Выбрать главу

– Ależ to zupełnie niemożliwe!

– Jeśli było możliwe dla wysłannika z Mediolanu, to wystaw sobie pan, że ja też jestem wysłannikiem!

Jakub wybuchnął rubasznym głośnym śmiechem.

– Pani wysłannikiem? A czyimże to?

Katarzyna bez zmrużenia oka wyciągnęła przed siebie lewą dłoń, gdzie na palcu wskazującym błyszczał duży kwadratowy szmaragd, który nigdy jej nie opuszczał.

– Wielkiej, mądrej i szlachetnej Yolandy, z łaski niebios księżnej Andegawenii, królowej Sycylii, Neapolu, Aragonii i Jerozolimy i największej damy Zachodu... niezależnie, co o niej myśli próżny lud burgundzki! Oto jej pierścień z wygrawerowanym herbem. Co do mnie, to jestem jedną z jej dwórek, którą ona przysyła do syna, bym mu przekazała ten oto list – dodała odpinając suknię na szyi, by wyjąć ukryty na piersi list. – List, który nie zawiera żadnego planu ucieczki, na to daję ci me słowo, lecz tylko czułość niespokojnej matki.

Przykuty poważnym tonem gościa, de Roussay odstawił swój puchar nie odpowiadając. Najwyraźniej był zakłopotany i nie wiedział, jak ma postąpić.

Katarzyna nie zostawiła mu jednak wiele czasu do namysłu.

– No i jak będzie? – spytała po chwili. Jakub rozłożył bezradnie ramiona.

– Doprawdy, Katarzyno, sam nie wiem, co mam ci odpowiedzieć... Uznaję twoją misję, posłannictwo... lecz posłannik księcia Mediolanu miał specjalne pozwolenie wielkiego kanclerza Burgundii, pana Nicolasa Rolina...

– ...który ongiś zaliczał się do mych najlepszych przyjaciół i z pewnością by mi go nie odmówił. Lecz, drogi Jakubie, nie mam ani czasu, ani ochoty jechać poń aż do Flandrii. A oprócz tego ty jesteś również moim przyjacielem i znasz mnie od dawna, więc wiesz, że nie mogłabym ci zaszkodzić. W imię naszej starej przyjaźni, zaprowadź mnie do króla, błagam cię! Muszę się z nim osobiście spotkać i zobaczyć na własne oczy, czy jeszcze żyje!

– Jak to, czy jeszcze żyje? – zaperzył się Roussay. – Ależ oczywiście, że żyje! Za kogo ty mnie bierzesz, Katarzyno?

– Nie gniewaj się, przyjacielu! Źle się wyraziłam. Wierzę, że żyje... ale kto zapewni, co stanie się jutro lub jeszcze dziś wieczorem?...

– A dlaczego miałby nie żyć, do diaska? Sam widziałem go dziś rano, i to w doskonałej kondycji. Na Boga, Katarzyno, co ci przychodzi do głowy? Już mówiłem, że jest dobrze strzeżony...

– Otóż właśnie w to śmiem wątpić. Czy możesz się uspokoić, usiąść tu przy mnie i posłuchać nie przerywając historii, którą chcę ci opowiedzieć? Nie będzie długa.

– Niech i tak będzie! Słucham cię – odparł kapitan i osunął się ciężko na poduszki zaścielające ławę.

Katarzyna nakreśliła pobieżnie ostatnie wypadki w Châteauvillain, zauważając z zadowoleniem, że w miarę opowiadania de Roussay coraz bardziej natężał uwagę. Kiedy skończyła, roztargnienie i oburzenie kapitana minęły bez śladu, zamieniając się w skupienie i przejęcie.

– Czy podejrzewasz truciznę? – zapytał z niepokojem.

– Oczywiście! To pierwsza myśl, która mi się nasunęła, jako że Jaquot de la Mer ma kuzyna w kuchniach pałacowych.

– Ale to zbyt ryzykowne. A zresztą nie wszyscy kuchcikowie mają dostęp do przygotowywanych dań.

– To z pewnością łatwiejsze, niż ci się zdaje. Czy każesz kosztować dań podawanych królowi?

– N... ie... Nie wydawało mi się to konieczne. Są tu sami wierni słudzy księcia... przynajmniej tak zawsze sądziłem... Poza tym wszystkie przyrządzane dania są bardzo proste... bardzo!

– Nawet gdyby dostawał suchy chleb i wodę, łatwo mu zaszkodzić. A zresztą... oprócz trucizny są i inne sposoby. Ty, Jakubie, pewnie nie znasz Paniczyka?

– Tylko ze słyszenia i to mi zupełnie wystarczy.

