Król przycisnął ją do siebie, opierając dłonie na murze. Czuła jego twarde muskuły, a na policzku gorący oddech i usta gorączkowo szukające jej ust.
– Sire! Błagam!... Kapitan zaraz powróci...
– Nie szkodzi! Pragnę cię! Jeden z nas będzie musiał zginąć, jeśli kapitan zechce cię ode mnie oderwać!
Katarzyna nie mogła mu się wyrwać ani krzyczeć, bo to sprowadziłoby straże. Z siłą niezwykłą jak na mężczyznę średniej budowy opasał ją ramieniem, by jeszcze mocniej doń przywrzeć, i wpił się w jej usta zachłannie, jakby wracał z pustyni, a ona była konwią ożywczej, zimnej wody. I nagle, pod wpływem dotyku jego męskich ust, poczuła, że jej opór słabnie. Jej ciało, pozbawione od dawna miłości, uczyniło jej znowu psikusa, podobnego jak ongiś w ramionach Piotra de Bréze, potem w ogrodach Grenady czy w domu Jakuba Serce. Przypomniała sobie, jaki skutek wywołuje w jej ciele gorący pocałunek i kiedy jedna dłoń króla uwięziła jedną z jej piersi, zadrżała od stóp do głów. Nie miała ochoty dłużej go odpychać, lecz całą siłą swej młodości zapragnęła być kochaną.
Kiedy ręka króla ześlizgnęła się do brzucha kobiety, król wydał okrzyk złości.
– Do diabła z tym idiotycznym przebraniem! Zdejmuj to!
Za sprawą brutalnego rozkazu oczarowanie prysło w jednej chwili jak bańka mydlana, sprowadzając Katarzynę na ziemię. Król rozluźnił uścisk. Korzystając z okazji, wyśliznęła mu się zwinnie i stanęła przy kominku, oddychając ciężko, by uspokoić gwałtowne bicie serca.
– To niemożliwe, sire! Pan de Roussay zaraz wróci; co powie, jak zastanie mnie nagą?
Jakby na potwierdzenie jej słów zachrobotały zamki u drzwi, które otwarły się z łoskotem i do środka wpadł Jakub de Roussay. Jeden rzut oka na zmieszaną i ciężko dyszącą Katarzynę oraz na czerwonego króla wystarczył mu w zupełności. – Ach! – powiedział.
Ta jedna sylaba zdradzająca jego skryte pożądanie wzbudziła gniew króla. – Wyjdź! – krzyknął... – Wyjdź stąd! Chcę zostać sam z tą kobietą!
– Wasza Wysokość jest w błędzie! Nie widzę tu żadnej kobiety, a jedynie mego kuzyna, Alaina de Mailleta! – odparł Jakub zimno. – Chodź ze mną kuzynie; już czas, by król udał się na spoczynek!
Zwinnie jak kot René rzucił się na kapitana i wyrwawszy mu zatknięty u pasa sztylet przyparł go do okna.
– Powiedziałem: wyjść! – ryknął. – Sam! Jeśli natychmiast nie wyjdziesz, zabiję się! – oznajmił z determinacją.
W obawie, iż naprawdę targnie się na swe życie, Katarzyna rozkazała; – Zrób, co ci każe, Jakubie! Zostaw nas samych!
– Oszalałaś, Katarzyno? Chcesz przez to powiedzieć, że ustąpisz?...
– Co zrobię, to tylko moja sprawa, przyjacielu. Zostaw nas na chwilę, lecz nie odchodź daleko. Zresztą strażnicy zdziwiliby się.
Jakub zesztywniał z oburzenia, lecz czując się pokonany posłusznie wyszedł z komnaty. Kiedy drzwi się zamknęły, Katarzyna podeszła do króla i spokojnie odebrała mu broń, nie napotykając najmniejszego oporu. Położyła ją na stole, po czym odwróciwszy się w stronę króla, utkwiła weń spojrzenie swych fiołkowych oczu i zaczęła odpinać żupan, zdjęła go i rzuciła na taboret. Lecz zanim rozchyliła szeroką, białą koszulę zatkniętą w zielonych getrach, skierowała do René uśmiech wyzwania i pogardy.
– Czy mam kontynuować, sire?... – spytała zimno. – Rozkazałeś, jak mi się zdaje, bym się rozebrała... zupełnie jakbym była swawolną dziewką, którą ci przyprowadzono dla uciechy, a nie posłanniczką twej matki!
René patrząc na nią przekrwionymi oczami, wytarł drżącą ręką spocone czoło, po czym odwrócił się z takim wysiłkiem, jakby ten prosty ruch był ponad jego siły.
