– Czy wiesz, panie, kim jestem?
Król roześmiał się radośnie i cała ponura atmosfera wieży zniknęła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
– Moja matka anonsuje panią w liście, pani de Montsalvy... i opisuje dość dobrze, sądząc po tym, co mogę zgadywać pod twym przebraniem. Czy uczynisz mi łaskę i zdejmiesz płaszcz i kapelusz, bym lepiej mógł się tobie przyjrzeć. Tak dawno oczy moje nie napawały się widokiem pięknej kobiety, a matka powiada, że piękniejszej od ciebie nie zna...
– Sire – wtrącił z niepokojem de Roussay – niech Wasza Wysokość nie zapomina, że zaraz przyniosą wino i że pani Katarzyna musi pozostać w oczach wszystkich tą osobą, za którą się podaje: moim młodym kuzynem. Jeśli rozpuści włosy, oszustwo zaraz się wyda!
– A więc zaczekajmy na wino, ale potem... potem, och! błagam, niech moje oczy ujrzą prawdziwą twarz kobiety, prawdziwe włosy kobiety... Nie ma nic piękniejszego niż kobiece włosy!... Ale, ale, panie de Roussay, zastanawia mnie jedno: dlaczego zadałeś sobie tyle trudu, by wprowadzić do mnie wysłanniczkę mojej matki, ty, który masz za zadanie pilnować więźnia, ty, który do tej pory spełniałeś swoje zadanie z niezwykłym poświęceniem... zasługującym na najwyższe pochwały twego pana?
Czując kpinę brzmiącą w słowach więźnia i ukryty w niej zarzut, kapitan nastroszył się jak kogut.
– Pani de Montsalvy to wierna i droga przyjaciółka, której nie śmiałbym odmówić niczego. Ponadto dobrze ją znam i wiem, że jest niezdolna mi zaszkodzić lub przyczynić się do zaniedbania przeze mnie obowiązków. Poza tym mogła poprosić o pozwolenie samego księcia Filipa, a on zgodziłby się bez zmrużenia oka!
– A więc – zwrócił się król do Katarzyny z uśmiechem – to wielka pochwała i jak się zdaje, całkowicie zasłużona; wypijmy zatem za tę... tego, który jest jej autorem, bo oto i twoje wino, panie!
W istocie, strażnicy na nowo otworzyli drzwi, by wpuścić służącego niosącego z iście nabożną ostrożnością cynową tacę zastawioną kubkami i omszałą, odkorkowaną butelkę.
– Za każdym razem kiedy król zgadza się zagrać ze mną partyjkę, czyni mi zaszczyt, próbując mego wina! – powiedział de Roussay z dumą.
– Kapitan zna się na winach, a to jest godne królewskiego podniebienia! – potwierdził René.
Służący podszedł do stołu i postawił nań swój ciężar. Wzrok Katarzyny padłszy na jego twarz oświetloną blaskiem świec, zatrzymał się z dziwnym wrażeniem deja vu, jakie wywołują niektóre rzeczy i ludzie.
Podczas gdy człowiek nalewał ostrożnie gęstego burgunda, starała się przypomnieć na próżno, z jakim wspomnieniem związana jest ta prosta i bezbarwna twarz. Była pewna, że nie jest to wspomnienie przyjemne.
Gdy drzwi za służącym się zamknęły, Jakub podszedł do stołu, wziął jeden z kubków i czyniąc ukłon, podał go królowi, który go przyjął, lecz nie wypił od razu. Ogrzewał napój w zagłębieniu dłoni, obserwując odblask świec w ciemnym wnętrzu naczynia i wdychając wydzielający się zapach słonecznego napoju.
– Bukiet jest iście niebiański, lecz barwa pochodzi chyba z piekieł; to kolor krwi, jaką kiedyś widziałem spływającą po posadzce kościoła...
Obraz przywołany przez króla obudził w umyśle Katarzyny lawinę wspomnień. Zobaczyła nagle mały kościółek w leśnej osadzie w pobliżu Châteauvillain wydany na pastwę rzeźników Paniczyka, którymi dowodził kapitan Błyskawica, alias Arnold de Montsalvy. Ujrzała biedne nagie dziewczęta zmuszone do tańczenia pod ostrzami szpad, łupy zgromadzone na ołtarzu i jeszcze... tamtego człowieka siedzącego na ławie i liczącego zdobycze. Człowieka... tego samego, który przed chwilą, odziany w liberię książąt Burgundii, nalewał wina do królewskiego pucharu...
