– Dlatego... że... Ach, muszę ci to w końcu wyznać: tego draba Filiberta wrzuciliśmy do lochu... lecz jego kobieta, Amandyna... czmychnęła na mieście. Nie udało się nam jej odszukać... i obawiałem się, że cię to rozgniewa.
Katarzyna zmarszczyła brwi. Wiadomość ta nie sprawiła jej przyjemności. Niemiło było się dowiedzieć, że ta, która skazała dobrego wuja Mateusza na powolną i straszliwą śmierć, przebywa bezkarnie na wolności. Za bardzo jednak potrzebowała Jakuba, by okazywać mu swe niezadowolenie. Starając się więc zapomnieć, że ucieczka Amandyny dodawała jej jednego wroga więcej w mieście, wzruszyła ramionami z wymuszoną obojętnością.
– Macie brata, a to już coś. To pozwoli wam odnaleźć siostrę. Zresztą nie jest już groźna dla mego wuja. Jeśli nie wyleczył się z uczucia po tym, co mu zgotowała, to należy wątpić w mądrość mężczyzn.
– Żaden mężczyzna nie jest rozsądny, gdy chodzi o kobietę, której pożąda – odparł Jakub tonem tak ponurym, że Katarzyna, w obawie, by znowu nie zebrało mu się na amory, udała, że nie słyszy, i skierowała się do schodów, a za nią podążył nie przestający wzdychać kapitan.
Rozdział czwarty
...I KRÓLEWSKIE ŁZY
Wieża nie była zbyt wysoka, jednak schody wydawały się nie mieć końca. Łuczywo niesione przez człowieka idącego przodem źle się paliło i wydzielało więcej dymu niż światła. Toteż młoda kobieta musiała pilnie uważać, by nie potknąć się na krzywych stopniach, kiedy w skąpym blasku ukazywał się kolejny zakręt.
Zapadła spokojna, jesienna noc, zimna i wilgotna, i to się czuło w wieży. Toteż Katarzyna błogosławiła swoje ciepłe odzienie i gruby płaszcz do jazdy konnej.
Zdobycie tego ubrania nie było rzeczą trudną; udawszy się wraz z Bérengerem do krawca kazała ubrać go w sposób odpowiedni, a ponieważ paź bardzo wyrósł, zakupione rzeczy wyśmienicie pasowały na nią; opończa i getry w zielonym kolorze straży książęcej, do tego czarny płaszcz i zielony kapelusz. W takim przebraniu bez trudu wzięto ją za młodego Alaina de Mailleta, kuzyna burgońskiego kapitana.
Poza odgłosem kroków kobiety i jej przewodnika w wieży panowała grobowa cisza, potęgująca niepokój Katarzyny o Waltera, który do tej pory nie wrócił do pałacu Morelów. Zbyt dobrze znała podziemia Dijon, by nie wiedzieć, że w środku dnia mógł w nich równie łatwo zginąć człowiek nie zostawiwszy najmniejszych śladów, jak na paryskich Dziedzińcach Cudów...
Przewodnik zatrzymał się wreszcie przed olbrzymimi drzwiami zamkniętymi na potężne żelazne sztaby i olbrzymie zamki, przy których siedząc na stołkach czuwali żołnierze oparłszy swe błyszczące lance o mury. Rzucił jakieś słowo przez zakratowanego judasza w drzwiach, po czym prawie natychmiast drzwi się otworzyły, ukazując dość obszerną komnatę o oknach zabezpieczonych tak grubymi kratami, że z ledwością przepuszczały światło.
Umeblowanie w niej było skromne: proste łóżko pokryte szarą serżą, szeroki stół, dwie ławy i kufer bez ozdób. Żadnych dywanów czy tapet. Jedyną ozdobą był wąski, podobny do lejka kominek, na którym płonęło kilka polan, a jedynym zbytkiem szachownica leżąca na stole pomiędzy dwoma postaciami siedzącymi na ławach. Przed kominkiem spał pies z długą sierścią zwinięty w kłębek.
Silny głos de Roussaya powitał Katarzynę.
– Co za niespodzianka, kuzynie! Kiedym się dowiedział o twoim przyjeździe, nie chciałem wprost uwierzyć własnym uszom! Przebyłeś taki szmat drogi z twojego Poitou!
Jednocześnie kapitan zerwał się z ławy i walił przybyłego po plecach, że ten aż się zakrztusił.
– Przybywam w ważnych sprawach rodzinnych, drogi kuzynie – i mam bardzo mało czasu – odparła Katarzyna zniżając głos i nie mogąc oderwać oczu od osoby pochylonej nad stołem i całkowicie pochłoniętej uczonymi kombinacjami gry w szachy.