– Przebacz mi, pani... Zapomniałem, kim jesteś... To była chwila szaleństwa... Lecz dlaczego jesteś żywą pokusą? Dlaczego moja matka nie przysłała tu najszpetniejszej ze swych dwórek, lecz samą Wenus? Zna mnie przecież! Wie, że nie potrafię się oprzeć ładnej twarzy, zgrabnemu ciału... i że więzienie tylko wzmocniło moje pożądanie!
– Wysłała mnie, bo ma do mnie zaufanie, bo...
Nagle pewna myśl przyszła jej do głowy. Czy wysyłając ją do syna, królowa Yolanda po cichu nie liczyła, że dostarczy więźniowi chwilowego zapomnienia?
Na palcach podeszła do króla. Po policzkach spływały mu łzy. Położyła na jego ramieniu swą delikatną dłoń, na której jak oko czarownicy lśnił szmaragd.
– To ja powinnam prosić cię o przebaczenie, sire! Pańska matka wiedziała doskonale, co czyni. Jeśli taka jest twoja wola, nie będę się opierać...
Poczuła, że król zadrżał. W jednej chwili chwycił ją za ramiona i przyglądał się długo szczupłej sylwetce, krągłym biodrom uwydatnionym przez obcisłe getry, długim i smukłym nogom oraz aureoli złocistych włosów spływających na biel koszuli.
– Jesteś równie dobra co piękna, moja droga... lecz w moich oczach zdobyłaś teraz cenę zbyt wysoką, bym mógł skorzystać z twego przyzwolenia. Nie, nie zaprzeczam, że pewnego dnia poproszę cię o miłość... Od tej pory będę żył oczekiwaniem na tę chwilę, kiedy zgodzisz się do mnie przyjść, lecz z własnej woli, a nie powodowana odruchem litości. Być może troszkę mnie pokochasz...
Delikatnie pocałował ją w czoło, sięgnął po zdjęty żupan i podał go jej, sam zaś oparłszy się o komin, obserwował, jak spina włosy i chowa je pod kapeluszem. Następnie podał jej płaszcz, lecz przed zarzuceniem go na ramiona Katarzyny ujął jej dłoń i złożył pocałunek w jej wnętrzu.
– Oto i mamy znowu młodego pana de Mailleta – westchnął. – Sądzę, że możemy wezwać twego dzielnego kuzyna, Jakuba.
Kapitan musiał stać w pobliżu, gdyż na sam dźwięk swego imienia wyskoczył zza drzwi jak diabeł z pudełka. Wyglądał, jakby kamień spadł mu z serca. Nieomalże wypchnął Katarzynę z komnaty, zaledwie zostawiwszy chwilę czasu na pożegnanie z królem, i rzucił ją na schody. Widać było, że spieszno mu odejść jak najdalej z tego miejsca, by postawić pytanie, które cisnęło mu się na usta.
– Co się stało? – spytał za pierwszym zakrętem, przytrzymując ją za połę płaszcza.
– Ależ nic, zupełnie nic, przyjacielu...
– Chyba nie... Wzruszyła ramionami.
– W dziesięć minut? Brak ci galanterii, drogi kapitanie! W każdym razie mam nadzieję, że wyleczyłeś się ze swych głupich pomysłów zbyt solidnego strażnika!
– Co masz, pani, na myśli?
– Że powinieneś od czasu do czasu przyprowadzić więźniowi jakąś ładną służącą, dość świeżą... i dość głupią... choćby po to, by posprzątała w tej norze, w której ośmielasz się więzić króla! Życzę ci przyjemnych snów, drogi kuzynie...
Ale, byłabym zapomniała: czy mogę dać ci jeszcze dwie rady?
– Dlaczego nie, słucham.
– Po pierwsze, postaraj się znaleźć małe szczenię podobne do biednego Ravauda... po drugie, każ próbować wszystkiego, co podajesz swemu więźniowi!
– Uważasz, że sam bym o tym nie pomyślał? – rozgniewał się Roussay. – Doprawdy, masz mnie za kretyna... kuzynie!
Katarzyna wybuchnęła śmiechem, wskoczyła na konia, którego przyprowadził jej służący, i spiąwszy go ostrogami, ruszyła galopem opuszczając pałac książąt burgundzkich, by zanurzyć się w plątaninę opustoszałych, ciemnych uliczek Dijon.
Po powrocie do pałacu Morelów zastała długo oczekiwanego Waltera. Najwyraźniej śmiertelnie znużony, siedział w towarzystwie Bérengera w kuchni i jadł pieczone kasztany, popijając słodkim winem.
– Dzięki Bogu wróciłeś! – krzyknęła Katarzyna z westchnieniem ulgi. – Gdzie się podziewałeś? Co ci się znowu przytrafiło? Nie znasz Dijon i pomimo to zaraz po przyjeździe...