jak to dawno było...

Istotnie, dawno temu, jeszcze przed swoim pierwszym zamążpójściem, poznała Jehana Pieniążka, fałszywego mnicha i obieżyświata wyspecjalizowanego w żebraninie i przebierankach. Pojawił się także w ciemnym okresie jej życia, kiedy to wraz ze swoim przyjacielem Barnabą Muszelką próbował oddać jej wielką przysługę, tak wielką, że Barnaba zapłacił życiem za swoje poświęcenie.