– Rycerstwo? – odparł Paniczyk śmiejąc się histerycznie. – Nie wmawiaj mi, że wierzysz jeszcze w te bzdury, naiwna niewiasto! W naszych czasach rycerstwo to tylko ozdoba, nieco przestarzała, lecz wciąż pociągająca. To sprawia wrażenie i rozmarza dziewczęta. Ot co!
– Och! Dobrze wiem, jaki z ciebie rycerz! Widziałam cię, jak walczyłeś z bezbronnymi kobietami, dziećmi, starcami i wieśniakami! Lecz respektowałeś... co nieco podobnych sobie. Czyżbyś zapomniał, że jestem żoną jednego z twoich kamratów?
– A ty zapomniałaś, że ten wspaniały kamrat publicznie nazwał cię ladacznicą i zapowiedział, że każe cię poszczuć psami, jeśli ośmielisz się wrócić do waszej osady? Jeszcze mi podziękuje, że uczyniłem z niego wdowca. Ale dosyć tego gadania, czas nagli. A więc masz czy nie, kobieto, to, co mi obiecałaś? Oddaj mi to, a potem rób sobie, co chcesz! Dosyć mam tej cuchnącej nory!
Ponury uśmiech zawitał na bezbarwnej twarzy Amandyny. Cofnąwszy się w głąb piwnicy, wyciągnęła z kąta młodego chłopca, który na pierwszy rzut oka przypominał Bérengera, gdyż miał na sobie jego piękny zielony kostium, z którego paź był taki dumny. Katarzyna krzyknęła z przestrachem.
– Co zrobiliście paziowi??
– Tylko go rozebraliśmy i jedyna rzecz, jaka mu grozi, to katar – parsknęła Amandyna. – Kapitanie – dodała zwracając się do Paniczyka – ten chłopiec, a zwłaszcza jego strój, pozwolą ci wejść do wieży Nowej! Dasz mu konia, a twoim ludziom pozostanie iść za nim. Wie, co ma robić...
– Ale ja nie znam planu! – rozzłościł się Sarrebruck – a nie mam zaufania do nikogo. Poczujesz to na własnej skórze, jeśli mnie zdradzisz... Co ma robić?
– Ma stanąć u bramy zamkowej i oznajmić, że jest kuzynem kapitana de Roussaya, że zwie się Alain de Maillet i że ponownie musi zobaczyć się z wujem, by zdać relację z pewnej misji, którą on mu zlecił. Ponieważ niedawno widzieli kogoś podobnego, wpuszczą go bez wahania. Twoi ludzie wedrą się za nim i bez trudu dadzą sobie radę ze strażnikami w wieży, tym łatwiej że ten bubek de Roussay ma tej nocy schadzkę z przyjaciółką!
Katarzyna nie mogła powstrzymać okrzyku oburzenia.
– Skąd masz te wszystkie informacje?
Amandyna, kręcąc biodrami pod swym mnisim strojem, podeszła do niej i spojrzała wyzywająco.
– Powinnaś wiedzieć, hrabino, że potrafię uzyskać od mężczyzn wszystko, co chcę! Zresztą ja zawsze umiałam dobierać sobie kochanków. Od dłuższego czasu sypiam z pewnym sierżantem z wieży, dokładnie od kiedy sprowadzono tam więźnia. Pomyślałam, że to może mi się przydać pewnego dnia... Na dodatek jest przystojny i zna się na rzeczy jak nikt...
– W takim razie doskonale udajesz zrozpaczoną wdowę! – zakpiła Katarzyna.
Blada twarz Amandyny wykrzywiła się ze złości.
– Ladacznico! Jesteś taka głupia czy udajesz? Zanim zabrałam się za tego starego capa, Mateusza, byłam dziewką publiczną. Mój kram był tylko zasłoną wygodnej alkowy. Miałam stałą, dobrą klientelę, ale to ciężka praca. Tylko Colin się liczył! Kombinowałam z mężczyznami więcej dla niego niż dla siebie. On był dla mnie wszystkim, moim sercem, moją krwią, moimi flakami...
Jej głos załamał się i przeszedł w szloch, lecz Amandyna szybko się opanowała i ciągnęła dalej głuchym głosem.
– A teraz do końca mych dni będę słyszała jego krzyki, kiedy wrzucono go do kotła! Przez ciebie, ladacznico, i przez tę twoją tępą siostrunię nie zaznam spokoju za życia!... Ale nie ciesz się! Już wkrótce zapłacisz mi za to i to on sam cię ukarze, mój jedyny Filibert!
Chwyciwszy Katarzynę za ramię z siłą zadziwiającą u tak niewielkiej kobiety, pociągnęła ją za stół, z którego przechodząc porwała świecę, po czym pochyliła się nad bezkształtną masą leżącą na podłodze pod przykryciem i zerwała je...
Oniemiała z przerażenia Katarzyna daremnie starała się cofnąć na widok okropnego trupa Filiberta La Veme. Ale Amandyna nie popuszczała.