Wiedziała, że król ma dwadzieścia siedem lat, lecz w rzeczywistości nie wyglądał na nie, choć był silnej budowy, a nawet nieco przysadzisty. Może powodował to kolor jego jasnych jak u dziecka włosów, może świeża cera, może porcelanowy błękit lekko wypukłych oczu.
Poza naturalną elegancją w jego wyglądzie nie było nic, co zdradzałoby królewskie pochodzenie: ubiór jego był zaniedbany, a broda długa. René Andegaweński nie zwrócił najmniejszej uwagi na gościa, bez wątpienia urażony w swej godności królewskiej tupetem jakiegoś tam Jakuba de Roussaya ośmielającego się przyjmować własną rodzinę w jego celi.
Aby przyciągnąć jego uwagę, Katarzyna dodała z naciskiem:
– Proszę usilnie o wybaczenie za moje nalegania, by cię zobaczyć, gdyż obawiam się, że jestem tu intruzem. Lecz, drogi kuzynie... czy nie mogłeś przyjąć mnie gdzie indziej?
– Właśnie rozpoczęliśmy z jego królewską mością partię, którą nieprzyjemnie byłoby przerywać. Zresztą chyba nie wątpisz, drogi Alainie, że poprosiłem króla o pozwolenie. Sire – dodał zwracając się bezpośrednio do więźnia – czy Jego Wysokość pozwoli, że przedstawię mu mego młodego kuzyna, Alaina de Mailleta, który przybywa prosto ze swej prowincji, jak już miałem zaszczyt poinformować?
René Andegaweński uniósł znad szachownicy zimne i obojętne spojrzenie.
– Nie przejmujcie się mną, panowie... zapomnijcie o mej obecności. Ja tu zastanowię się nad naszą partyjką, a wy rozmawiajcie spokojnie siedząc na kufrze na przykład. Dzięki temu – dodał z królewską wyższością – nie będziemy sobie nawzajem przeszkadzać!
– Jego Wysokość jest zbyt łaskawy. Hola, żołnierzu, idź no zobacz, dlaczego nie niosą jeszcze wina, które kazałem przysłać!
Zagadnięty żołnierz wyszedł, a Katarzyna, która nie została zaszczycona choćby jednym spojrzeniem więźnia, ruszyła wraz z Roussayem do wspomnianego kufra. Drzwi zamknęły się z okropnym szczękiem sztab i zamków.
Dla większej pewności Jakub de Roussay podszedł do judasza, po czym odwrócił się i uśmiechnął do Katarzyny, która wyczekiwała na tę chwilę z niecierpliwością...
Wtenczas jednym zrywem runęła do kolan więźnia, zrywając rękawicę z lewej dłoni, by uwolnić grawerowany szmaragd.
– Sire! Racz poświęcić mi chwilę rozmowy, gdyż przysyła mnie tu szacowna matka Waszej Wysokości!
René Andegaweński podskoczył. Ogarnął przerażonym spojrzeniem szczupłą zieloną sylwetkę nowo przybyłego i utkwiwszy wzrok w kapitanie spytał:
– Co to znaczy? Kapitan uśmiechnął się.
– To, że nie ośmieliłbym się wprowadzać do Waszej Wysokości mego kuzyna, choć to dzielny szlachcic... i że oto masz u swych stóp posłańca od twojej pani matki, królowej Yolandy!
– Mojej matki?
– Tak, sire! – podjęła Katarzyna gorąco – od królowej, która zaszczyciła mnie swym zaufaniem, dając mi ten pierścień, na którym widać jej herb... a oto posłanie!
W jej dłoniach ukazał się list, który René chwycił chciwie, rzucił wzrokiem na pieczęć, zerwał ją i rozłożył kartkę, zbliżając ją do świecy.
Jego ręce drżały. Była to bowiem pierwsza wiadomość, jaką po wielu miesiącach dostał od matki, i jego wzruszenie było namacalne. Kiedy skończył czytać i złożył czuły pocałunek na podpisie, zwinął list i zatknął go za żupan. Potem zwrócił się do klęczącej Katarzyny i spoglądał na nią bez słowa, lecz z natarczywością, która stała się dla niej równie nieprzyjemna, jak i jej niewygodna pozycja.
– Sire – zaczęła nie zważając na etykietę, lecz to słowo wywołało magiczny efekt. René otrząsnął się jakby z długiego snu i poczerwieniał.
– Pani! Przebacz mi! – krzyknął do niej chwytając ją za ręce, by ją podnieść z podłogi. – Zachowałem się jak prostak – dodał z uśmiechem. – Pozwalam, by tak piękna dama klęczała u mych stóp!