Spojrzała z przerażeniem na krwawy napój w swej dłoni, którego ani ona, ani de Roussay jeszcze nie skosztowali, czekając, aż król uczyni to pierwszy. Jej wzrok padł na króla, który zamknąwszy powieki, podniósł puchar do ust, by skosztować trunku...
I wtedy z krzykiem rzuciła się na niego, wytrącając mu z dłoni puchar, który potoczył się po posadzce opryskując królewskie szaty.
– Ten człowiek... który wyszedł!... Zatrzymajcie go! I przyprowadźcie tutaj!
– Czyżbyś, pani, oszalała? – spytał król patrząc z osłupieniem na czerwoną strugę spływającą w stronę kominka, przy którym poruszył się pies obudzony brzękiem cyny toczącej się po posadzce.
– Przebacz mi, sire!... ale to wino... jestem pewna, że kryje jakieś niebezpieczeństwo!
– Niebezpieczeństwo? Jakie poza upojeniem?
– Pani de Montsalvy widzi wszędzie truciznę i trucicieli! – wyjaśnił de Roussay przepraszającym tonem, który rozzłościł Katarzynę.
– Na co czekasz, panie? Dlaczego nie każesz schwytać tego człowieka? To jeden z ludzi Paniczyka! Jestem tego pewna! Rozpoznałam go! – To powiedziawszy chwyciła puchar stojący na tacy i wręczyła go kapitanowi: – Jeśli mi nie wierzysz, przyjacielu, to sam spróbuj tego wina! W końcu to twoje wino!
Jakub wziął wino, powąchał... i odstawił puchar, po czym bez słowa wyszedł z komnaty, wzywając strażników. Katarzyna została sam na sam z królem.
René wytarł spocone czoło i dłonie, nie patrząc na młodą kobietę, o której jakby całkiem zapomniał. Zmarszczył czoło i zdawało się, że nad czymś się zastanawia.
– Rzekłaś Paniczyk? – spytał po chwili. – Chyba nie ten z Commercy?
– Właśnie ten! Robert de Sarrebruck dla ścisłości.
– To niemożliwe! Jest uwięziony w Bar, w moich włościach za nieustanne rewolty i za zło wyrządzane moim Lotaryńczykom!
– Jeśli nawet był uwięziony, to już nie jest! Uwierz mi, sire, gdyż sama niedawno miałam z nim do czynienia w okolicznościach, które niełatwo przyjdzie mi zapomnieć. Uciekł więc albo został wypuszczony!
– To niemożliwe! Moja małżonka, królowa Izabela, nie zrobiłaby czegoś takiego. Poza tym trzymaliśmy także jego syna jako zakładnika...
– Dałabym głowę za to, że uciekł nie troszcząc się o los syna. Liczył cynicznie, że dzięki znanej dobroci Waszej Wysokości syn nie ucierpi z powodu jego ucieczki. Jeszcze niedawno oblegał Châteauvillain, skąd przybywam, a zachowywał się tam zgodnie ze swoją prawdziwą naturą: jak oczajdusza, rozbójnik, rzeźnik i bandyta! Poza tyra mam powody sądzić, że przebywa w... Dijon i spiskuje przeciwko swemu panu, licząc na śmierć króla, dzięki której chce uwolnić syna. A co do mnie...
Nagle jej słowa przerwało potworne charczenie. René i Katarzyna jednocześnie spojrzeli w stronę kominka; w kałuży wina dogorywał pies, tocząc pianę i przewracając oczami. Król z okrzykiem bólu rzucił się ku zwierzęciu.
– Ravaud... Piesku!... Co ci się stało...
– Musiał wychłeptać trochę tego przeklętego wina, sire – wyszeptała Katarzyna. – Obawiam się, że jednak miałam rację...
– Mleka! Niech ktoś przyniesie mleka! Pani, każ, by przyniesiono mi mleka natychmiast!
– To zbyteczne, panie! Zobacz sam... to już koniec...
Istotnie, po ostatnim skurczu i ostatnim charczeniu ciało psa zesztywniało w ramionach swego pana. Nie żył.
Katarzyna zadrżała, a po jej plecach popłynął niemiły strumień zimnego potu. Gdyby Opatrzność nie pozwoliła jej rozpoznać przebranego służącego, w tej chwili trzy trupy leżałyby na posadzce królewskiego więzienia: ona i jej dwóch towarzyszy... Paniczykowi i jego sługusom najwyraźniej się spieszyło, gdyż trucizna miała oszałamiająco szybkie działanie. A i sam plan był diabelski, gdyż wszystkie podejrzenia o zabicie króla pilnowanego przez Jakuba de Roussaya padłyby na księcia Burgundii. To mogło stać się powodem zażartej wojny między Francją i Burgundią, wojny, której nic nie położyłoby końca...