– Przypatrz się dobrze, do jakiego stanu go doprowadziłaś! Mam nadzieję,
że podoba ci się teraz twoje dzieło, gdyż do ostatniego tchnienia będziesz go miała przed oczami! Za chwilę zaślubię was!
– Co masz na myśli, szalona kobieto? Wypuść mnie!...
Rysy mścicielki wykrzywił skurcz dzikiej radości. Każdą cząstką swego ciała smakowała przerażenie, którego Katarzyna nie potrafiła ukryć, czyniąc próżne wysiłki, by wyrwać się z imadła ściskającego jej ramię.
– A to mam na myśli, że za chwilę – ciągnęła wolno Amandyna, cedząc każde słowo, tak by wszyscy mogli dobrze usłyszeć – kiedy uczynisz, co trzeba, by podziękować tym chłopcom za to, co dla mnie zrobili od chwili naszego aresztowania, zostaniesz przywiązana do ciała biednego Colina i zostaniecie razem pogrzebani! Będzie to dla niego słodka pociecha móc legnąć z nałożnicą wielkiego księcia Zachodu! Potem... jak już wyzioniesz ducha, zostaniesz odkopana i rzucona na gnojowisko, gdyż mój Colin nie potrzebuje nierządnicy, by spoczywać w spokoju!
Nadludzkim wysiłkiem udało się Katarzynie wyrwać z uścisku. Rozpaczliwie szukała wzrokiem pomocy wśród masy nieznajomych osób, pragnąc dostrzec w którychś oczach choć iskierkę nadziei. Lecz otaczające ją twarze wyrażały okrucieństwo lub obleśną radość. Niegodziwcom ciekła ślina na myśl o czekającym ich przedstawieniu. Dostrzegłszy Paniczyka stojącego o kilka kroków i obserwującego scenę, podbiegła do niego i rozpaczliwie uczepiła się jego rękawa.
– Błagam cię, panie... uratuj mnie przed tą wariatką! Jeśli chcesz, zabij mnie, lecz nie pozwól, bym miała znosić zemstę tej kobiety! Noszę przecież nazwisko twego towarzysza broni, jestem szlachetną damą, a mój mąż ma ze mną dzieci. Nie pozwól chorej na umyśle zhańbić mnie.
Paniczyk niecierpliwym gestem uwolnił się od czepiających się go palców.
– Historie kobiet nigdy mnie nie interesowały – odparł chłodno, wzruszając ramionami. – Poza tym obiecałem... A ty, Amandyno, nie masz dla mnie nic więcej? To doprawdy niewiele...
– Mam, panie! Oto klucz do więzienia zrobiony z odcisku woskowego przez mego przyjaciela. Dzięki niemu bez kłopotu dostaniesz się do więźnia!
– A ty podle zabijesz króla w jego ciemnej celi! – rzuciła Katarzyna tak przejęta, że zapomniała na chwilę o własnym położeniu.
– Nie wiesz, o co chodzi, piękna pani – odparł Paniczyk ważąc w dłoni wielki klucz, który mu wręczono. – Nie chodzi o morderstwo... lecz o ucieczkę, która musi się udać! My, wierni króla Karola, będziemy ryzykować życie w celu uratowania jego szwagra i wyrwania go ze szponów Filipa! Opuści miasto tą samą drogą, którą ty tutaj przybyłaś... Oczywiście natychmiast zostanie schwytany i wtedy nieszczęśliwy wypadek ponownie uczyni wątpliwą sukcesję królestwa Sycylii!...
Szybkim ruchem rzucił klucz jednemu ze swych ludzi noszącemu podobnie jak on mnisi habit.
– Zrozumiałeś, Gerhardzie? Pośpiesz się! Dołączysz do nas w drodze do Langres... wiesz gdzie!
– Tak jest, kapitanie! – odparł człowiek z silnym germańskim akcentem. – Hej, wy tam! Ruszamy! A ty, mój chłopcze – dodał klepiąc po ramieniu chłopca przebranego w kostium Bérengera – spraw się, jak należy, jeśli ci życie miłe!
Około dziesięciu ludzi oddzieliło się od zgromadzenia. Byli uzbrojeni po zęby, a na dodatek przywdziali stroje w kolorach Burgundii, by nie zwracać na siebie uwagi na ulicach miasta...
Pragnąc tylko śmierci, pragnąc, by ugodził ją jakiś sztylet, Katarzyna rzuciła się na nich, lecz dziesiątki rąk opadło na nią, unieruchomiło ją i doprowadziło przed oblicze Roberta de Sarrebrucka, który odchyliwszy swoją suknię i ukazawszy nogi osłonięte zbroją, usiadł niedbale na rogu stołu. Sięgnąwszy po kolejny goździk, uprzejmie, jakby spotkali się na przyjęciu, uśmiechnął się do Katarzyny, która przez łzy zalewające jej twarz nie widziała już niczego.