– Wystaw sobie, że rzeczywistość przekracza opinię o nim: to wcielony diabeł. Chciałabym wiedzieć, co też by się stało z kapitanem Jakubem de Roussayem, gdyby przedwczesna śmierć zabrała jego cennego więźnia? Jak sądzisz, co zrobiłby książę Filip?

Roussay poczerwieniał na samą myśl.

– Zostałoby mi tylko jedno: polecić swą duszę Bogu i przebić się szpadą, by uniknąć hańby publicznej egzekucji.

– W takim razie zrób co trzeba, by uniknąć takiego losu. Ja cię uprzedzałam. To chyba dostateczny dowód przyjaźni z mojej strony... a czy ty w zamian mógłbyś dać mi dowód swojej?

– Na przykład pozwolić ci na widzenie się z więźniem? – odparł Jakub tracąc rezon.

– Zawsze byłeś aniołem, mój przyjacielu! – rzuciła Katarzyna przymilnie.

Na takie dictum kapitan nagle zerwał się z ławy, chwycił ją w ramiona i zanim mogła uczynić choćby jeden ruch, wycisnął na jej ustach gwałtowny pocałunek.

– To raczej ty, pani, jesteś aniołem... no chyba, żebyś była diabłem! Tak czy inaczej uwielbiam cię!

Katarzyna powstrzymała grymas obrzydzenia. Kontakt z Jakubem nie był miły z powodu jego oddechu zalatującego winem, lecz nie odepchnęła go.

– Nawet jeśli jestem diabłem?

– Zwłaszcza jeśli nim jesteś, bo wtedy piekło wyda mi się bardziej pociągające od nieba. Dla ciebie poszedłbym jeszcze dalej i głębiej. Zresztą sama o tym wiesz od wielu lat, czyż nie? Nigdy niczego nie zazdrościłem księciu, ani jego ziem, ani skarbów, lecz ciebie, tylko ciebie! Szaleńczo i beznadziejnie... przez jedną noc miłości...

Katarzyna zdecydowanie wydobyła się z ramion kapitana, które coraz mocniej zamykały się nad nią.

– Jakubie! Sądzę, że za daleko odszedłeś od naszego tematu! Od dawna nie masz czego zazdrościć księciu, a ja zamierzam pozostać wierną żoną. Wróćmy więc do naszego więźnia.

Westchnienie Jakuba pełne zawodu mogłoby obalić mury.

– To prawda. Czy chcesz pani, bym poszedł się upewnić, czy jeszcze żyje?

– Nie. Wolałabym sama się o tym przekonać, – To niemożliwe... a przynajmniej nie o tej porze i nie w tym stroju... Czy masz możliwość zdobycia męskiego ubrania... i konia?

– Mam konia, a ubranie zdobędę bez kłopotu.

– Doskonale! A więc idź do siebie i wróć tutaj zaraz po zgaszeniu świateł, tak jakbyś dopiero co przeszła przez bramę przed zamknięciem. Powiedz strażnikom, że nazywasz się Alain de Maillet, jesteś moim kuzynem, że musisz pilnie ze mną mówić. Ja będę u króla, gdyż... czasem ucinam z nim partyjkę szachów, by go rozerwać – dodał zawstydzony. – Każę cię przyprowadzić do siebie.

Szczera, młodzieńcza radość kazała Katarzynie rzucić się na szyję Jakubowi i ucałować go z całych sił w oba policzki.

– Jesteś najwspanialszym człowiekiem na świecie, Jakubie! Nie obawiaj się! Odegram swą rolę nie wzbudzając najmniejszych podejrzeń.

– Nie wątpię w to... nie wątpię... Ach! Byłbym zapomniał: ten strój... czy mógłby być... elegancki? Nasz ród nie wypadł sroce spod ogona!

Katarzyna wybuchnęła śmiechem i stanąwszy przed zwierciadłem poprawiła fałdy sukni oraz nieco poturbowany od tych wszystkich całunków czepek. Spostrzegła wlepiony w swą szyję i ramiona płonący wzrok kapitana.

– Jak ty to robisz, że jesteś ciągle taka piękna? – wyszeptał z zachwytem. – Kiedy stąd wyjdziesz, zabierzesz ze sobą całe światło.

– Ależ, Jakubie! Jesteśmy zbyt starymi przyjaciółmi na faszerowanie się madrygałami. A do tego, skoroś taki szczęśliwy, że mnie widzisz, dlaczego nie było cię u pani Simony, jak obiecałeś? Czyżbyś był zajęty?

Zaległa cisza, jakby to proste pytanie krępowało kapitana. Wreszcie zebrawszy się w sobie, rzucił gwałtownie:

– Tak... nie! Byłem zażenowany! Wściekły na siebie i moich ludzi!

– A dlaczegoż to, na Boga?